poniedziałek, 26 stycznia 2009

W spowiedzi u Baniaka

Kupiłem dziś Gazetę Wyborczą. A było to tak. Na komórkę dostałem od Orange informację, że właśnie Gazeta poinformowała, że według jakichś, niezwykle oczywiście, wiarygodnych badań, połowa polskich księży „chciałaby mieć żonę i rodzinę”. Najpierw sobie pomyślałem, że to jest świetny wynik, bo jeśli połowa księży twierdzi, że nie chciałaby mieć żony, dzieci, rodziny, to albo są zboczeni, albo – pewnie poniekąd słusznie – uważają, że małżeństwo to żadna szczególna frajda, albo z jakiegoś powodu – co akurat też bardzo zrozumiałe – postanowili tę prawdę o sobie ukryć. Natomiast połowa, to normalni ludzie, którzy chcieliby może być ojcem, mężem i żyć tak jak żyli jego rodzice. Czyli w sumie dobra wiadomość. Połowa księży, to normalni ludzie, którzy wybrali celibat świadomie i którzy tę świadomość potrafią z dumą artykułować.
Ale to była tylko pierwsza refleksja. Po chwili bowiem pomyślałem sobie, że przede wszystkim kompletnie nie wiem, jakie pytania zadano tym badanym księżom, na ile te badania były szczegółowe i na ile oczywiście Gazeta Wyborcza, publikując je, chciała coś dla swoich typowo czarnych interesów osiągnąć. A tego się mogłem dowiedzieć, tylko kupując Gazetę, co też uczyniłem. Szczęśliwie, wspomniany temat okazał się być omówiony w tak zwanym Dużym Formacie, dzięki czemu główną część gazety wywaliłem do pobliskiego śmietnika, a do domu wróciłem z tym cieniutkim magazynem.
Okazuje się więc, że informacja o tych księżach jest zawarta w rozmowie z niejakim „profesorem Józefem Baniakiem – pracownikiem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, specjalizującym się w socjologii religii i religijności, a także socjologii moralności”. Ponieważ do profesorów wszelkiej maści stosunek mam szczególny, a jeśli któryś z nich nazywa Józef Baniak i zajmuje się czymś co nosi nazwę „socjologii moralności”, zasiadłem do niniejszego wpisu z mieszaniną podniecenia i niepokoju. Od razu jednak muszę wyjaśnić, o co mi chodzi z tym „Baniakiem”. Otóż, kiedy jeszcze na studiach, uczestniczyłem w zajęciach w tak zwanym Studium Wojskowym, wszyscy komunistyczni żołnierze prowadzący zajęcia nazywali się Słoma, Drewniak, Szafa, Buła i tak dalej w tym kierunku, więc noszę tu od tego czasu ciężki kompleks. Przepraszam.
No więc czytam rozmowę z Baniakiem i okazuje się, ze jest jeszcze gorzej, niż przypuszczałem. O ile wiadomość podana przez Orange była jeszcze minimalnie konkretna, to z tego, co mówi Baniak, nie można dowiedzieć się niczego. Na dwóch stronach drobnego druku nie ma wyników żadnych badań, nie ma mowy o żadnych konkretnych pytaniach. Jedyne co znajdujemy, to wyłącznie jakieś najbardziej prymitywne plotki o księżach, którzy mieli kochanki, mają kochanki, albo te kochanki dopiero zamierzają mieć i o tych, którzy będą się do końca życia męczyć bez seksu, ale za to niechybnie prędzej czy później zwariują. A wszystko to ubrane w coś, co nijak nie przypomina badań naukowych. W rezultacie, jedyne co z tej rozmowy wynika na pewno, to, że Baniak bardzo by chciał, żeby księża mogli się żenić, albo przynajmniej sobie legalnie używać. A więc poziom pierwszej klasy skromnego liceum ogólnokształcącego.
Więc nie będę z tekstem z Wyborczej w ogóle polemizował. Trochę z tego powodu, że – o ile się orientuje – tego tekstu w Internecie nie ma, więc nie mam jak zrobić odnośnika, a poza tym to jest taki poziom, że po prostu mi się nie chce. Obawiam się przy tym, że ten Baniak, to w ogóle jest jakiś żart i jeszcze się okaże, że ktoś taki w ogóle nie istnieje, albo to jakiś wariat, którego dawno z uczelni wyrzucili za pedofilię, albo za jakieś inne wybryki i moje argumenty będę mógł sobie wsadzić w nos, albo w jakąś inną dziurę.
Ja osobiście nie prowadziłem w życiu żadnych badań na temat tego, czy katoliccy księża chcą się żenić, czy nie i – szczerze powiedziawszy – nie pamiętam nawet, bym kiedykolwiek miał z tym jakikolwiek problem. U mnie na wsi, zawsze wszyscy wiedzieli, że żonaty ksiądz to coś wyjątkowo perwersyjnego, podobnie zresztą, jak ksiądz z kochanką, ksiądz złodziej i ksiądz pijak i pani biskup. U nas się oczywiście bierze pod uwagę, że gdzieś coś takiego się może i pojawia, ale wyłącznie na zasadzie wybryku natury. Znam osobiście trzech księży. Jeden to wujek Toyahowej, drugi to nasz najbliższy przyjaciel i jeszcze jeden kolega. Każdy z tych naszych znajomych księży, zdarza się, że lubi nam opowiadać o swoich marzeniach, problemach, kłopotach, radościach, ale problem seksu, czy celibatu, w tych rozmowach, jeśli się w ogóle pojawia, to wyłącznie jako kompletnie nieistotny kaprys. A jeśli jako kłopot, to wyłącznie nasz kłopot, a nie ich. Księża, których znamy osobiście, podobnie jak większość księży, których oni poznali w swoim życiu, są skoncentrowani na zupełnie innym fragmencie rzeczywistości. I jeśli ludziom, którzy nie są w stanie wyjść choćby na moment poza swoje najtańsze ograniczenia, trudno jest to pojąć, to uważam, że ostatnią rzeczą jaką powinni robić, to się tym swoim nieszczęściem chwalić.
Jednak gdybym nagle z jakiegoś powodu zaczął się przejmować problemem celibatu i tym, jak sobie księża radzą z seksem, to i tak uważam, że ja akurat miałbym do tego większe prawo, niż – prawdziwy, czy wymyślony – Baniak, albo redaktorzy Gazety Wyborczej. Z tego choćby powodu, że ja do kościoła chodzę co niedzielę, w okresie świątecznym przyjmuje w domu kolędę i zawsze przed zaśnięciem się modlę. Oni wszyscy natomiast, jako ludzie w ogromnej większości (a jestem o tym stuprocentowo przekonany) stojący poza Kościołem i mający Kościół w maksymalnej obojętności, mają dokładnie taki sam mandat do troszczenia się o kondycję tego Kościoła, jak ja, w stosunku do działkowiczów, partii Janusza Onyszkiewicza, albo – by nie odchodzić od tematu – Cerkwi Prawosławnej. I dziwi mnie, że ci własnie ludzie, z których ogromna większość ostatnio była w kościele w najlepszym wypadku, kiedy trzeba było wiać przed milicją w latach 80-tych, a tak naprawdę podczas swojej Pierwszej Komunii, nagle tak okropnie się zainteresowali płciowymi ambicjami księży.
Ale to jest w sumie drobiazg. To jest Gazeta, to jest Baniak i to są jakieś drobne intelektualne popisy na szczeblu już nawet nie salonu, ale jakiegoś off-off-off salonu. Bardziej mnie interesuje to, co się dzieje w Salonie prawdziwym. Czyli naszym. A tu też troska o kondycję Kościoła nie daje niektórym spać. Dziś Wojciech Sadurski, w swoim wpisie zajął się Benedyktem http://wojciechsadurski.salon24.pl/382465.html . Oczywiście Sadurski to nie Baniak, ani nawet Gazeta Wyborcza, więc poziom też inny, ale problem pozostaje jakby podobny.
Sadurski już na początku niby uczciwie zaznacza, że sprawy Kościoła są sprawami Kościoła i jemu nic do tego. Nie zmienia to jednak faktu, ze – mimo że jemu nic do tego – to zajmuje się tymi sprawami na pełen gaz. A wszystko pod pozorem dbałości o sprawy powszechne. A więc, według Sadurskiego, to kogo papież ekskomunikuje, a z kogo tę ekskomunikę zdejmie, to nie Sadurskiego sprawa, pod jednym wszakże warunkiem. Mianowicie osoba, którą się papież zajmuje nie może być, broń Pani Boże, antysemitą. Jeśli ktoś jest antysemitą, to powinien z Kościoła Katolickiego zostać wykluczony, nie powinien mieć prawa przyjmować komunii, powinien pójść do piekła, a sam papież wszelkie swoje ruchy w tej sprawie powinien konsultować ze środowiskami żydowskimi. A zadbać o to powinien własnie Sadurski i inni.
Sadurski tę myśl formuje w sposób absolutnie jednoznaczny: „Ale nie znaczy to, że nie możemy takich wypowiedzi oceniać. I nie znaczy to, że nie możemy oceniać religijnej rehabilitacji Richarda Williamsona. Jeśli antysemityzm jest grzechem, a negacjonizm jest jawną formą antysemityzmu – nie ma powodu, by decyzję Benedykta XVI chronić w oparciu o teorię, że skoro ekskomunika nie miała nic wspόlnego z ‘negacjonizmem’ Williamsona, to i de-ekskomunika nie rozgrzesza brytyjskiego ‘negacjonisty’”. Tak jednoznaczny, że jednoznaczność ta aż zapiera dech. Można by pomyśleć, że Sadurski własnie był u spowiedzi i dostał nowego przyspieszenia w temacie grzechu i takich tam, prawda? Wpis Sadurskiego, pomijając jego inwalidztwo na poziomie czysto intelektualnym, zadziwia jeszcze z innego powodu. Otóż ostatnie dni przyniosły nam wiadomość o wejściu na ekrany filmu o braciach Bielskich, którzy zasłynęli głównie brutalną przemocą wobec niewinnej polskiej ludności, a który to film – z powodu jakiś bardzo mrocznych, a jednocześnie bardzo typowych interesów – przedstawia tych bandytów i morderców, jako bohaterów. Również całkiem niedawno, po raz już setny, bardzo wpływowe środowiska w Rosji, kwestionują męczeństwo polskich oficerów w Katyniu i, jakby tego było mało, sugerują, żeby Polacy się w tej sprawie od Rosjan odpieprzyli. Codziennie dowiadujemy się też, że kult Stalina we współczesnej Rosji przybiera rozmiary niemal już oficjalne.
Od pewnego już czasu, w Niemczech, a także w niektórych środowiskach choćby w Nowym Jorku, staje się na głowie, żeby wmówić światowej opinii publicznej, że właściwie za drugą wojnę światową najbardziej powinni przepraszać Polacy. Że gdyby nie polskie chamstwo, polski katolicyzm i polskie barbarzyństwo, świat byłby dziś o wiele piękniejszy. I na ile się orientuje, ta opinia, jeśli budzi większe kontrowersje, to jedynie w Polsce, a to też nie powszechnie.
I załóżmy teraz, że się okaże, że albo ta pani, która napisała książkę o Bielskim, albo ten człowiek, który wyreżyserował film ‘Opór’, albo pośmiertnie Tewje Bielski, albo premier Putin, albo Adam Michnik, albo Jerzy Urban, albo Erika Steinach, albo Jan Gross, albo cholera wie kto jeszcze z całego tego wachlarza wrogów mojej Ojczyzny, zostali ni stąd niż z owąd mianowani tym głównym popem Wszech Rusi, czy jak się to wakujące obecnie stanowisko nazywa. Czy ja mam natychmiast siadać do komputera i pisać protest przeciwko zmianom w Cerkwi Prawosławnej? Oczywiście że nie. Dlaczego nie? Dlatego, że to co się dzieje w tym ruskim kościele, obchodzi mnie dokładnie w tym samym stopniu, co sytuacja u Świadków Jehowy, kręcących się po moim dworcu. Czyli o tyle tylko, o ile oni będą próbowali coś zmieniać w moim kraju, w moim mieście, albo w mojej rodzinie.
Oczywiście. Na temat każdego z wyżej wymienionych ja mogę rozmawiać długo i bardzo dobitnie, natomiast ich relacje z Cerkwią, Synagogą, czy Meczetem obchodzą mnie w stopniu żadnym. I – konsekwentnie – wolałbym, żeby pana Wojciecha Sadurskiego grzechy, odpuszczenia grzechów, ekskomuniki i „de-ekskomuniki” w Kościele, który najprawdopodobniej jest jego Kościołem – jeśli w ogóle – wyłącznie teoretycznie, w ogóle przestały interesować. Tak będzie lepiej przede wszystkim dla niego. Przynajmniej do czasu, jak go nagle coś oświeci i rzeczywiście pójdzie wreszcie do spowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...