piątek, 29 sierpnia 2014

Chodzi Lisek koło drogi, czyli powrotny do jumy

Jak pewnie większość z nas zdążyła zauważyć, ostatnimi laty w Polsce, ale również w innych częściach współczesnej Europy, przede wszystkim w Niemczech, pojawił się element przedstawiający się jako artysta, a swoją działalność sprowadzająca do tego, by na przykład cierpiącemu na Krzyżu Jezusowi doczepić jakiś mniej lub bardziej obsceniczny element, albo wykopać w ziemi dziurę, następnie do tej dziury wleźć i zacząć odmawiać Różaniec, ewentualnie rozebrać się do naga i zacząć się onanizować przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Każdy tego typu incydent jest oczywiście najpierw nagłaśniany przez lokalny oddział „Gazety Wyborczej”, następnie kontestowany przez środowiska patriotyczno-kościelne, a wreszcie przedstawiane przez mainstream, jako emanacja wolnej artystycznej ekspresji gnębionej przez najczarniejszą katolicką reakcję. I tak ten proceder trwa w najlepsze od lat.
To co przedstawiłem wyżej – przyznaję, że w wersji mocno podkoloryzowanej – to zaledwie owa najbardziej prostacka, bo żerująca na najbardziej podstawowych religijnych emocjach, część współczesnej tak zwanej sztuki performerskiej, i trzeba przyznać, że w gruncie rzeczy mocno ograniczona, gdy idzie o liczbę zaangażowanych w nią wykonawców. No bo pomyślmy, kogo tu mamy? Jest oczywiście ta Nieznalska, a dalej już tak naprawdę nie wiadomo kto. No, ktoś tam z pewnością musi jednak być, bo temat ciekawy, nośny i gwarantujący medialny rozgłos, ale ja przynajmniej w tym momencie żadnego innego nazwiska przypomnieć sobie nie mogę.
Nie znaczy to jednak, że ów tak zwany performance kończy się na Nieznalskiej i paru aspirujących absolwentach miejscowych oddziałów ASP. Sztuka współczesna dziś, to coś, co musi spełniać jeden tylko warunek: ma gwarantować artyście szanse na choćby minimalnie skromny dochód przy jak najmniejszych kosztach. I tu oczywiście, już na starcie odpadają takie artystyczne gesty, jak oryginalnie namalowany obraz, piosenka o chwytliwej melodii, powieść o poruszającej serce fabule, czy zabawne (lub prawdziwie smutne) przedstawienie teatralne. Każde bowiem z nich wymaga zarówno umiejętności, talentu, jak i często ciężkiej pracy, a na to nie ma ani ochoty, ani warunków, ani czasu, ani przede wszystkim owego niezwykłego splotu przypadków, który przywykliśmy nazywać darem bożym. Cóż więc pozostaje? Otóż wyłącznie bezczelność, tępa determinacja i nadzieja, że przy pomocy tych dwóch czynników uda się przekonać jakiegoś głupiego i z reguły wrogiego nam urzędnika, że oto zdarzyło mu się odkryć coś prawdziwie wartościowego. Co? A to akurat jest już bez znaczenia, liczy się bowiem jedynie wrażenie. Jak już wspomniałem, dobry jest Jezus kopulujący ze smokiem, czy to w formie przedstawienia teatralnego, instalacji, powieści, czy obrazu, ale innych rozwiązań jest wiele. Powtarzam: chodzi wyłącznie o to, by urzędnik trzymający budżet na kulturę uznał, że ma do czynienia z czymś, czego on sam wprawdzie nie rozumie, a może nawet nie akceptuje, ale co z całą pewnością jest sztuką wysoką, no i żeby w związku z tym rzucił groszem.
Ktoś mnie spyta, co mi strzeliło do głowy, by się zajmować tymi hochsztaplerami i ich durnymi sponsorami, skoro wszystko mniej więcej i tak już zostało wyjaśnione w niedawnym tekście o budżetowej jumie. Otóż chodzi o to, że niemal w tym samym momencie, kiedy umieściłem na tym blogu tamten tekst, otrzymałem z zaprzyjaźnionych źródeł informację o artyście nazwiskiem Robert Lisek, niekiedy, zapewne dla dodania sobie powagi, z literką „B” w środku. Kto to taki ów Lisek? Czy jest to może człowiek, który rozbiera się do naga i kopuluje z figurą Matki Boskiej? Czy jest to może ktoś, komu artystyczna wizja każe maczać Hostię w psich odchodach? A może mamy do czynienia z artystą niezainteresowanym treściami religijnymi, natomiast dokonujący symbolicznych podpaleń stodół wypełnionych Żydami? Otóż nic z tych rzeczy. Artysta Lisek to w najlepszym razie ktoś, kto ma świadomość perspektywy znacznie dłuższej niż ta wyznaczana przez doraźną politykę, w najgorszym, zwykły, ledwo co aspirujący satanista, a tak naprawdę… przepraszam bardzo, ale muszę się tu odwołać do informacji przedstawionej przez niego samego:
Robert B. Lisek to artysta wszechstronny, naukowiec, matematyk. Eksploruje granice technologii i chętnie korzysta ze wszelkich dostępnych mu środków (m.in. bioinżynierii, sztucznej inteligencji, hacktywizmu, radykalnych interwencji społecznych), aby rozszerzać pojęcie sztuki”.
I dalej:„Dzisiaj jest już uznanym na całym świecie interdyscyplinarnym artystą, którego prac nie da się jednoznacznie sklasyfikować i określić. Swoją twórczością przesuwa granice rozumienia sztuki trwale łącząc ją z nowymi technologiami. Uzupełnia sztukę nowych mediów o wciąż nowe środki ekspresji (jak biotechnologie i nanotechnologie.
Ponad setka wystaw na całym świecie, których był autorem, tworzy szeroki front jego zainteresowań, który ciągnie się od transhumanizmu, przez sztuczną inteligencję, po wpływ mediów na nasze życie. Każda z jego prac jest skomplikowanym tworem, który w trafny sposób opisuje współczesną kondycję człowieka”.
Jeszcze? Bardzo proszę:
Lisek zajmuje się również zagadnieniem transhumanizmu, czyli rozwijania ludzkich możliwości przy pomocy technologii, aby w końcu stworzyć ponad- (tudzież trans-) człowieka. W swojej pracy ‘Capital’ skupił się właśnie na stworzeniu obiektu, który będzie zupełnie nowym gatunkiem. W tym celu przebadał kod paru różnych wirusów i połączył je z kodem własnego DNA. W ten sposób pokazuje ograniczenia człowieka i sposoby ich przekraczania, oraz rozwija wizję przyszłości, w której ewolucją człowieka sterować będziemy przy użyciu technologii.
Jest również aktywnie działającym naukowcem, związanym z wrocławską Katedrą Logiki i Story Lab na University of Texas w Dallas. Zgłębia zagadnienia teorii grafów, teorii złożoności, zbiorów częściowo uporządkowanych, jeżdżąc po świecie z wykładami”.
Ktoś się zapyta, jaki to ostatecznie rodzaj sztuki kryje się za tym bełkotem? Otóż na to również pada odpowiedź. Owa sztuka to: „Radical Art Strategies, Critical Art, Software Art, Hacktivism, Tactical Media, BioArt, Performance Art; Contemporary Art, Post-Conceptual Art, Meta-Media Art”, wszystko, jak w oryginale, a więc z wielkich liter.
Ponieważ Lisek jest również muzykiem, jest też i muzyka: „Electronic music, Noise, Contemporary music, Spectral music, Stochatistic music, Concret music, Musica futurista”. Ja mam akurat trochę kłopot z owym „concret”, no ale to jest już moje skażenie zawodowe, więc się nie będę nad tym zatrzymywał.
No ale, jak już wcześniej zostało wspomniane, jest Lisek również naukowcem. W jakiej dziedzinie nauki on robi? Proszę uprzejmie: „Theory of Ordered Sets, Combinatorics, Algebra,
Systems Science, Artificial General Intelligence, Knowledge Representation and Discovery in Databases, Generalized Information Theory, Complexity Theory; Philosophy of Science, Foundations of Mathematics and Computer Science, Logic, Epistemology, Methodology of Science
”.
Ktoś mi pewnie teraz powie, że ja nie mam najmniejszego powodu, by się zajmować jakimś wariatem, który założył internetową stronę i wypisuje dyrdymały, które jeśli w ogóle wykraczają poza przestrzeń jego opętanego umysłu wywołują wyłącznie wysoko uniesione brwi. Otóż nic z tego. Lisek, jak się dowiadujemy, to uznany przez najróżniejsze gremia artysta, a mówiąc o gremiach mam też na myśli takie instytucje, jak Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, czy Komitet Badań Naukowych, przedstawiany jako „naczelny organ administracji rządowej do spraw polityki naukowej i naukowo-technicznej państwa”. To te właśnie jednostki kulturalne, o takiej pozycji w państwie, kupiły towar oferowany przez Liska.
No a mimo to, jestem pewien, że każdy z nas czuje ów smród kłamstwa, kłamstwa niewyobrażalnego, kłamstwa modelowo wręcz bezczelnego, kłamstwa, które zasługuje wyłącznie na staropolskiego kopa w dupę i strzał w ryj. I nie mam wątpliwości, że taka postawa byłaby jedynie słuszna. Bo ja oczywiście rozumiem, że mamy takiego Liska, który zjawia się w jakimś urzędzie rozdzielającym fundusze na rozwój kultury i sztuki z grubą teczką jakiś dyrdymałów, czy to w postaci zadrukowanych kartek A-4, czy płyt CD i DVD i informuje jednego czy drugiego durnia, że on właśnie „zajmuje się zagadnieniem transhumanizmu, czyli rozwijania ludzkich możliwości przy pomocy technologii, aby w końcu stworzyć ponad- (tudzież trans-) człowieka”, i ma taki oto problem, że jeśli natychmiast nie dostanie na swoje prace kilku kawałków, to sztuki nie będzie, a ów dureń, w szczerym przekonaniu, że ma do czynienia z prawdziwym artystą, to gówno bez mrugnięcia okiem kupuje. My jednak jesteśmy bardziej dociekliwi i chcielibyśmy ową sztukę choćby przez chwilę poczuć, czy to wzrokiem, czy uchem, czy dotykiem. A zatem może posłuchajmy. Oto jesteśmy na youtubie, gdzie Lisek jak najbardziej umieszcza swoje dzieła:




Jestem pewien, że to wystarczy. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że każdy z nas widzi, z czym my tu mamy do czynienia. Wiem też – ja to po prostu wiem – że to co tu widzimy i słyszymy wyjaśnia nam dokładnie wszystko, co ewentualnie wymagałoby wyjaśnienia. Ten człowiek jest albo chory, albo cwany w sposób dotychczas światu nieznany. Tymczasem my, mieszkańcy planety Ziemia, stajemy wobec tego rodzaju zjawisk kompletnie bezradni. I cóż możemy na coś tego typu wymyślić? Jak możemy zaradzić tego rodzaju najbardziej porażającemu kłamstwu? Otóż ja, owszem, mam na to odpowiedź. Proszę mianowicie zwrócić uwagę na to, ile wyświetleń zaliczyła wyżej przedstawiona komedia. Kiedy piszę ten tekst, jest ich 161. Otóż 161 razy komuś – niewykluczone, że samemu Liskowi i mnie – zechciało się obejrzeć choćby jedną sekundę artystycznej pracy niejakiego Roberta B. Liska. Przepraszam bardzo, ale ja też mam swój profil na youtubie i zdarzyło mi się nawet zamieścić tam parę wyprowdukowanych przez siebie filmików. Otóż tam nie ma nic szczególnego, jakieś migawki z koncertów, parę wspomnień z wakacji, jeden zabawny filmik z naszym psem, ale każdy z nich – każdy! – zalicza więcej obejrzeń, niż popisy Liska. Tyle że mi ani w głowie, by z tymi moimi prezentacjami uderzać do Instytutu Badań Naukowych, ogłaszać, że jestem naukowcem i prosić o granty na kolejne.
Na sam koniec mam jeszcze coś naprawdę porażającego. Otóż ponieważ bardzo mnie zainteresowało to, że ów Lisek przedstawia się, jako „scientist”, zwróciłem się do mojego kumpla-artysty Marka Kamieńskiego – swoją drogą tego samego, którego obrazy znajdują się na okładkach większości z moich książek – człowieka wybitnie wrażliwego i wykształconego, by mi wyjaśnił, o co chodzi z tą nauką. Czemu nagle Lisek jest naukowcem? Otóż, jak twierdzi Kamieński, w tej chwili sytuacja budżetowa jest taka, że sztuka się lepiej sprzedaje, jeśli zostanie podpięta pod działalność naukową. Ja oczywiście tego nie rozumiem, ale tak to podobno wygląda. Jeśli Lisek zwraca się do ministra o granty i mówi, że maluje obrazy, tworzy artystyczne projekty, pisze muzykę, może oczywiście coś dostać, ale wciąż niewiele. Wystarczy natomiast, że on właściwego urzędnika poinformuje, że każde z tych dzieł jest jednocześnie projektem naukowym, a fundusze popłyną najszerszym strumieniem. I stąd się wziął ów „matematyk”. Stąd ów „scientist”. I stąd ta „algebra”. To stąd wreszcie owo niezwykle komiczne „combinatorics”. Tak to się bowiem robi w Chicago.
A już na sam koniec, gdyby ktoś pomyślał, że my tu jesteśmy tacy wieśniaccy i niedzisiejsi, to niech się Lisek przygotuje na coś, co dla niego pozostanie nieosiągalne do zasranej śmierci, choćby skonstruował maszynę dzięki której będzie potrafił pierdzieć nie jednym, ale wszystkim otworami, jakimi go obdarzył Dobry Bóg. Oto sztuka prawdziwa, która istnieje sama z siebie, bez grantów i cwaniakowania u klamek przygłupich urzędników. Za trudne? Dobra. Niech zatem nasz Lisek spróbuje numeru z czerwoną chusteczką, który pokazałem tu bardzo niedawno. Też zbyt skomplikowane? To przepraszam bardzo, ale ja wysiadam i oświadczam, że jeśli nowy rząd PiS-u nie doprowadzi tych złodziei do takiej nędzy, że im nie pozostanie nic innego, jak żebrać na ulicy o papierosa i słoik rosołu, to ja przy kolejnej okazji prędzej zagłosuję na mojego psa, niż na nich. A teraz zakładam mu obrożę, i idę na spacer do parku. A my słuchamy Matmos. Może być bez Bjork.



Jak już tu zapowiadaliśmy, w przygotowaniu jest kolejny wybór moich felietonów, tym razem z okresu „posmoleńskiego” pod roboczym tytułem „Palimy licho, czyli o TymKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji”. Nakład poprzedniego, o siedmiokilogramowym liściu, jest już na wyczerpaniu. Kto nie ma, niech się spieszy, bo jest szansa, że już wkrótce będzie dostępny tylko ten nowy, a głupio byłoby się spóźnić. Do końca obowiązuje cena promocyjna 15 zł. Kto już jednak to co chciał, ma i żadnych nowych planów wobec tych feleitonów nie ma, bardzo proszę o wsparcie dla tegobloga. Bez niego nie pociągniemy. Dziękuję

18 komentarzy:

  1. @Toyah
    Tu w Lublinie, rok 2012 został ogłoszony rokiem Johna Cage. Takich lisków tu wiele przyjechało. Światowo było i naukowo także. Płacił UMCS i miasto, czyli podatnicy. Na mnie w związku z powyższym bohater Twojej notki takiego wrażenia już nie robi.
    Tutaj inicjatyw tego typu jest coraz wiecej. Cwaniacy wraz z pożytecznymi idiotami są zdeterminowani, by pokazać, że Kozi Gród nie kołtunem i kościołem stoi, ale awangardą i otwartością.
    P.S.
    Do bani ten Matmos.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z niego taki artysta jaki naukowiec...
    http://www.nauka-polska.pl/dhtml/raportyWyszukiwanie/wyszukiwanieLudzieNauki.fs?lang=pl
    Robert Lisek to też może fikcja?

    OdpowiedzUsuń
  3. @zawiślak
    Matmos, czy ten rodzaj muzyki?

    OdpowiedzUsuń
  4. @JSW
    A ktoś mówił, ze on ma stopień doktora?

    OdpowiedzUsuń
  5. @Toyah
    No, to co wrzuciłeś.Ja nie wiem co to za rodzaj muzyki.

    OdpowiedzUsuń
  6. @zawiślak
    Nie musisz wiedzieć, co to za rodzaj muzyki, żeby powiedzieć, czy Twoim zdaniem ta muzyka jest dobra, czy nie. Ciekawa, czy nie. Oryginalna, czy nie. Natomiast, żeby powiedzieć, czy ów Matmos jest dobry czy nie, to już musisz mieć jakieś, choćby minimalne, porównanie i na przykład powiedzieć: "Do starego Cabaret Voltaire nawet nie mają startu". A tak, to najwyżej możesz powiedzieć, że Ci się nie podoba, a nie że "do bani ten Matmos".
    Rozumiesz, o co chodzi? To jest tak jak ja bym komuś puścił Budkę Suflera, a ktoś by mi powiedział: "Do bani ta Budka Suflera". Ja bym się zapytał, co jest do bani, zespół, czy ta muzyka. "Ja nawet nie wiem, co to za muzyka", padłaby odpowiedź. No i o czym tu rozmawiać, co?

    OdpowiedzUsuń
  7. @Toyah
    Precyzuję zatem. Ja tego Mamtosa nie znam, nie wiem czy oni wszystko nagrywają w tym klimacie, czy to jakiś wybryk. Dlatego też w swoim drugim poście napisałem, że "to co wrzuciłeś". Nie miałem na myśli tej kapeli, ich twórczości w ogóle, bo ich nie znam. Jeżeli oni nagrywaliby utwory na poziomie Bohemian Rhapsody, to rzeczywiście, stwierdzenie, że Mamtos jest do bani byłoby krzywdzące. Dlatego powtórzę: wrzucony kawałek to w mojej opinii nędza kompletna. Jeżeli oni mają takie wszystko, to jak dla mnie, moga śmiało brać w trasy Liska i występować przed sobą, lub po sobie na przemian. Ja znacznej róznicy nie widzę. Nawiązując do Twojej notki, pomysł na oszustwo wobec odbiorcy jest ten sam.

    OdpowiedzUsuń
  8. @zawiślak
    No, masz ci los!Ja Cię proszę o umieszczenie Matmos w jakimś w miarę sensownym kontekście, a Ty mi na to, że Queen byli lepsi. To już lepiej było wyciągnąć Skaldów, wiesz?
    Gdybym ja swoją krytykę tego Liska i jego kumpli naukowców zbudował na takim argumencie, że gdzie im tam do starych dobrych Beatesów, wiesz co by ona była warta? Gówno. Na szczęście jest tak, że to ja piszę, a Ty komentujesz.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Toyah
    Masz rację, trochę przesadziłem z tymi Queenami. Napiszę więc tym razem bez żadnych kontekstów; zamieszczony Mamtos to chujnia ostatnia.

    OdpowiedzUsuń
  10. @zawiślak
    No ale w ten sposób wracamy do początku. Czy chujnia ostatnia to Matmos, czy muzyczny gatunek, jaki oni postanowili uprawiać.
    No bo wiesz, co nam grozi? Że Ty mi puścisz Kylie Minogue, albo wspomniane przez Ciebie Queen, a ja Ci powiem, że ta Minogue, albo ci drudzy, to chujnia ostatnia i z tego będziemy wiedzieć tylko to, że ja na temat tego, co jest chujnią, a co nie - że pozostanę przy zaproponowanej poetyce - chuja wiem.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Toyah
    Słuchaj, dokonałeś porównania utworów dwójki wykonawców, jak się okazało w ramach jednego rodzaju muzyki. Ja twórczości tych wykonawców nie znam, tak jak i nie znam tego rodzaju muzyki. Wysłuchawszy obu numerów wyraziłem opinię jak wyżej. Moja ocena dokonana była w nieco szerszym "kontekście", jak to ująłeś, muzyki, jako przekazu dźwiękowego twórcy do odbiorcy. I tyle. Uważam wobec powyższego, że moja opinia jest jak najbardziej uprawniona. Bohemian Rhapsody jest bardzo dobre, a ten Mamtos to ... lisek.

    OdpowiedzUsuń
  12. @zawiślak
    Niestey, wciąż nic z tego. Jeśli nie znasz tej muzyki, a w dodatku ona - jak sie domyślam - jest Ci również obca estetycznie, nie jesteś w stanie porównać obu wykonawców. Żeby Twoje opinie miały jakąś moc, musiałbyś mi dać przykład arysty reprezentującego ten gatunek (a to w końcu nic takiego, Xenakis takie rzeczy tworzył już w latach 50-tych, by nie wspomnic o Theraminie w latach 30-tych) i powiedzieć: "O, ten jest dobry, a ci nie". w przeciwnym razie, to co robisz, to zwykłe pieniactwo.

    OdpowiedzUsuń
  13. @Toyah
    Ale dlaczego wymagasz ode mnie bym wartościował Mamtosa w odniesieniu do Liska, Xanaksa i tego drugiego. Co mnie oni obchodzą?!
    Przecież wyjaśniłem Ci przed chwilą mój tzw. "kontekst".

    OdpowiedzUsuń
  14. @zawiślak
    Twój kontekst jest taki, że nie masz pojęcia w temacie, na który zdecydowałeś się zabrać głos.

    OdpowiedzUsuń
  15. Co to za gatunek muzyki ten Matmos? Tak pytam, zeby unikac na przyszlosc.
    Jakby oni wszyscy tacy matematycy byli, to by wiedzieli ze najpiekniejsza jest muzyka skomponowana z zastosowaniem szeregu Fibonacciego, czyli na zlotej liczbie i zlotej zasadzie budowy wszechswiata. Ale ktory matematyk slyszal o Fibonaccim, tego podobno nie ucza juz teraz. Przyklad muzyki z zastosowaniem ww zasady to np slynny kanon Pachelbela, ale i we wspolczesnej muzyce rockowej tez np. "Crazy" Aerosmith.

    OdpowiedzUsuń
  16. @Angela
    No popatrz! Taka z Ciebie specjalistka, a nie wiesz, co to za gatunek muzyki. Zupełnie jakbyś w swojej edukacji muzycznej zatrzymała się na czasach, kiedy na uniwersytetach nauczano szeregu Fibonacciego. Tak się jednak nie da.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie wiem i wcale mi z tego powodu nie głupio. Bo jaki by nie był nie nadaje się do słuchania. Złota zasada obowiązywała od zawsze i obowiązuje nadal w naturze, jest czystą harmonią i pięknem. Jeżeli współczesna muzyka jej nie akceptuje, to tym gorzej dla tej muzyki. Zginie jak wszystko, co przeciwne naturze i porządkowi wszechświata.

    OdpowiedzUsuń
  18. @angela
    Możliwe. Całkiem możliwe.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...