niedziela, 11 sierpnia 2019

O niełatwej sztuce haratania w gałę


Zgodnie z moimi wcześniejszymi podejrzeniami, główny pomysł na własnie rozpoczętą kampanię wyborczą będzie polegał, z jednej strony, na wytykaniu Prawu i Sprawiedliwości wszystkich niecnych zachowań marszałka Kuchcińskiego, a z drugiej – co jest moim zdaniem rzeczą w pełni zrozumiałą – przedstawianie przez rządową propagandę, dzień po dniu, wszystkich bezeceństw popełnianych przez pełne osiem lat albo przez Donalda Tuska, albo przez jego ludzi kolegów od gały. Oczywiście, najprościej w mojej sytuacji byłoby się zamknąć i pozwolić się tym państwu wyszaleć, jednak przez fakt, że charakter tej kampanii naprawdę nie został zaprojektowany w gabinetach polityków Prawa i Sprawiedliwości, a ja jestem pewien, że, cokolwiek byśmy o nich dziś nie powiedzieli, oni akurat woleliby rozmawiać o sprawach bardziej dla Polski istotnych, czuję że muszę się tu, choć ten jeden raz, za którąś ze stron opowiedzieć i w tej sytuacji po raz drugi z rzędu przypomnę dawny tekst z tego bloga, tym razem mój i tylko mój. Proszę posłuchajmy tych odgrzebanych po ponad już 10 latach (tak, tak!) refleksji i spróbujmy zrozumieć, że dziś naprawdę nie mamy zbyt wielkiego pola manewru.




      W dzisiejszej Rzepie – nie wiem, jak w pozostałej części kraju, ale u mnie na prowincji, na 4 stronie – znajduje się przepiękne, kolorowe zdjęcie premiera Donalda, jak w piłkarskich gatkach przemierza piłkarskie boisko. Patrzę na twarz premiera i widzę piłkarza. Piłkarza nie byle jakiego. Piłkarza z krwi i kości. Piłkarza napastnika, piłkarza, obrońcę, piłkarza pomocnika. Piłkarza kapitana. Piłkarza premiera z którego jestem dumny. Premiera, który został piłkarzem, bo kocha piłkę. Ale i premiera piłkarza, który został premierem, bo kocha ludzi. I przyznaję, że od czasu, gdy zobaczyłem Donalda Tuska w peruwiańskiej czapeczce, nie miałem okazji go widzieć w tak wielkiej chwale.
      Dlaczego „Rzeczpospolita” publikuje to piękne zdjęcie? Chodzi o to, że kiedy jeden z  biznesmenów zaszedł do zaprzyjaźnionego prezydenta zaprzyjaźnionego Sopotu, to wielmożny pan prezydent, korzystając z wizyty, poprosił kolegę o kasę na dwa mieszkania – dla kolegi i dla mamusi. Po co  biznesmen szedł do sopockiego ratusza? Dokładnie nie wiadomo, ale miał sprawę, no a wiadomo, że jak się ma sprawę, to się idzie tam, gdzie się ze sprawami normalnie chodzi. Ja na przykład, jak coś potrzebuję, to od razu walę do prezydenta mojego miasta.
      No więc panowie się spotkali, pogadali i chyba jednak coś nie wypaliło, bo biznesmen na drugi dzień pobiegł do premiera na skargę.
      Właściwie, nawet gdyby ta historia się kończyła w tym miejscu, można by było ją uznać za hit wakacji, a tu okazuje się, że to dopiero początek. W tym miejscu bowiem pojawiają się tytułowe piłkarzyki. Oto zagadka: jeśli człowiek szuka uszka premiera Tuska, to gdzie ma się podziać? Odpowiedź: w takiej sytuacji powinien się dowiedzieć, na którym boisku przebywa pan premier i pędzić tak, żeby zdążyć, zanim pan premier będzie albo szczęśliwie umordowany, albo umordowany i wściekły. Biznesmen zatem trafił do premiera i w tym momencie informacja podana przez Rzeczpospolitą jest tak wzruszająca, że muszę ją tu przytoczyć w wiernym brzmieniu:
      „Julke [to nazwisko wspomnianego przedsiębiorcy] o sprawie poinformował Donalda Tuska. Wszystko odbyło się na boisku piłkarskim, gdzie politycy PO kończyli właśnie grę w piłkę”.
      Do tej uroczej chwili wrócę za chwilę. Na razie dalszy ciąg story (ulubione słowo specjalisty od oszukiwania ciemnego ludu, Eryka Mistewicza). Otóż pan premier z przedsiębiorcą coś tam poszeptali, a na drugi dzień biznesmen Julke udał się do prokuratury i powiedział, że prezydent Sopotu jest trefny, jak dziewięciozłotowy banknot.
      Mamy więc maleńką aferę. Nawet nie aferę, lecz aferkę z piłeczką w tle. Duże afery, z kaczką w tle, już były i miejmy nadzieje, że dopóki miłość trzyma wszystko za pysk, nie wrócą. W każdym razie, stąd to zdjęcie w Rzepie.
      Co będzie dalej, trudno powiedzieć. Nawet ludzie wynajęci przez "Rzeczpospolitą" do komentowania zawiłości polityki i tego, co wokół niej, w końcu w tych zawiłościach doświadczeni jak mało kto, próbują odpowiedzieć na to pytanie i bezradnie rozkładają ręce. Jak mówią równie w tym doświadczeni Rosjanie, pożyjemy zobaczymy. Ja natomiast proponuję wrócić do zdjęcia i tej króciutkiej informacji: "Wszystko odbyło się na boisku piłkarskim, gdzie politycy PO kończyli właśnie grę w piłkę."
      Jak ja bym chciał tam wtedy być! Uważam, że dla człowieka, którego pewnego rodzaju pasją jest obserwowanie i analizowanie wydarzeń politycznych, a już szczególnie w czasach tak ciekawych, jak nasze, trudno o większe marzenie, jak to. Być tam i wtedy. Tam, gdzie dzieje się historia. Wyobrażam sobie ten dreszcz. Niedzielne, późne przedpołudnie. Pan premier wychodzi z żoną kościoła, pod kościołem czekają już na niego premier Schetyna, minister Nowak, minister Drzewiecki, minister Arabski, minister Grupiński, minister Grad, a może nawet ten minister z piosenki Kazika, Derdziuk. Wszyscy już przebrani w piłkarskie buciki i koszulki, przebierają nogami. Premier Schetyna w jednym ręku trzyma siatkę z dwiema piłkami, a w drugim torbę z gatkami dla Donalda. Donald Tusk, premier, rzuca porozumiewawcze spojrzenie pani Małgosi i mówi krótko: „To nahazie. Idę z kolegami na gałę”. I cała grupa wsiada do aut i śmigają na boisko. A tam... ależ tam się musi dziać! Słów brakuje, żeby opisać ten festiwal prawdziwej męskiej przyjaźni i prawdziwych męskich pasji. Potrafię sobie wyobrazić każdą minutę tego wydarzenia. Donald z numerem 11 na koszulce, najpewniej kapitan drużyny, krzyczy, rozstawia kolegów, czasem zaklnie siarczyście, jak przystało na prawdziwego mężczyznę. Pot wszystkim spływa z umęczonych szczęściem czół. A ja widzę każdą chwilę tego pięknego zdarzenia.
      Nie wiem jednego. Czy na stadionie są tylko Donald z ministrami, czy może jeszcze wokół boiska zabrali się widzowie. A jeżeli się zebrali, to kto jest wśród nich? Czy tylko zwykli mieszkańcy Sopotu, którzy przyszli popatrzeć na swoich panów? Czy może jacyś inni, już nie tak wybitni politycy, aspirujący jedynie do tego, żeby kiedyś się wybić, zostać choćby vice-ministrem i też móc którejś niedzieli czekać na premiera Tuska pod kościołem?
      Wyobrażam sobie jednak, że tak. Że stoją też inni panowie. Niektórzy w garniturach, niektórzy w dresach i biją brawo ile razy premier Schetyna, albo sam Donald Tusk ładnie zagra. I nagle na linii bocznej, w momencie gdy „politycy PO kończyli właśnie grę w piłkę”, pojawia się pan biznesmen Julke i gwiżdże w stronę premiera (wyobrażam sobie, że w takich okolicznościach prawdziwi mężczyźni nawołują się tylko gwizdnięciami). Donald patrzy w stronę linii bocznej i krzyczy: „Co jest, kuhwa? Nie widzisz, że ghamy?” No ale moment, widać, jest ważny, więc premier, piłkarskim truchtem biegnie do swojego kolegi ze sfer gospodarczych i tu się zaczyna sprawa...
      Oj tak! Jakaż to musiała być piękna chwila. Zobaczyć premiera w akcji. Premiera, który nie tylko potrafi kochać, ale również grać w piłkę nożną, a jak trzeba, to i znaleźć czas na sprawy państwa. I że do tego wszystkiego nie musi być w Warszawie! Premier pokazuje, że rządzić naprawdę można z każdego miejsca na świecie. I nawet nie musi to być jakże piękne i egzotyczne Machu Picchu. Dbać o ludzi, których się kocha, można nawet ze skromnego boiska w małym, nadmorskim mieście Sopocie.

      Taki to był tamten tekst i taka refleksja. Mam nadzieję, że w tej chwili większość czytelników rozumie, dlaczego poczułem tak silną potrzebę zabrania głosu. I proszę nie myśleć, że to wszystko przez to, że Marek Kuchciński to mój stary kumpel.




2 komentarze:

  1. Kurcze, faktycznie sprawa Kuchcińskiego to walenie w gałę, a raczej w nasze gały. Swoją drogą uważam, że usunięcie Kuchcińskiego to dobry ruch. Nadto jego w sumie drobne nadużycie jest wykorzystane do wyeksponowanie faktycznych przekrętów Tuska, HGW i kogoś tam jeszcze. Opłaca się. Więcej tylko trzeba w tę ekspozycję zainwestować. Owoż i salon plastikowych figur i niech one teraz zatańczą tego menueta a potem ładnie się ukłonią i nadstawią buziuńki na te zbuki. Nic innego im nie pozostaje. Pardąs, przecież mogą się wtłumić w tłum parady równości, zapomniałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Magazynier
    To prawda. Oni grzejąc sprawę Kuchcińskiego, nie mogli PiS-owi bardzie pomóc w kampanii.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...