wtorek, 27 marca 2018

O tym jak Jan Matejko nie dorastał Kubrickowi do pięt (mojemu kumplowi Valserowi z porozumiewawczym mrugnięciem)

      Dzisiejszy tekst powinien właściwie zostać zamieszczony wyłącznie na portalu www.szkolanawigatorow.pl, z uwagi na to, że dotyczy kwestii związanych ściśle z tamtym miejscem, a poza tym – właśnie przez to – jest wyjątkowo głupi. Czytelnicy tego bloga mogą tego nie wiedzieć, ale przez portal szkołanawigatorów.pl przetoczyło się autentyczne tsunami w postaci dyskusji o sztuce filmowej Stanleya Kubricka. Piszę „dyskusja”, choć tak naprawdę dyskusji żadnej nie było, ale bezprzykładne i bezlitosne gnojenie Kubricka i jego filmów niemal przez wszystkich komentatorów, na takiej zasadzie, że w ogóle ciekawiej jest pluć, niż się czymś zachwycić, obojętne, czy to jest kultura, polityka, czy w ogóle świat. Ponieważ szczególnie zainteresowała mnie postawa mojego kumpla Valsera, który od pewnego czasu robi na mnie wrażenie kogoś, kto najlepiej się czuje w otoczeniu ludzi i zdarzeń, które uważa za kompletne dno, zaapelowałem do niego, by mi wskazał choć jedną rzecz, która mu się podoba. Piosenkę, film, przedstawienie teatralne, książkę – cokolwiek.  I proszę sobie wyobrazić, że po wielu moich namowach, komentator, a jednocześnie mój dobry kolega, Valser dał się wreszcie namówić na wyznanie i poinformował mne, że, owszem, jest coś, co mu się autentycznie podoba, a mianowicie obraz Jana Matejki „Dziewica Orleańska”, który zdarzyło mu się obejrzeć gdzieś w jakimś muzeum w środkowej Polsce. Stał Valser jak wmurowany przed tym obrazem przez trzy godziny i kiedy wreszcie się od niego oderwał, postanowił poinformować mnie, a przy okazji świat, że oto coś, co on nazywa prawdziwą sztuką.
      W tej sytuacji postanowiłem mu pokazać, jak wygląda jego metoda, gdy jest skierowana przeciwko niemu i w ten sposób powstał ten tekst, który, jak mówię, czytelników tego bloga może nie bardzo zainteresować, ale ponieważ jest, moim zdaniem, zabawny, bardzo proszę.
      Otóż ja, owszem, o tym Matejce tu i ówdzie słyszałem jeszcze za PRL-u, bo z tego co pamiętam, to on właśnie był ulubieńcem PRL-owskej propagandy i prawdopodobnie nie było w ówczesnej Polsce dziecka, które by nie słyszało o tym pacykarzu na lekcjach w szkole i nie widziało któregoś z tych tak zwanych „obrazów”. Ja na szczęście byłem zawsze uczniem złym i krnąbrnym, więc wystarczyło mi zobaczyć jakiś obrazek w książce przedstawiający te gryzmoły, żeby raz na zawsze na dźwięk nazwiska Matejko zakrywać oczy i uszy. Tym sposobem do dziś zachowałem przytomność umysłu, którą sobie bardzo chwalę.
      Jak mówię, obrazu „Dziewica Orleańska” nigdy wcześniej nie widziałem na oczy, ale ponieważ Valser mi go tak ładnie zareklamował, wyszukałem go w googlowej grafice, rzuciłem okiem i jestem porażony. Ja już nie mówię, że od tego co się tam na tym płótnie przewala, lepszy jest już Beksiński, czy chocby i Hasior. Tam przynajmniej jest głupio, więc śmiesznie. Matejko swoje chore wizje przedstawia z najwyższą powagą. Tłum jakiś poprzebieranych szaleńców o identycznych twarzach, zachowujących się, jakby wszyscy byli zaćpani, a do tego konie, rycerze w zbrojach, nagie dzieci, a wszyscy się modlą i gapia w niebo, plus cała kupa fruwających aniołów, a obok nich niewiast w powłóczystych szatach i, jak sądzę, duchów. Przepraszam bardzo, ale to ma być sztuka? Czy ten malasz nie potrafił namalować choćby jakiegoś ładnego pejzażu, czy portretu?
      Nie chciałem tego robić, ale po raz pierwszy w życiu zainteresowałem się osobą tego całego Matejki i widzę, że z niego nie byle jaki artysta, a przy okazji cwaniak nie z tej ziemi, i to mimo tego, że, jak czytam, miał zaledwie półtora metra w kapeluszu. Ale to akurat mało ważne, wystarczy bowiem, że zajrzymy do jego biografi, by już na początku zauważyć, że jego ojciec był Czechem, co automatycznie czyni też Czecha z niego samego. A co to znaczy, nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, wystarczy że przypomnimy sobie, jak wbrew pozorom jest blisko z Pragi do Londynu. Oczywiście trudno sobie wyobrazić, że te powiązania z City, a więc niejako automatycznie z rodziną Rotschildów nie miały wpływu na karierę, jaką on dość zręcznie rozwijał i to mimo tego, że nie był Matejko ani uczniem ani studentem szczególnie bystrym. Z tego co czytamy, owszem potrafił może lepiej rysować od swoich kolegów, jednak w każdej innej dziedzinie do tego stopnia odstawał od innych, że był mocno przez rówieśników dręczony.
      Nie inaczej było w wieku późniejszym. Jak słyszymy, Matejko przez większą część ponosił same porażki, a to brak pieniędzy, a to nieodwzajemniona miłość, a to depresja. Chyba najlepiej charakteryzuje go fakt, że jego żona, Teodora Giebułtowska, w pewnym momencie nie wytrzymała jego towarzystwa i skończyła w szpitalu psychiatrycznym. Ktoś się pewnie zastanawia, dlaczego tak rzekomo wybitny malarz miał nieustanne kłopoty finansowe. Otóż, jak się okazuje, on swoje obrazy w większości rozdawał za darmo, co oczywiście mnie nie dziwi, bo ja bym żadnego z nich nie chciał nawet gdyby mi za przyjęcie go zapłacono, natomiast co ciekawe, zmowa wokół tego tandeciarza jest do dziś tak wielka, że wyprodukowano nawet plotkę, że on te obrazy rozdawał, bo w ten sposób rozumiał swój patriotyczny i ludzki obowiązek. No, no, to jest już naprawdę bezczelność. Chyba nawet nasz Owsiak by się do czegoś takiego nie posunął. No ale wszystkie sposoby są dobre, byle przynosiły efekt. Wystarczy wiedzieć, komu co trzeba podarować, żeby zapewnić sobie parę recenzji.
      Chyba już może skończę ten ponury temat, bo za chwilę się spalę ze wstydu. Na koniec dodam tylko informację, która przekonać powinna każdego. Otóż, jak głosi oficjalna biografia, Matejki, on jest jednym z tak zwanych kawalerów Orderu Legii Honorowej. Jeśli nie wiemy, jakie to wyróżnienie, służę uprzejmie kilkoma tylko nazwiskami:  Edward Ochab, Władysław Gomułka, Józef Cyrankiewicz, Edward Gierek, Henryk Jabłoński, Piotr Jaroszewicz, Wojciech Jaruzelski, Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, no i, last but not least, Bronisław Komorowski. No, brawo, towarzyszu Matejko! Ręce same się składają do oklasków. Piękne towarzystwo sobie wybraliście, towarzyszu artysto. Z was musiał być naprawdę wybitny malarz.

    Dziękuję. Nie skorzystam. Jak mówię, wolę Hasiora.

Moje książki, jak może już wspominałem, są do kupienia albo tu obok, przy pomocy paru kliknięć, ewentualnie bezpośrednio u mnie, pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl. Polecam niezmiennie. 

4 komentarze:

  1. Na krytyka sztuki to pan się nie nadajesz. Sorry taki mamy klimat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten tekst to ironia, pastisz, żart. Polecam kurs czytania ze zrozumieniem.

      Usuń
  2. A ja tam uważam, że na krytyka to nie, ale krytykanta możesz udawać:) I ten tekst właśnie tego dowodzi, dokładnie jak sobie zamierzyłeś. Nie pierwszy to zresztą świetny suspens w Twoim wykonaniu. (Czy dobrze używam słowa suspens? zresztą "who cares").

    PS. I żałuję, że nie przyjadę do Kielc, za to wszystkim życzę świetnej zabawy, i Tobie i widowni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tekst. Tak odbieram wiele (głosów w) dyskusji, jakie się toczą w necie, także u Pana i Coryllusa.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...