piątek, 28 sierpnia 2015

Czy Tomasz Lis wie, o czym prezydent Duda będzie rozmawiał w Berlinie?

Pod sam już koniec skutecznie przemilczanego przez media wywiadu prezydenta Dudy padły słowa, moim zdaniem, ostatecznie rozstrzygające kwestię rzekomego wydawania przez wówczas jeszcze posła Andrzeja Dudę publicznych pieniędzy na prywatne podróże do Poznania i z powrotem. Oto dokładnie to, co Prezydent powiedział:
Ja się zajmowałem w Poznaniu działalnością poselską. Nie prowadziłem tam zajęć dydaktycznych. Nie miałem tam zajęć ze studentami”.
No i w tym momencie popatrzmy raz jeszcze na to, co napisał „Newsweek”:
Andrzej Duda przez kilka lat łączył mandat poselski ze stanowiskiem wykładowcy na poznańskiej Wyższej Szkole Pedagogiki i Administracji. Praca na uczelni wymagała wizyt w Wielkopolsce. Przyszły prezydent latał tam i nocował, a za jego przeloty oraz hotele płacił Sejm. Na ten cel w latach 2012-2014 wydał w sumie 11 tys. złotych. Duda jako wykładowca zarobił w Nowym Tomyślu w sumie ponad 280 tys. zł.”.
A teraz rzućmy przez chwilę okiem na mapę. Oto okazuje się, że z Poznania do owego Nowego Tomyśla jest mniej więcej tak samo daleko jak z Poznania do Leszna, czy do Gniezna, z Nowego Tomyśla do Zielonej Góry, Z Lublina do Radomia, z Radomia do Kielc, a z Katowic do Krakowa, Częstochowy, czy Cieszyna.
„Newsweek” tymczasem wyciąga Dudzie przeloty do Poznania i hotele w Poznaniu – dyskretnie nie wspominając o przelotach do Łodzi, Gdańska, Rzeszowa, Lublina, czy Wrocławia – za które musiał płacić polski podatnik, tyle że, kiedy już przechodzi do rzeczy, sprytnie nie pisze o Poznaniu, lecz o Wielkopolsce. No bo wiadomo – on te dwieście kawałków, z których wysępił jedenaście, zarobił właśnie w Wielkopolsce.
W którymś z niedawnych komentarzy zasugerowałem, że poseł Andrzej Duda miał szczęście, że nie był związany z Uniwersytetem Śląskim w Cieszynie, bo mogłoby się zdarzyć, że dziś Tomasz Lis machałby mu rachunkami za hotel w Katowicach. W końcu, z Katowic do Cieszyna jest jeszcze bliżej niż z Poznania do Nowego Tomyśla.
A zatem, skoro, jak widzimy, znaleźliśmy się na poziomie kiepskich żartów, czas przejść do spraw poważniejszych. Oto wśród głosów komentujących wypowiedź prezydenta Dudy dla TVP, pojawiają się i takie, które sugerują, że skoro on się czuje tak mocno, powinien pozwać Springera do sądu, a wtedy nie dość że poleci Lis, a z nim cała reszta owych reżimowych hejterów, to jeszcze cała Polska się przekona, że tak zwany „przemysł pogardy” rzeczywiście istniał. Nie przekonała się przy okazji z aferą Kingi Dudy i aktora Karolaka, przekonają się teraz. Ja oczywiście prezydentowi Dudzie nie muszę niczego doradzać, choćby dlatego, iż jestem przekonany, że on i jego ludzie mają swój rozum i że ani im w głowie schodzić tak nisko. Zwłaszcza, że, jak wszyscy chyba wiemy, kiedy się jest czy to szefem rządu, czy państwa, czy w ogóle osobą wpływową, tego typu sprawy załatwia się w zupełnie inny sposób.
Mam nadzieję że wszyscy jeszcze pamiętamy redaktora naczelnego dziennika „Fakt” Grzegorza Jankowskiego. Niewielu z nas jednak wie, że ów Jankowski, będąc wielkim polskim patriotą i gorliwym przyjacielem Prawa i Sprawiedliwości, był jednocześnie bliskim przyjacielem niemieckiego prezesa Axela Sprngera i jego zaufanym człowiekiem w Polsce. W to trudno uwierzyć, ale owa przyjaźń była tak wielka, że ten był nawet świadkiem na Jankowskiego ślubie. Mało też kto wie, że bardzo bliskim przyjacielem Jankowskiego był wielki polski patriota i gorliwy przyjaciel Prawa i Sprawiedliwości Łukasz Warzecha i to wyłącznie dzięki tej przyjaźni Warzecha przez tyle lat zachowywał u Springera swoją pozycję. Oni wszyscy tworzyli towarzystwo na takim poziomie umiłowania Ojczyzny, że w panującej w branży powszechnej opinii, Prawo i Sprawiedliwość swoje zwycięstwo w roku 2005 w znacznym stopniu zawdzięczało Jankowskiemu.
Dziś w „Fakcie” nie pracują już ani Jankowski ani Warzecha. I czy ktoś może sądzi, że to przez to, że w pewnym momencie niemieccy właściciele tytułu zorientowali się, że tam się utworzyła jakaś grupa dywersyjna? A może Warzecha któregoś dnia sobie niebezpiecznie zażartował z Donalda Tuska i ten skutecznie podał Springera do sądu? Czy ktoś sądzi może, że przez te kilka dobrych lat, czy to prezydent Komorowski, czy premier Donald Tusk próbowali zejść do tego poziomu, by dyskutować z Jankowskim lub z Warzechą? Jeśli tak jest, to proszę się opamiętać. Tak to się u nas – a pewnie i nie tylko u nas – ewentualnie załatwia sprawy na poziomie sporu bloger vs. bloger, czy bloger vs. dziennikarz. W przypadku „Faktu”, kiedy sprawy zaczęły przybierać z punktu widzenia władzy wymiar niebezpieczny, podczas jednego ze swoich spotkań z kanclerz Merkel Donald Tusk rzucił parę słów i to wystarczyło, by najpierw poleciał Warzecha, a potem on. Skąd to wiem? Wiem i już. Niech się red. Skwiecińskiemu nie wydaje, że tylko oni są tacy sprawni.
A zatem Lisa niech sobie pozywa Reduta Dobrego Imienia, albo jakiś pobożny obywatel. Jestem pewien że każdy coś tam dla siebie znajdzie. Jeśli natomiast chodzi o kogoś takiego jak prezydent Andrzej Duda, on ma swoje własne sposoby. O czym z całą pewnością niedługo się przekonamy. Podobnie jak Tomasz Lis z córką, żoną, kochanką, psem i grupą sympatyków.

Jeśli ktoś jest zainteresowany, zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupić moje książki. Szczerze polecam.

2 komentarze:

  1. PRZEGRAŁEŚ PAN Z GMYZEM NAZYWAJĄC TROTYLEM

    OdpowiedzUsuń
  2. @dontadejro
    Proszę mi powiedzieć, co trzeba mieć w głowie, żeby nie potrafić jednego prostego zdania napisać w taki sposób, by ono było zrozumiałe?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...