piątek, 30 stycznia 2009

Topiarz fryty z TVN24

W ostatnich dniach, miałem dwukrotnie nieprzyjemność wrócić wspomnieniami do pewnej bardzo interesującej kwestii związanej z prezydenturą Lecha Wałęsy. Otóż, jak niektórzy wciąż potrafią sobie przypomnieć, a część – siłą rzeczy – nie pamięta, Lech Wałęsa miał swoja ekipę telewizyjną, która obsługiwała każdy jego ruch. Każdy, w tym sensie, że musiał być to ruch, który odpowiednio wcześniej Mieczysław Wachowski uznał za wart odpowiedniego naświetlenia. Odbywało się to tak, ze kiedy Lech Wałęsa miał się spotkać z jakimś ministrem i na przykład go opieprzyć, odpowiednia ekipa ustawiała odpowiednio Prezydenta, włączała światła, wpuszczała do środka konkretną ofiarę, puszczała w ruch kamery i wieczorem w wiadomościach leciał odpowiedni materiał. Efekt był zawsze taki sam – Wałęsa stał, groźnie chrząkając i robiąc swoje miny, a przed nim, nerwowo wycierając spocone dłonie, na przykład minister Dyka odbierał z pokorą reprymendę. Tylko raz, plan się nie powiódł. Mianowicie wtedy, gdy do Wałęsy zawitał minister Macierewicz… ale szybciutko złe wrażenie zostało – jak wszyscy wiemy – skutecznie zatarte.
Przypomniała mi się ta sztuczka z wałęsowską telewizją wczoraj, kiedy przeczytałem w Rzepie rozmowę z Erykiem Misiewiczem, na temat zbliżającego się kongresu Prawa i Sprawiedliwości. Eryk Mistewicz, zapytany, czy PiS po tym kongresie odzyska równowagę i czy poprawi swoje notowania wobec PO, powiedział, że wszystko zależy od tego, jak kongres zostanie zrelacjonowany przez media. Chodzi bowiem o to, ze Platforma, chcąc PiS-owi ukraść show, planuje przedstawić w sobotę swój program walki z kryzysem i jeśli teraz czołówki gazet i programów informacyjnych zajmie PiS, to wygra PiS, a jeśli Platforma – to, oczywiście, wygra Platforma. Będzie się też – naturalnie – liczyło tak zwane story, więc jeśli przyjdzie Palikot i opowie story, to PiS też raczej przerżnie.
Swoją drogą, to jest bardzo ciekawe. Eryk Mistewicz, rok temu wymyślił ten swój greps ze story i tak mu się to spodobało, że od tego czasu nie mówi o niczym innym. Prosimy Mistewicza do studia, pytamy go o pogodę, a on na to: story. Bierzemy go do gazety, pytamy o ulubiony film, a on: story. W tym zapętleniu przypomina nam tego profesora z historii opowiedzianej przy okazji wywiadu z Markiem Migalskim dla Dziennika kóry to uczony od dwudziestu lat żyje z jednego jedynego wykładu. Który na początku swojej kariery napisał cykl wykładów, opublikował je w jakimś skrypcie i wszystko co robi od tego czasu to recytuje ten skrypt kolejnym rocznikom studentów.
Drugi raz, przypomniał mi się ten Wałęsa, kiedy dziś na ułamek chwili zajrzałem do TVN-u i tam zobaczyłem, jak Donald Tusk siedzi sobie z paroma ministrami i wszyscy w pocie czoła pracują nad czymś niezwykle ważnym. Przeglądają jakieś kartki, mruczą coś pod nosem, drapią się po zmasakrowanych wysiłkiem intelektualnych czołach, a na głównym miejscu przy stole, pan premier patrzy surowo to na jednego, to na drugiego i wszystko starannie zapamiętuje. Jeszcze kamera od czasu do czasu pokaże siwego, zafrasowanego ministra Boniego, który też widać, że nie zasypuje gruszek w popiele. I tylko brakuje mu takich okularów ze sznureczkami, żeby mu mogły mądrze zwisać na szyi.
Jeszcze nie zdążyłem dojść do siebie po tym cyrku, a tu nagle słyszę, jak z Moskwy donosi red. Zaucha. Imienia nie wymienię, żeby nie kalać pamięci wielkich Dżambli. Otóż red. Zaucha objaśnia nam wszystkie tajemnicze kwestie związane z wczorajszym sukcesem, jaki odniósł Donald Tusk spotykając się z Putinem. Otóż, ponieważ okazało się, że spotkanie to zostało kompletnie zlekceważone przez rosyjskie media – kompletnie! – Zaucha postanowił nam pokazać, że ten fakt, wbrew pozorom, jest też sukcesem. Okazuje się mianowicie, że skoro rosyjskie media o spotkaniu nie wspomniały, to dobrze, bo jakby wspomniały, to niechybnie by Polskę zbluzgały, opluły i skopały. A tu cisza – więc dobrze jest.
Mówi Zaucha, że ta cisza naprawdę dobrze świadczy o polsko-rosyjskich relacjach, bo jeszcze dwa lata temu, było ostro. No ale wtedy Polska była „pod rządami braci Kaczyńskich”. Tak własnie powiedział Zaucha i od razu się przestraszył, że głupio palnął. Błyskawicznie wyjaśnił, że to nie on tak mówi, ale to w Rosji tak się mówi. Że w Rosji to taki zwyczaj, żeby mówić, ze Polska była rządzona przez braci Kaczyńskich, ale on – Zaucha – doskonale wie, że to tak nie jest… i tak dalej, i tak dalej. Jeszcze trzy razy (trzy razy!) powtórzył, że wprawdzie Rosja obecnie Polskie ma w dupie, ale to dobrze, bo gdyby nas w tej dupie nie miała, to byśmy mogli zasłużyć sobie na jakieś niemiłe słowa i korespondencja się skończyła.
Jutro PiS ma swój kongres, Platforma ujawnia plan walki z kryzysem, a Eryk Mistewicz czeka, jak oba wydarzenia zostaną zrelacjonowane przez niezależne media. No i kto opowie lesze story. A ja już wiem, jak to będzie. Wiem, bo role zostały już rozpisane parę lat temu, z odpowiednimi zmianami jesienią 2007. Story też została napisana. Jak ten skrypt sprzed dwudziestu lat. Ja jedynie mogę tu wspomnieć o jeszcze jednej – zupełnie już nieistotnej kwestii. Otóż chwilę po relacji Zauchy z Moskwy, TVN24 puścił jakiś kawałek o egzotycznych profesjach. Byłem tak poruszony tą reinkarnacją telewizji belwederskiej sprzed 15 lat, że nie za bardzo uważałem. Jednak w pewnym momencie pokazali jakiegoś hutnika, czy kogoś takiego i powiedzieli, że ten pan to TOPIARZ FRYTY. Taka nazwa. I myślę sobie tak. Tu w Salonie, od czasu do czasu, kiedy wspomnę o jakimś sprzedajnym dziennikarzu, to moi koledzy od razu upominają mnie, że to nie dziennikarz, ale ‘pracownik mediów’. Ja jednak sobie myślę, że pracownicy mediów to już jednak klasyka. Teraz działa coś, co ci własnie pracownicy mediow wykształcili w swoim środowisku. Coś kompletnie nowego i tak kuriozalnego, że nie ma dla tego czegoś nazwy.
Na przykład ten redaktor Zaucha. Kim on jest? Mi by bardzo pasowała nazwa: ‘topiarz fryty’. Ja wiem, że ten dobry człowiek, którego postać przez chwilę mignęła nam w materiale TVN-u, może się czuć czegoś pozbawiony. Ale tak by było dobrze. On niech będzie hutnikiem, natomiast Zaucha będzie się nazywał ‘topiarz fryty’. Czemu? Bo tak jest odpowiednio głupio, śmieszno i straszno. Prawie jak po rusku. Mniej więcej tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...