piątek, 1 marca 2013

Kill 'em all, czyli o ludziach, co nienawidzą poniedziałków

Zwykle, jeśli w ogóle biorę to do ręki, to wyłącznie z trzech względów, z których żaden akurat nigdy nie stał u początku owego projektu. Pierwszy to taki, by ten chłopak, czy dziewczyna, którzy z rozdawania tego czegoś żyją, nie musieli marznąć i szybciej mogli wrócić do domu, drugi, to ten, by zmniejszyć liczbę potencjalnych owej agresji ofiar, a trzeci, by mieć tę przyjemność, jaką niezmiennie odczuwam, kiedy wrzucam tę kupę papieru do najbliższego kosza na śmieci. Dziś rano jednak, kiedy wracałem tramwajem z lekcji, rzuciłem okiem na półeczkę, gdzie zwykle są wkładane poszczególne egzemplarze „Metra”, i od razu uderzył mnie wielki tytuł: „Papież marzeń według młodych katolików”. Zobaczyłem ową zapowiedź i w jednej chwili wiedziałem, że z tego tytułu powstaną dwa teksty. Oba napiszę zaraz po powrocie do domu, jeden z nich umieszczę na swoim blogu w Salonie24, a drugi tutaj. Oba będą się zaczynały identycznie, niemniej każdy z nich traktować już będzie o czymś zupełnie innym.
Napisałem te słowa i nagle zdałem sobie sprawę, że trochę pofantazjowałem. Otóż widząc ten tytuł, pomyślałem sobie o tekście pisanym z myślą o Salonie, natomiast to, co powstaje w tej chwili, przyszło mi do głowy dopiero po zajrzeniu do samego już tekstu, gdzie „marzenia młodych katolików” są przez Agorę relacjonowane na bieżąco, a konkretnie mam na myśli marzenie jakiegoś Piotra Żyłki, „członka redakcji Deon.pl, twórcy Projektu faceBóg”. Otóż marzeniem tego Żyłki jest to, by przyszły papież korzystał więcej z Facebooka i Twittera.
Jeśli jednak ktoś sądzi, że ja teraz się poznęcam najpierw nad Żyłką, a następnie po kolei się będę zabierał za pozostałych kretynów, którzy uznali za stosowne podzielić się z Agorą swoimi refleksjami odnośnie tego, jak ma wyglądać Kościół po odejściu Benedykta, jest w poważnym błędzie. Zarówno bowiem Żyłka, jak i jego duchowi partnerzy, z mojego punktu widzenia nadają się wyłącznie do tego, by im powyrywać języki, a ponieważ moja wrodzona łagodność nie pozwala mi na jakąkolwiek brutalność, machnę na nich ręką.
Ja dziś mianowicie chciałem przekazać parę refleksji dotyczących wspomnianego przez Żyłkę Twittera, tego co on robi z ludźmi, no i oczywiście, co nas czeka w momencie, gdy tej formie komunikacji ze światem będą się oddawać już nie tylko ministrowie Sikorski, Graś i Gowin, ale również kolejni papieże. Otóż, jak wiemy z medialnych doniesień, w dniu wczorajszym, na Twitterze jak najbardziej, minister Graś poinformował swojego kumpla Gowina, że przed nim ciężkie trzy dni, bo już w piątek premier Tusk poinformuje go o jego przyszłym losie. Kiedy Gowin przeczytał, co się święci, natychmiast – również, naturalnie, na Twitterze – odpowiedział Grasiowi następującymi słowami: „I don’t like Mondays”. Po co on to zrobił, i czemu w takiej formie, powiem zupełnie uczciwie, że nie rozumiem. Natomiast staram się oczywiście domyślić, i jedyne co mi przychodzi do głowy, to to, że on po pierwsze uznał, że trzeba zareagować, po drugie, że trzeba zareagować stwarzając pozory maksymalnego luzu, a po trzecie, że nie zaszkodzi się przy okazji pochwalić znajomością współczesnego – no, powiedzmy, że współczesnego – popu. Czy też języka? Nie sądzę. Jak idzie o tytuły piosenek, tu każdy dureń potrafi błysnąć.
Co mnie w tym uderzyło? Czy może to, że ci ludzie rozmawiają ze sobą wyłącznie przez Twittera? A może to, że tam w tej Platformie toczy się jakaś nawalanka? Czy może wreszcie to, że mija 6 lat, jak ta banda zdrajców objęła w Polsce władzę i nic nie wskazuje na to, by miała ja kiedykolwiek utracić? Nie. Jak to jeszcze przed wielu laty wspominało o tym Radio Erewań, lepiej już było.
Mnie zainteresowało to, że od tych krętactw, mózg Jarosława Gowina jest już tak opuchnięty, że on zwyczajnie zdążył zatracić wszelkie instynkty. On pisze do Gowina „I don’t like Mondays”, a ja sobie myślę, że równie dobrze mógł napisać „Kill’Em All”, czy „Fuck you”. Inna sprawa, że, jak to już zauważyłem pisząc poprzedni swój tekst, w środowiskach związanych z tym, co się dzieje w publicznej domenie, panuje już tak wielka desperacja, że wielu z nich prawdopodobnie nawet nie korzysta z ubikacji. W tym amoku robią pod siebie. Jak psy. A skoro tak, to prawdopodobnie, nawet gdyby Gowin na tym Twitterze wkleił swoje rozbierane zdjęcia, nie zmieniłoby to zupełnie nic.
My jednak staramy się w tym wszystkim zachowywać zimną krew i mieć na wszystko oko, więc opowiem, w czym rzecz. Otóż, co być może Gowinowi jest wiadome, „I Don’t Like Mondays” to tytuł piosenki zespołu Boomtown Rats, zespołu stworzonego przez jednego z największych nieudaczników minionego trzydziestolecia, człowieka nazwiskiem Bob Geldof, a jednocześnie – czego on już albo wiedzieć nie może, albo ewentualnie wie, tyle że tego co robi nie kontroluje – wspomnienie o pewnym strasznym zarówno w swoich intencjach, jak i skutkach zdarzeniu. Otóż w pewien zimowy poniedziałek, 29 stycznia 1979 roku w San Diego w Kalifornii 16-letnia Brenda Ann Spencer zasadziła się w oknie swojego domu z karabinem, który dostała w prezencie urodzinowym od swojego taty i zaczęła strzelać do wychodzących z miejscowej podstawówki dzieci. W efekcie, zabiła dwoje dorosłych i raniła ośmioro dzieci plus policjanta. O ile nam wiadomo, nigdy, ani wtedy ani później, nie wykazała żadnych wyrzutów sumienia, a jedyne wytłumaczenie, jakie wypowiedziała, to, że ona „nie lubi poniedziałków, i chciała jedynie jakoś ożywić ten podły dzień”. Tego już nie wiem na pewno, bo studiowanie historii zła na świecie za bardzo mnie nie pociąga, ale jeśli jako wskazówkę traktować tekst piosenki, której tytuł tak zapadł w pamięć ministrowi Gowinowi, to ona jeszcze, na pytanie, jaki był powód, odpowiedziała, że powodu nie było, bo „do tego, by umrzeć, żaden powód nie jest potrzebny”.
Przy okazji pisania tego tekstu, jak się część z nas domyśla, skorzystałem z Wikipedii, i znalazłem informację, że owa Brenda, wówczas 16 –letnie dziecko, odsiaduje dożywocie w więzieniu gdzieś w Kalifornii, w zeszłym roku skończyła 50 lat, raz na dziesięć lat zwraca się o warunkowe zwolnienie, ale chyba jej tam za bardzo nie lubią, bo dopiero co, jej prośba ponownie została odrzucona i kazano jej znów wpaść w 2019 roku.
2019 rok. Kupa czasu. Z tego co wiem, minister Boni ma wszystko dokładnie rozplanowane na najbliższe 20 lat. Czy w tych wyliczeniach uwzględniono osoby Gowina i Grasia? Tego nie wiem. Natomiast mam w tej sprawie dwie dodatkowe refleksje. Jedna smutna, droga wesoła. Otóż obawiam się, że jeśli ta degrengolada będzie postępowała w dotychczasowym tempie, a tego Twittera jakimś cudem nie trafi jasny szlag, oni mogą nam zaserwować jeszcze taki numer, że jeszcze zatęsknimy za zimą roku 2013 i tą szczególną deklaracją solidarności w wykonaniu Jarosława Gowina.
Teraz już myśl radosna. Nawet jeśli stanie się tak, że kolejny papież będzie wręcz uzależniony od Facebooka, Twittera, i w dodatku jeszcze, konsekwentnie, od dziecięcej pornografii, to jak idzie o Kościół, niczego to nie zmieni. Bo to jest konstrukcja wzniesiona na jaspisie.

Dziękuję za wszelkie wsparcie, jakiego doświadczyliśmy w minionym miesiącu. Bardzo proszę o nas nie zapominać, i jeśli tylko ktoś uważa, że warto tu przychodzić i czytać te refleksje, numer konta jest tuż obok. Dziękuję raz jeszcze.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...