sobota, 8 sierpnia 2015

Jak zdechnąć na młyńskim kamieniu

Dzisiejszy dzień postawił mnie w sytuacji dość skomplikowanej. Rzecz w tym, że moja żona postanowiła zostać społeczną dziennikarką, podczas pobytu w Przemyślu napisała pewien dłuższy tekst, wysłała go do rzeszowskiego wydania „Gazety Wyborczej”, a oni… wzięli i go opublikowali. Od razu i bez dyskusji. Tekst jest moim zdaniem fantastyczny, potwierdzający jedynie moje stare już podejrzenia, że gdyby ona tylko chciała, to by pisała lepiej, a przede wszystkim ciekawiej, od nas wszystkich, a ponieważ jej się nowa sytuacja również spodobała, poprosiła mnie, żebym ów tekst opublikował tu na blogu.
Kłopot jednak w tym, że ja dziś wyjeżdżam na weekend na zaprzyjaźnioną wieś, w związku z czym jutro kolejna notka się nie ukaże, a ja mam tu swój ostatni felieton do „Warszawskiej Gazety”, który czekać nie może. Postanowiłem więc zrobić tak: dziś i jutro będziemy sobie czytać tekst z „Warszawskiej”, a w poniedziałek przemyską opowieść pani Toyahowej. W końcu, ktoś tu musi być szefem, prawda?

Miałem okazję wspominać o tym już parę razy wcześniej, ale nie zaszkodzi przypomnieć. Otóż cykl wydawniczy „Warszawskiej Gazety” jest taki, że aby ten felieton zdążył ukazać się w piątkowym wydaniu, ja muszę go wysłać najpóźniej w środę rano. Jest więc oczywiste, że przy tempie, z jakim współczesny świat dostarcza nam kolejnych rozrywek, w piątkowy poranek refleksje z wtorkowego wieczora często nie mają już najmniejszego znaczenia. I to jest oczywiście zmartwienie wyłącznie moje.
Piszę więc dzisiejszy tekst i cały czas mam w głowie, że jest wtorek, prezydent Bronisław Komorowski wygłosił właśnie w telewizji pożegnalne przemówienie, w którym pochwalił się, jak to w sytuacji dla polskiego państwa zdecydowanie kryzysowej, kiedy prezes Skrzypek został przez złych ludzi zamordowany pod Smoleńskiem, owo państwo błyskawicznie i nad wyraz zgrabnie umieściło na zwolnionym stanowisku prezesa Belkę, już pojutrze urząd Prezydenta Rzeczpospolitej obejmie Andrzej Duda, a następnego dnia – dokładnie wtedy, gdy ten felieton będzie się ukazywał w druku – dowiemy się, kto będzie naszemu prezydentowi pomagać w odbudowywaniu Polski ze zgliszcz – tak, właśnie ze zgliszcz. Jaki więc jest sens w ogóle zabierać głos w sprawach politycznych?
Na szczęście, Platforma Obywatelska zajmuje się układaniem list wyborczych, a my już wiemy, że jest to proces, który przede wszystkim jeszcze jakiś czas potrwa, no a poza tym będzie cudem, jeśli owe mordobicie nie zakończy się katastrofą, po której owa scena będzie wyglądała tak, jakby właśnie odbyły się mistrzostwa świata w pierdzeniu do mąki. Skąd ta pewność? Stąd mianowicie, że jest rzeczą oczywistą, że kiedy celem jest już tylko przeżycie, nie ma miejsca na zdrowy rozsądek. Oni bowiem znakomicie zdają sobie sprawę z tego, że już w tej chwili w jesiennych wyborach mogą liczyć najwyżej na kilkanaście procent głosów, a to mandaty daje wyłącznie tym, którzy wywalczą sobie pierwsze miejsca na listach
A to – i dziwię się, że wielu z nas tak łatwo o tym aspekcie sprawy zapomniało – jeszcze przed powrotem na scenę prezydenta Dudy. Mam wrażenie, że zbyt wielu z nas, a w tym również osoby zajmujące się obserwowaniem polityki zawodowo, w swoich analizach i kalkulacjach nie bierze pod uwagę, jak bardzo zmienią się, i tak już bardzo radyklane, nastroje społeczne w momencie, gdy na scenę wróci Andrzej Duda. A wraz z tą zmianą, jest niezwykle prawdopodobne, że powstanie sytuacja, w której kwestia, kogo Platforma Obywatelska zechce umieścić na pierwszym, drugim, piątym, czy dziesiątym miejscu swoich list, z punktu widzenia wyborczego wyniku, nie będzie miało kompletnie żadnego znaczenia. Nawet jeśli na ratunek zostanie wezwany sam Donald Tusk w wybitnym towarzystwie samego przewodniczącego Barroso i kanclerzowej Merkel, i wszyscy zaczną zaprowadzać wokół porządek. Dlaczego? Dlatego mianowicie, że i tak wszystko zostanie rozstrzygnięte bez ich łaskawego udziału. Młyny mielą i oni nie mają tu nic do gadania.

Uprzedzam wszystkich lojalnie. Jeszcze chwila, i skończą się też „Liście”, które jeszcze mam w domu. A dodruk nie jest planowany. Dedykacja wliczona w cenę. Zamówienia można składać pod adresem toyah@toyah.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...