poniedziałek, 30 grudnia 2019

O nożu i widelcu i poszumie liści


Dziś wszyscy żyjemy sprawą antypolskiego wystąpienia Putina i ja także mam poczucie, że wypadałoby je jakoś skomentować, no ale z drugiej strony zastanówmy się, jaki sens jej komentować słowa postaci całkowicie fikcyjnej? To już lepiej powiedzieć coś na temat tego, jak na te słowa zareagowali nasi niedzielni zdrajcy. No ale to akurat przyszło mi napisać w tekście dla „Warszawskiej Gazety”, który tu i tak ukaże się w najbliższy weekend. W tej sytuacji pomyślałem, że przypomnę dawny bardzo tekst, jeszcze z kwietnia 2010 i to wciąż jeszcze sprzed smoleńskiej katastrofy, kiedy stosunki Polsko-Rosyjskie były jak z bajki.  Tam powinno być wszystko, co się nam w tych okolicznościach przyda.


      Przy okazji wczorajszych uroczystości w lesie katyńskim wypełniło mnie tyle przeróżnych mysli, że w pewnym momencie nawet sięgnąłem do czasów, gdy to co dziś dla jednych stanowi chlubę 3 RP, a dla innych jej zgubę, dopiero się hartowało. Przypomniało mi się na przykład, jak – obecny jak najbardziej wczoraj w Katyniu – Tadeusz Mazowiecki pojechał tam po raz pierwszy i telewizja pokazała, jak on, premier polskiego rządu i jego rzeczniczka Niezabitowska pląsają w jakiejś ruskiej sali na tańcach, które im miejscowi zorganizowali. Patrzyłem więc na byłego premiera, jak siedzi obok bawiącego się komórką Wałęsy na krzesełku, które im w tym lesie ustawiono i zastanawiałem się, czy on sobie jeszcze przypomina tamtą upojną noc? Kiedy ich tam przywieźli i potraktowali z taką uwagą, a on tańczył z piękną panią Małgosią i czuło się powiew historii.
      Ale przypomniałem sobie jeszcze coś. Jak wtedy, w tamtych mniej więcej też czasach, któryś z polityków partii, która wprawdzie rządziła bardzo krótko, ale zawsze była bardzo zainteresowana tym by decydować o tym kto rządzić ma, wypowiedział słowa, które brzmią mi w uszach do dziś – czasem jak żart, a niekiedy jako pewnego rodzaju fatum. Nie pamiętam kto to był. Czy bardziej pasuje tu Andrzej Celiński, czy może Władek Frasyniuk. Myślę, ze jednak był to pan Władek, ewentualnie jego kolega Zbyszek Bujak, lub jakiś inny aspirujący polityk o mocnych, czerwonych dłoniach i skupionym czole. Nieważne. Liczą się te słowa. Że jak to dobrze mianowicie jest być członkiem partii ludzi, którzy wiedzą, jak się je nożem i widelcem.
      No więc dziś, po latach, widać to wyraźniej niż kiedykolwiek, że to co wówczas brzmiało jak żart lub głupstwo, zaciążyło nad Polską niczym fatum. Że to właśnie te słowa o nożu i widelcu, podobnie zresztą jak ów taniec Premiera z błyszczącą i roześmianą Małgorzatą Niezabitowską gdzieś w drodze do tego lasu, stanowiły bardzo znaczącą część tego „mitu”, o którym wspomniał wczoraj w Katyniu premier Tusk, a który tak bardzo ukształtował naszą pamięć o zbrodni sprzed lat. Bo nie jest oczywiście ani mitem los tych tysięcy Polaków, ani nie jest mitem los tej dziewczyny, o której prawdopodobnie przedwczoraj dowiedział się Donald Tusk i postanowił nam opowiedzieć. Szczególnym natomiast mitem – mitem założycielskim – jest właśnie ten nóż i widelec i to bogactwo świateł i te pląsy i ten radosny śmiech bawiącej się władzy.
      Do czego zmierzam? Mam otóż wrażenie, że przed współczesną Polską – kiedy już i Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski i Wojciech Jaruzelski mogą najwyżej pełnić funkcje doradcze dla osób sprawujących władzę – stoi jedna alternatywa. Albo jej los zostanie oddany w ręce tych, którzy wiedzą, że Państwo i Naród to coś znacznie więcej niż błogie poczucie przebywania w dobrym towarzystwie, albo będzie w dalszym ciągu skazany na kaprysy ludzi, którzy nade wszystko ukochali dyskretne pobrzękiwanie srebrnych zastaw.
      Każdy dzień zbliżający nas do wczorajszych uroczystości w Katyniu przynosił kolejne potwierdzenie faktu, ze z punktu widzenia polskiej polityki zagranicznej nie ma nic cenniejszego, jak osiągnięcie takiego stanu, gdy między Polską a Rosją nastanie nie wzajemny szacunek, nie prawdziwa wspólnota interesów, a nawet nie chłodna równowaga, ale zaledwie ten moment, gdy oni powiedzą „przepraszam”, my powiemy „wybaczamy”, a wtedy już wreszcie będziemy się mogli wspólnie upić i dalej już tylko trzeźwieć w błogim przekonaniu, że polityka jedzenia nożem i widelcem po tych wszystkich, wieloletnich staraniach, przyniosła efekty. No i nadszedł ten dzień, a przestrzeń publiczna wypełniona była już tylko tym pełnym napięcia wyczekiwaniem na to, co zrobi ten, w którego rękach jest nasze przyszłe dobre samopoczucie, a może i los. Czy przeprosi, czy się uśmiechnie, czy zwolni kroku, czy może choćby spojrzy życzliwie? A jeśli nie przeprosi, to co powie? I jak to powie? Co przywiezie? A jak przywiezie, to czy da, czy tylko pokaże? A może chociaż obieca, że jak będzie miał chwilę, to się zastanowi?
      Nie nastąpiło ani jedno, ani drugie, ani siódme. Najpierw się spóźnił, potem się przywitał, następnie szybko zrobił co miał zrobić… i, cholera, jeśli spojrzał, to tylko przed siebie. Patrzyłem na idących obok siebie Putina i naszego premiera, jak maszerują szybkim, mocnym krokiem i jedyna satysfakcja jaką czułem to ta, że jednak te piłkarskie treningi przydały się na tyle, że nie trzeba się było bardzo zadyszeć. A później te przemówienia. I tu już się chciało wyć. Gdy Donald Tusk – zapewne silnie podenerwowany sposobem, w jaki został potraktowany – opowiadał Putinowi o tamtej dziewczynie, i z takim napięciem patrzył w jego stronę, w ten idealnie nieprzyjazny profil człowieka, który i tak go pewnie nie słuchał. I chwała Bogu, bo jeszcze by mu odpowiedział: „Daj pan spokój! Co mnie obchodzą wasze wzruszenia? Takich historii, to ja wam mogę opowiedzieć setki. A jak chcecie, to zapraszam do siebie. Puszczę wam jakiś ładny film. My tu w Rosji mamy bardzo zdolnych filmowców”.
      Albo jeszcze gorzej. Bo coś by mu nagle strzeliło do tego ruskiego łba i spojrzałby polskiemu premierowi z bezczelnym uśmiechem w oczy i powiedział: „No dobra, przepraszam za tę dziewczynę” i Tusk by się pobeczał z wdzięczności i wzruszenia. A za nim obserwatorzy, komentatorzy, historycy i cała ogłupiała część polskiej opinii publicznej. I w ten sposób wreszcie ten „mit”, o którym Premier wspomniał, skutecznie by się wypełnił.
      A tak niewiele było trzeba. Wystarczyło tak nie pędzić. Nie zgodzić się na ten krok. Przystanąć, rozejrzeć się po tych drzewach, wciągnąć nosem ten zapach wiosny i pomyśleć sobie że to jeszcze tamta wiosna, i zmusić Rosjanina, żeby przystanął. A wtedy mu powiedzieć: „Słyszysz pan tamte strzały? Czujesz pan ten płacz? Widzisz pan ten las?” To było naprawdę proste. Nawet ktoś taki jak Tusk mógł to zrobić. Co do reszty, musimy niestety jeszcze poczekać. Na prawdziwego człowieka i autentycznego mężczyznę. Który nie tylko będzie umiał wykonać jeden prosty, ludzki gest, ale znajdzie jeszcze w sobie poczucie, bycia Polakiem. A to sprawi, że to on będzie nadawał tempo. I nie zawsze przecież. Ale na pewno w jednej z tych wciąż nielicznych sytuacji, kiedy naprawdę wszystko należy już tylko do nas i tylko od nas zależy. Wtedy dopiero wszyscy zobaczymy, jak mało znaczą słowa. A już zwłaszcza jakieś tam „przepraszam”.




5 komentarzy:

  1. @toyah

    Jeśli chodzi o Tuska, to wtedy, gdy go wzięli na tego krula, chyba u Ciebie parafrazowałem Napoleona, że postawili Tuska tak wysoko, że już każdy dostrzeże jego pospolitość.

    No i teraz, niczym ten smalec z gęsi, przychodzą od tego Tuska tylko dowody pospolitości i nic więcej.

    Natomiast co do Putina, to - toutes proportions gardées - co go widzę, to jakbym widział tego Neumanna z Platformy. Ten sam sposób i styl dodawania sobie męstwa i animuszu między swymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @orjan
      A ja mam wrażenie że on wszyscy są spod jednej sztancy. Putin, Tusk, Neumann, Nowak... Wszyscy.

      Usuń
    2. @toyah to bardzo prosta sztanca: człowiek minus dusza.

      Usuń
    3. @Grzeralts

      Bez serc, bez ducha,
      - to szkieletów ludy

      Usuń
    4. @orjan - dokładnie. Dzisiejsza Europa. Szkielety odziane w markowe ciuchy.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...