wtorek, 30 kwietnia 2019

O trudnej sztuce namalowania konia z bananem w pysku


      Kiedy w roku 1913 francuski artysta Marcel Duchamp kupił sobie rower, odczepił od niego koło, przymocował je do stołka, a następnie przedstawił publiczności jako dzieło sztuki, Wojciech Kossak namalował obraz przedstawiający dziewczynę podającą dzban z wodą ułanowi, a ja sobie dziś myślę, że to mniej więcej wtedy też narodził się ów typ intelektualisty, który, jeśli się go zapewni, że ma szansę stać się lepszym od innych, gotów jest pomyśleć, powiedzieć i zrobić każdą rzecz, na którą, kierując się niczym innym jak zwykłym ludzkim wstydem, żaden normalny człowiek by się nie poważył. I wcale nie chodzi mi o to, że owo koło Duchampa to nic nie warte gówno. Wręcz przeciwnie, moim zdaniem ono wygląda bardzo ładnie i gdyby ktoś mi to coś podarował, a ja bym potrafił wygospodarować na to jakiś kąt, chętnie bym je sobie postawił i od czasu do czasu na nie zerkał. Gorzej z jego późniejszymi pomysłami, jak choćby ze słynnym pisuarem, no ale tu też nie mam wielkich pretensji do niego, jako artysty.
        Tu jednak pozwolę sobie na pewną dygresję. Otóż kiedy chodziłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej, miałem kolegę Marka Gembickiego, który mimo swoich młodych lat potrafił w sposób idealny namalować konia, i nie tylko. Rzecz w tym, że ja nie mam wątpliwości, że Duchamp, gdyby mu się chciało, konia namalowałby równie sprawnie jak mój szkolny kumpel, jego problem natomiast polegał na tym, że on w pewnym momencie, jak wielu jego znajomych, czy to przez alkohol, czy narkotyki, hazard, czy kobiety, zwyczajnie oszalał i w ostatnim odruchu rozsądku, zamiast sobie palnąć w łeb, lub ewentualnie zdechnąć pod mostem, postanowił swoje szaleństwo sprzedawać. Jak się okazuje z sukcesem, a ja dziś mam na oku nie tego wariata i jemu podobnych, ale tych, co uznali że mają do czynienia z autentyczną sztuką, za którą jeszcze wypada płacić, a jeszcze bardziej tych, co uważają, że mają do czynienia z bezczelnym oszustwem i postanawiają z nim walczyć.  I to jest to, czego już nie jestem w stanie pojąć.
      Jak się Czytelnicy domyślają, powodem dla którego dziś piszę o sztuce i jej miłośnikach, jest tak zwany „bananowy protest”, w ramach którego praktycznie wszystkie towarzysko autoryzowane, oraz publicznie aktywne osobistości czują się w obowiązku zrobić sobie zdjęcie z wetkniętym w usta bananem i opublikować je w Internecie. Czemu oni to robią, wiadomo. Warszawskie Muzeum Narodowe wystawiło fotografie sprzed niemal 50 lat pewnej wariatki o artystycznym nicku Natalia LL, na których jakaś blondynka wpycha sobie do gardła banana, na co oburzył się wicepremier Gliński i kazał banany zdjąć. Ponieważ w tym momencie okazało się, że Natalia LL to wybitna artystka, a Gliński to nazistowski cenzor, wszyscy czołowi polscy celebryci zaczęli się fotografować z bananami i stąd dzisiejszy klops, no i ten tekst.
        Ktoś mnie zapyta, o co mi chodzi? Co mnie obchodzi minister Gliński i jakaś odjechana paniusia, która mu nie daje normalnie pracować? Otóż wciąż o to samo co zawsze. Moim problemem nie jest ani minister Gliński, ani tym bardziej ta pieprznięta dziś już staruszka. Moim problemem są celebryci z bananami. To do nich kieruję, jeśli któryś z nich usłyszy, swoje słowa. Przede wszystkim wyobraźcie sobie, moje drogie głuptaski, że owo dzieło sztuki, które tak przeżywacie, Natalia LL wykonała w roku 1972, a więc już po śmierci Jimiego Hendrixa, Jima Morrisona, oraz po tym jak Led Zeppelin nagrali wydali swoje legendarne „Stairway to Heaven”, a w Polsce banany można było oglądać głównie na puszczanych na „Konfrontacjach” amerykańskich filmach i Polacy fotografie tej wariatki mieli głęboko w nosie. Mało tego. Kiedy Natalia LL zaprezentowała swoją dziewczynę robiącą bananowi laskę, minęła właśnie dekada od czasu gdy niejaki Piero Manzoni nasrał do dziewięćdziesięciu puszek, kazał je zamknąć, a następnie, zanim eksplodowały, sprzedał je po ówczesnej cenie złota za uncję, a już po następnych dwudziestu latach kolejny artysta, Keith Boadwee wstrzyknął sobie do dupy farbę, a następnie ja wypierdział na płótno, by z tego powstało dzieło sztuki i z tego się mniej lub bardziej utrzymuje do dziś. No i co? Ja mam akceptować szaleństwa ministra Glińskiego? Mam poważnie traktować demonstracje ludzi z bananami?
          Ktoś powie, że Natalia LL nie komponuje swoich prac z gówna, a więc moje porównanie jest niecelne. Ona wyłącznie gustownie prowokuje, jej prowokacje obrażają nasze uczucia, a my na to nie możemy pozwolić. Wspomnijmy więc pewne zdarzenie, jakie miało miejsce w roku 1987 w Stanach Zjednoczonych, kiedy to niejaki Andres Serrano naszczał do szklanego pojemnika, wrzucił tam Ukrzyżowanego Jezusa i wystawił to coś w Nowym Jorku jako artystyczny projekt pod tytułem „Obszczany Chrystus”. Choć początkowo owo dzieło sztuki zostało przyjęte przez nowojorską publiczność z entuzjazmem, po pewnym czasie pojawiły się kontrowersje związane z faktem, że Serrano na wykonanie swojego dzieła otrzymał państwowy grant w wysokości 20 tys. dolarów i w wyniku protestów trzeba było mu kazać tę kasę zwrócić. Mimo to Serrano do dziś jest nadzwyczaj szanowanym artystą, o czym w najmniejszym stopniu świadczyć może fakt, że to jego właśnie projekty zdobią okładki albumów popularnego rockowego zespołu Metallica.
       A zatem jeszcze raz, o co chodzi? O to mianowicie, że tu jesteśmy my, a tam się kotłuje ta czarna mierzwa i ostatnią rzeczą jaką wypada nam robić, to zwracać na nią uwagę. A już z całą pewnością powinniśmy się wystrzegać jakichkolwiek zaczepek, bo póki co nie mamy wobec niej najmniejszych szans. Ich jest zwyczajnie za dużo.



Zachęcam wszystkich do kupowania mojej najnowszej książki o języku Brytyjskiego Imperium. Mam trochę jej egzemplarzy u siebie, więc jeśli ktoś ma ochotę na dedykację, zapraszam pod adresem k.osiejuk@gmail.com.


5 komentarzy:

  1. Toyah, to nie Gliński kazał zdjąć pracę, tylko kustosz w Muzeum. Poza tym, Duchamp, kiedy jego sztuka ku jego zaskoczeniu spotkała się z uznaniem środowiska, na 20 lat dał sobie spokój z działalnością artystyczną i zajął się grą w szachy. Problem polega na tym, że on słusznie uznał, że skoro udało mu się przesunąć granice sztuki do zera, to jest to koniec sztuki kontestacyjnej. Natomiast całe akademickie środowisko artystyczne (jak zwykle zacofane i odtwórcze) zaczęło go małpować i z końca zrobił się początek. A niech sobie wcinają swoje banany :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Gosia Czachor
      Informacja była taka, że dyrektor kazał zdjąć te banany na życzenie Glińskiego. Przesuwanie granic sztuki wydaje mi się mało sensowne, o ile za tym nie stoi nowe piękno.

      Usuń
    2. Gliński zdecydowanie zaprzecza, żeby mieszał się w jakiekolwiek banany. Zgadzam się co do przesuwania granic sztuki, z tym że gdyby na samym Duchampie się skończyło, to byłoby to nawet zabawne i ciekawe. Problem polega na tym, że oni od stu lat powielają ten sam pomysł i tylko desperacko szukają, czy jednak da się kogoś jeszcze czymś urazić.

      Usuń
  2. @Gosia Czachor
    W tej sytuacji ja nic z tego nie rozumiem. Ten Miziołek najpierw wpuszcza do muzeum te nędzę, potem nagle ją usuwa, tłumacząc że Gliński mu kazał, a w końcu po zapewnieniu Glińskiego że jemu ta wystawa nie przeszkadza, wystawę przywraca. Przecież to jest kompletny absurd.

    OdpowiedzUsuń
  3. No ale ... Nie bierzesz pod uwagę tego, że Blondyna z bananem to atak wprost na Marilyn Monroe Andy'ego Warchola. Co to znaczy? To znaczy że Polak potrafi, winowat, Polka potrafi. Co potrafi? Zakasować Warchola. Gliński po prostu nie ma z grosz poczucia dumy narodowej. Celebryci natomiast tak, jak widać na załączonych obrazkach. Aż kipi w nich. Dobrze że tych bananów nie pogryźli w przypływie uczuć patriotycznych, bo by musieli je zjeść już do końca i nici byłby z #me-too-banana.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...