czwartek, 29 marca 2018

Jak podeptać chleb i ujrzeć światło


       Tak jak są rzeczy, co do których można nie mieć pewności, tak co do tego akurat, że każdy z nas zna baśnie Andersena, nie mam najmniejszych wątpliwości. Jestem też przekonany, że każdy z nas, kiedy wspomina te historie jeszcze z dzieciństwa, kojarzy je w znacznej mierze, jako, owszem, fascynujący, ale jednak zły sen. Część z nas też musi wiedzieć, że ów niezapomniany, czasem wręcz przerażający sen, był wynikiem tego, że takie właśnie było życie owego snu autora i to ono sprawiło, że jego baśnie najprawdopodobniej nie mogły już być inne.
      Jest jednak coś, czego, moim zdaniem, najprawdopodobniej większość z nas nie wie, a mianowicie tego, że wśród wszystkich baśni Andersena jest i ta, zatytułowana „Dziewczyna, która podeptała chleb”, którą większość kompilacji starannie pomija. W PRL-u sprawa była dość oczywista, a mianowicie jej mocno religijny – owszem, w swojej zdecydowanie protestanckiej odmianie, niemniej jednak jednoznacznie religijny – charakter, natomiast gdy chodzi już o tak zwaną wolną Polskę, podejrzewam, że to już tylko z tego powodu, że część dzieci, dla których owe baśnie są w pierwszej kolejności przeznaczone, mogłyby tego nie znieść psychicznie. I tu muszę się przyznać, że kiedy moje dzieci były jeszcze małe, myśmy im kupili zbiór, w którym akurat ta historia była, Hanka, jako dziecko najstarsze, ją oczywiście przeczytała i z czystej dziecięcej perwersji natychmiast swojemu młodszemu rodzeństwu wszystko opowiedziała i oto parę dni temu na ten temat się zgadało i wtedy się okazało, że one wciąż ją bardzo dobrze pamiętają jako niemal największy dziecięcy koszmar.
     O co tam chodzi? Otóż mamy dziewczynkę imieniem Inger, która, jak dowiadujemy się już z pierwszych zdań: „Była ubogim, ale dumnym i pysznym dzieckiem, była zła z natury, jak to powiadają. Gdy była zupełnie mała, największą przyjemność sprawiało jej chwytanie much i wyrywanie im skrzydełek, przez co przemieniały się w stworzenia pełzające. Chrabąszcze i żuki przekłuwała szpilką, podkładała im pod łapki zielony listek lub kawałek papieru i biedne stworzenie trzymało mocno w łapkach ów skrawek i obracało nim w kółko, aby uwolnić się od szpilki. — Chrabąszcz czyta! — mówiła mała Inger — Patrzcie no, jak obraca listek!
      W miarę jak rosła, stawała się gorsza, nie lepsza. Była ładna i to stało się jej nieszczęściem, inaczej świat byłby dla niej surowszy i nie wydarzyłoby się to, o czym będzie mowa”.
      A coż takiego się wydarzyło? To mianowicie, że, kiedy podrosła, trafiła Inger na służbę do bardzo zamożnych ludzi, którzy ją pięknie ubrali i do tego stopnia o nią zadbali, by miała wszystko, czego zapragnie, że jej próżność osiągnęła stan, w którym pewnego dnia, aby nie ubrudzić sukienki podczas przeprawy przez jakieś błoto, położyła sobie pod nogi chleb i kiedy na niego postawiła stopę, błoto ją wraz z tym chlebem pochłonęło i trafiła do piekła. Dalej mamy więc już typowego Anadersena, którego literacki kunszt nam te wieczne męki przedstawia w taki sposób, że, jak mówię, moje dzieci pamiętają to do dziś.
      I oto, proszę sobie wyobrazić, wspominaliśmy sobie niedawno tę przedziwną baśn i ja nagle powiedziałem, że właściwie nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że gdzieś w Polsce banda satanistów wystawia to jako widowisko, ku uciesze już tylko wyglądającej tego typu przeżyć odpowiedniej publiczności. W tym momencie moja młodsza córka wykonała parę kliknięć i oczywiście natychmiast się dowiedzieliśmy, że, jak najbardziej, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu wystawia sztukę niejakiej Magdy Fertacz „na motywach baśni Andersena, przeznaczoną dla widzów od 7 roku życia”, a jej treść wygląda następująco:
      Amanda rodzi się wściekła. Wściekła na swoich przodków i na przodków ich przodków. Wściekła na to, że żyli i żyją w biedzie i dlatego i ona musi w niej żyć. Amanda nie lubi much i tego, że na nic w domu nie ma pieniędzy, mimo, że rodzice ciężko pracują, starają się, harują. Ale nie stać ich, żeby kupić Amandzie nową sukienkę, czy nowe buty, czy opłacić wymarzone lekcje gry na wiolonczeli. Z tej wściekłości Amanda robi rzeczy brzydkie, bardzo okrutne, których się nie wstydzi. Kiedy rodzice zmuszeni są sprzedać jej ukochaną wiolonczelę, Amanda robi się jeszcze bardziej wściekła i okrutna; postanawia uciec z domu. ‘Widocznie urodziłam się taka, tłumaczy to sobie. Gdybym tylko umiała grać na wiolonczeli’ – wzdycha codziennie Amanda. I to wzdychanie sprawia, że na drodze w nieznane pojawia się Bogata Pani, która zabiera Amandę do swojego świata, daleko od błota, much i jej ubogich rodziców. Czy Amanda znajdzie wreszcie szczęście, którego tak pragnie? Może tak, ale zanim to się stanie będzie musiała zejść do Świata Podziemi, świata, w którym mieszkają cienie każdej żyjącej istoty. Gdzie mieszkają brzydota, skąpstwo, chciwość i nienawiść. Trzymajcie kciuki za Amandę, żeby się jej udało pokonać potężnego przeciwnika, jakim jest jej własny cień”.
      Mamy też już pierwsze recenzje:
      To rozpięcie między naprawdę poważną tematyką, stylistyką piosenek a baśniowymi klimatami powoduje, że jest to przedstawienie dla bardzo szerokiej kategorii wiekowej. Znaleźć mogą w nim coś dla siebie i rodzice, i nastolatki, i całkiem małe dzieci. Teatr w Kaliszu przygotował bardzo mądre, znakomite przedstawienie. Być może nieco przewrotnie, ja poleciłabym je przede wszystkim… rodzicom”.
       Jak widzimy, jest to historia nieco już inna, jednak z tego co czytam, ale też widzę, kaliskie przedstawienie różni się od oryginału tym jeszcze, że tam nie ma śladu Boga, którego miłosierdzie, niemal wypełniające przekaz Andersena i wciąż czekające na choćby jeden gest żalu ze strony Inger, pozostaje na wieki niezaspokojone, natomiast zamiast niego jest już tylko triumfujący Diabeł. A dla nas, tu się bardziej regularnie spotykających, również znana nam zbyt dobrze Kraina Grzybów. Proszę, rzućmy może okiem na to, co się wyprawia już od ponad roku w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, w owej, jak stoi na ich internetowej stronie zupełnie jasno, „instytucji kultury Samorządu Województwa Wielkopolskiego” i trzymajmy się mocno tego, co tam akurat mamy pod ręką.


      
Rozmawialiśmy tu niedawno troszeczkę o Teatrze Starym w Krakowie, o „Weselu” Wyspiańskiego w reżyserii Jana Klaty, no i oczywiście biliśmy brawo ministrowi Glińskiemu, że tak czujnie zadbał o to, by ów Klata nie hańbił naszej narodowej kultury swoimi chorymi wizjami i żeby to niebezpieczne widowisko jak najszybciej zeszło z narodowej sceny. Tymczasem w małym, lokalnym teatrze w Kaliszu, zabawa trwa w najlepsze. Możemy spać spokojnie.

Informuję wszystkich czytelników, że od kwietnia przestaje działać mój dotychczasowy adres mailowy toyah@toyah.pl. Nazwa.pl zameldowała taką cenę, że postanowiłem ich spuścić. Zamiast niego więc pozostanie aktywny już tylko i wyłącznie k.osiejuk@gmail.com. Tam też proszę zgłaszać zapotrzebowanie na moje książki. Oczywiście nic się nie zmienia, gdy chodzi o naszą księgarnię pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl. Zachęcam gorąco.
     
  
     I

3 komentarze:

  1. Jak wiesz, widziałem ten trailer niedawno, wyłączyłem szybko i nie chcę oglądać tego drugi raz.
    Brrr...
    Ja się założę, że jakby zainteresować się bardziej teatrami prowincjonalnymi, to ten cały Kalisz nie będzie tu żadnym wyjątkiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Kozik
    Zgoda jak najbardziej. Moim zdaniem dziś to jest estetyka dominująca. Pisałem o tym niedawno przy okazji tego baletu z Genewy

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiałem baśnie Andersena. Ballada o Ołowianym Żołnierzyku jest naprawdę mocna. Z pewnego względu chyba najlepsza w zestawie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...