czwartek, 6 listopada 2014

O Skaldach i psach akademika Pawłowa

Nie wiem, czy znacie Państwo takie zjawisko, że budzimy się rano i bez żadnego jasnego powodu śpiewamy piosenkę, której nie dość że dawno już nie słyszeliśmy, to zdarza się, że o jej istnieniu wręcz zapomnieliśmy. I wtedy nie dość, że pamiętamy doskonale jej melodię, to jeszcze nagle okazuje się, że mamy w głowie każde słowo owego tekstu. No i tak już śpiewamy to coś do samego wieczora. Ja tak mam bardzo często i powiem szczerze, że niekiedy są to takie, jak to mawia młodzież, „przypały”, że aż wstyd się przyznać.
Dziś rano na szczęście od razu wiedziałem, że owego przypału nie będzie, bo piosenka z którą się obudziłem na ustach, to „Na wirsycku” Skaldów. Gdyby ktoś nie wiedział, tekst leci tak:

Ni mom chęci do roboty
Ani rano, ni wiecorem
Hej, stane na wirsycku
Bedę dyrektorem

Do powiatu bedę pisać
Bardzo pikne sprawozdania
Hej, spojrze tylko w gwiazdy
Reszta przyjdzie sama

Żeby w drogę nam nikt nie wsedł
I nie przerwał tego stania
Hej, kupię se kapelus
Wom bedę się kłaniał.


Tyle. Śpiewam ten tekst od rana, co dziwne, słowo w słowo, tak jak to jest w oryginale i nie mogę się nadziwić, jak to się stało, że on mi się zachował w pamięci przez tyle lat. Dziwny jest ten świat i dziwni doprawdy jesteśmy my. Jednak nie o pamięci chciałem dziś pisać, ale o czymś zgoła innym, co mi przyszło do głowy, kiedy tak po raz dziesiąty czy piętnasty prześpiewałem sobie w owej głowie tę śliczną piosenkę. Otóż zacząłem się w pewnym momencie zastanawiać, co by to było, gdyby wtedy, pod koniec lat 60., propaganda państwowa tak znienawidziła Skaldów, że postanowiła ich tępić bez względu na okoliczności. Domyślam się, że prawdopodobnie, gdy idzie o same piosenki, wynajęci przez nią recenzenci tematu by nie ruszali, bo tu akurat nie mieliby żadnych szans, natomiast z całą pewnością zaczęliby informować publiczność, że Andrzej Zieliński, jego brat i ich koledzy to pijacy i dziwkarze, a ponadto wszyscy znani są z działalności antysocjalistycznej. Oczywiście płyty i piosenki Skaldów trafiłyby na indeks, a oni już wkrótce albo by występowali tylko w kościołach, albo na falach radia Wolna Europa, albo publiczność by o nich zapomniała.
Gdyby Skaldowie działali w latach 90. i w tamtych latach nagraliby piosenkę taką jak „Na wirsycku”, a propaganda państwowa miałaby ochotę ich z jakiegoś powodu zniszczyć, prawdopodobnie też o samej piosence słowa by nie było – może tylko to, że ten tekst jest głupi, a melodia błaha – natomiast cały atak skupiłby się na tym, by opinii publicznej braci Zielińskich i muzyków z zespołu przedstawić, jako jaskiniowych antykomunistów, rydzykowych katolików, w dodatku takich, co za komuny wysługiwali się Gierkowi i wcześniej Gomułce, a gdy był stan wojenny, to nawet ich nie internowano. Ponieważ jednak demokracja ma swoje wymagania, piosenki i płyty zespołu, włącznie z piosenką „Na wisrsycku” nie byłyby oczywiście ocenzurowane, ale byłyby puszczane w radio i telewizji bardzo oszczędnie, wynajęci recenzenci pisaliby, że ta muzyka jest ewidentnie do bani, a ludzie by te wszystkie informacje o aktywności muzyków w czasach PRL-u mieli głęboko w nosie, kupowali ich płyty, chodzili na koncerty i wszystko by grało jak należy.
Co by jednak było, gdyby piosenka „Na wirsycku” została przez Skaldów nagrana dziś, ale okazałoby się, że zespół w sposób jednoznaczny popiera Prawo i Sprawiedliwość, występuje na konwencjach z udziałem Jarosława Kaczyńskiego, a ich piosenki są puszczane w Radiu Maryja, gdzie zespół zresztą bardzo chętnie występuje. Otóż gdyby tak było, jestem pewien, że państwowa propaganda doprowadziłaby przede wszystkim do tego, by piosenkę „Na wirsycku” puszczać codziennie w programie „Szkło Kontaktowe”, żeby temat zespołu nie schodził z głównych programów informacyjnych i z gazet, żeby bracia Zielińscy byli co tydzień prezentowani na okładkach tygodników „Polityka”, Newsweek” i „Wprost”, no i żeby żadna informacja na ich temat, choćby nie wiadomo jak kłamliwa, nie dotyczyła spraw merytorycznych. A więc słowa o tym, że Zielińscy to pijacy i pisowskie śmieci, że są ludźmi wielokrotnie rozwiedzionymi, nie płacą alimentów, a ich dzieci to narkomani, że w stanie wojennym obaj działali w Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego, a ta piosenka – podobnie jak wszystkie inne – jest kompletnie bezwartościowa i głupia. Propaganda państwowa, a za nią każda inna, byłyby skierowane w kompletnie inną stronę. Ale żeby o tym powiedzieć parę słów, przypomnę, w jaki sposób niszczono kiedyś braci Kaczyńskich, a dziś już tylko Jarosława.
Proszę zwrócić uwagę, że to wszystko zaczęło się od tego, by obu braci wyśmiać i wyszydzić, jako małych, niezgrabnych kaczorów. Dziś nawet sam Jarosław nie ma nic przeciwko temu, by o nim mówić „Kaczor”, ale kiedyś, na samym początku, to była wyłącznie kpina. Chodziło o to, że oni mają na nazwisko Kaczyński, no a Kaczyński, to Kaczka, a więc Kaczka. W bardzo krótkim czasie popularna kultura o braciach Kaczyńskich nie mówiła inaczej, jak przy pomocy prześmiewnego „Kaczory”. Któregoś dnia pewna niemiecka gazeta uznała za stosowne napisać, że bracia Kaczyńscy wyglądają jak kartofle, no i w krótkim czasie na obu zaczęto wołać „kartofel”. Ów kartofel stał się tak popularny, ze nawet dziś w Salonie24 na odcinku antypisowskiej propagandy działa bloger, który w swoim adresie ma nazwę „kartofel”. Po jakimś czasie pojawiła się kwestia „Borubara”, no i nagle naczelnym argumentem i główną bronią propagandy stał się ów Borubar. I tak dalej, i tak dalej. Dziś, proszę zwrócić na to uwagę, szyderstwa z Jarosława Kaczyńskiego sprowadzają się wyłącznie do kilku słów i kilku haseł. Niekiedy wystarczy, że padnie słowo „prezes”, tysiące ludzi doskonale wiedzą, w czym rzecz i zaczynają mądrze kiwać głowami.
Spróbujmy wrócić do Skaldów i naszej hipotetycznej sytuacji, że oni nagrywają piosenkę „Na wirsycku”, ale z powodów politycznych i ideologicznych państwowa propaganda postanawia ich tępić. Uważam, że na pierwszy ogień poszedłby pomysł, by na braci Zielińskim nie mówić inaczej, jak „Jacuś” i „Andrzejek”, następnie – jeśli już mamy się trzymać wspomnianej piosenki – wyciągnięto by z niej parę słów, takich jak „dyrektor”, „gwiazda”, „powiat” i „kapelusz” i przez nieustanne ich powtarzanie w każdej możliwej sytuacji i w każdym możliwym kontekście, doprowadzono by do sytuacji, gdzie większość z nas na dźwięk słowa „gwiazda”, czy „kapelusz”, mrugałaby znacząco i rechotała.
Tak to się właśnie dziś prezentuje skuteczna propaganda. Ani słowa w kwestiach merytorycznych. Jest tylko dowcip i szyderstwo. Żadnej dyskusji, żadnej krytyki, żadnych argumentów. Wyłącznie kabaret. Nie będę ukrywał, że ten tekst piszę trochę zainspirowany najświeższą falą agresji skierowanej tu na blogach przeciwko mnie i Coryllusowi. Proszę zwrócić uwagę, jak to wygląda. To jest wyłącznie przerabiane na każdy możliwy sposób kilku haseł i zdań, takich jak „goryllus”, „golonka”, „pisarz”, „bóbr”, „labrador”, „lewatywa”, „mydło”, „bajkopisarz”, „grodzisk”, „kupa”.
Jak to wygląda w praktyce? Jeden z nich pisze: „Wolę kupę od golonki”, na co przychodzi drugi i mu odpowiada: „W Grodzisku pewnie jest na odwrót”. Na to przychodzi inny i się włącza: „O bobrze!”, na co zjawia się kolejny i pyta: „A nie wiesz przypadkiem, czy labradory lubią lewatywę?”, na co ten pierwszy odpowiada: „Tak ale tylko na mydle kupionym u pisarza”. I tak dalej i tak dalej. Ja oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że to jest ciężka nisza i ją wypełnia zaledwie parę osób bez żadnego znaczenia i jakiegokolwiek wpływu na to co się dzieje na zewnątrz, jednak chciałbym zwrócić uwagę na coś znacznie ważniejszego i poważniejszego. Oczywiście, ludzie, którzy to o czym piszę robią, muszą albo być odpowiednio przeszkoleni, albo na tyle dobrze wytresowani we współczesnych technikach propagandowych, że już bez żadnych instrukcji potrafią realizować ten plan. Jednak, jak mówię, nas tu znacznie bardziej od nich, a więc od realizatorów tego projektu, interesuje sam projekt, a on się sprowadza do tego, by w codziennej propagandzie funkcjonowała już tylko bezpośrednia stymulacja na poziomie odruchów. Gdyby nagle pojawiła się potrzeba, by mnie czy Coryllusa zniszczyć na poziomie uniwersalnym, owa akcja wyglądałaby dokładnie w ten sam sposób, tylko nie realizowaliby jej jacyś biedni blogerzy i paru jeszcze nędzniejszych komentatorów, ale program „Szkło kontaktowe” i tygodnik „Newsweek”. W ten sposób musielibyśmy uznać, że słynne „story” Mistewicza nie wypaliło. Ludzie myślący zawsze bowiem byli ostrożni wobec tanich oszustów, natomiast dla idiotów jakikolwiek przekaz merytoryczny i tak nic nie znaczy. Tu się już wyłącznie sprawdza zasada opisana przez akademika Pawłowa, gdzie w odpowiedzi na bodziec musi nastąpić reakcja. I, jeśli jeszcze niedawno, uważałem, że numer z tym „story” to prawdziwie czarci wynalazek, teraz się okazuje, że granic nie ma.

Od soboty rozpoczynamy sprzedaż mojej najnowszej książki „Palimy licho, czyli o TymKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji”. Szczegółow proszę wypatrywać na blogu Coryllusa i na stronie www.coryllus.pl

4 komentarze:

  1. A jak kaczory na takie szyderstwa reagowaly? same sobie byly winne. nie bylo specow od wizerunku ktorzy by doradzili jak mowic jak siedziec, co dopowiedziec, itp wobec czego okreslenia typu kartofel padaly na podatny grunt a gawiedz miala ubaw. Zreszta Kaczynscy nie umieli sobie dobrac ludzi w innych dziedzinach a w kilku przypadkach miel wokol siebie stuprocentowych skurwysynow jak chociazby ten ohydny facet ktory byl rzecznikiem sp. presydenta a teraz lysy wlazl w dupe PO. Umiejetnosc doboru kadr i polegania na ekspertach jest niezbedna w rzadzeniu. jak ktos tego nie potrafi to sie niestety nie nadaje do rzadzenia. chocby nie wiem jak byl uczciwy i mial szlachetne zamiary poparte dobrym planem.

    OdpowiedzUsuń
  2. @zebek
    Nie ma czegoś takiego, jak spece od wizerunku. Sa tylko sataniści i czarownicy. Jeśli tego nie wiesz, to sie nie nadajesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak chcial tak zwal. Podobnie w dawnych czasach ludzie na samochod czy parowoz mowili zelazny rumak czy jakos tak zanim zrozumieli o co tu chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. @zebek
    Teraz rozumiem.Chodzi o to, że jestem spóźniony. Okay.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...