czwartek, 15 stycznia 2009

Pisane na obstalunek, a służba nie drużba

Wczoraj, kiedy dzień mój zbliżał się do końca, otrzymałem następującego sms-a: „Proszę o komentarz na temat artykułu na str. 1 i 2 dodatku WSJ Polska w dzisiejszym Dzienniku; Bariery dla biznesu”. Choć ton tego esa był – jak widać – niezwykle oficjalny, faktycznie zlecenie pochodziło od pewnego mojego bardzo bliskiego kolegi. Parę słów zatem o samym koledze. Kolega mianowicie jest głęboko przekonany – i nieustannie mi o tym przypomina – że ja na tym blogu zajmuję się wyłącznie głupstwami. On – jak się zdaje – lubi mnie czytać, ale fakt, że moje teksty są o tym o czym są, kolegę stresuje do tego stopnia, że gdyby się go zapytać, co by ode mnie chciał dostać na urodziny, to niechybnie by sobie zażyczył tekstu, który będzie o sprawach konkretnych, a nie o ludziach, których nazwisk on nawet do końca nie zna.
Powiem jeszcze coś o moim koledze. On generalnie jest przekonany, że rząd PiS-u był absolutnie beznadziejny, natomiast – przynajmniej wtedy gdy z nim ostatnio miło spędzałem czas – twierdził, że Platforma mu się ogólnie podoba. Ponieważ czasy się zmieniają, a upadek Platformy – przynajmniej w moim mniemaniu – jest bardzo raptowny (jak ktoś dziś celnie skomentował na moim blogu – to dopiero rok), niewykluczone, że u mojego kolegi nastąpiły również pewne przesunięcia. Ale, szczerze powiem, nie wiem.
Tak czy inaczej, esemes, o którym wspominam, w sumie mnie nie zaskoczył. Bo to jest właśnie to co trapi mojego kolegę najbardziej. Że system, najzwyczajniej w świecie, nie działa. Że wciąż polska biurokracja jest absolutnie porażająca i – jak się wydaje – zupełnie niepokonana. Więc, jak na dodatek czyta, że według oficjalnego raportu amerykańskiej fundacji Heritage i WSJ, Polska jest bezwzględnym mistrzem Europy w tworzeniu utrudnień dla biznesu, dostaje szału. Łatwo mu się złościć. On większość życia spędził w Londynie, a oni mieli Thatcher.
I to właściwie mógłby być faktyczny początek i koniec tego tekstu. Margaret Thatcher. Czyli – mój drogi – people, not issues. No ale, ponieważ zamówienie jest zamówieniem, tak kończyć nie wypada, więc powiem coś więcej.
Od kiedy Polska odzyskała wolność w roku 1989, w tak zwanej domenie publicznej toczy się przepychanka między dwiema grupami, z których jedną media nazwały ‘oszołomami’ a drugą ‘ekspertami’. ‘Oszołomy’ głownie miały się skupiać na wartościach, na historii, na rozliczeniach – ogólnie rzecz biorąc na szerzeniu nienawiści. ‘Eksperci’ natomiast… Oooo! ‘Eksperci’ zajmowali się wyłącznie sprawami. Ale też nie da się ukryć, że im było łatwiej. ‘Eksperci’ mieli przygotowanie, kompetencje i wiedzę. Mieli też wykształcenie, znali języki obce, wielu z nich kończyło zagraniczne studia i zawsze wiadomo było, że tylko oni są w stanie Polskę wyprowadzić na drogę, która wiedzie prosto na europejskie szczyty.
Z tego też względu, prawdziwa walka toczyła się o to, żeby ‘oszołomów’ odsunąć jak najdalej od wszystkiego, co dla rozwoju Polski istotne. Na czele tak zwanych przemian postawiono Leszka Balcerowicza, człowieka którego autorytet w pewnym momencie sięgnął niemal pozycji, która dotychczas zarezerwowana była wyłącznie dla Jana Pawła II. To Leszek Balcerowicz miał oko na wszystko co tu się dzieje i dbał o to, żeby ‘oszołomy’ – jeśli muszą wychodzić z kościoła – to najwyżej po to, żeby zrobić siusiu.
Szczęśliwie, ‘oszołomy’ rządziły Polską bardzo króciutko. Nawet prezydentura Lecha Wałęsy okazała się ostatecznie dla Polski dobra. Lech Wałęsa do opieki nad Polską skierował wybitnego – jak się okazało – fachowca Jana Krzysztofa Bieleckiego, który z kolei do wszystkich strategicznych resortów skierował innych wybitnych fachowców, a sam zajął się służbami i ping-pongiem. Przed Bieleckim, na czele rządu stał największy premier w historii, Tadeusz Mazowiecki, a do spraw gospodarczych również zostali skierowani specjaliści nie z tej ziemi. Po krótkim okresie rządów ‘oszołomów’, których szczęśliwie udało się po pół roku przepędzić, przyszedł Waldemar Pawlak, który jak już dziś wszyscy wiemy, ‘oszołomem’ nigdy nie był, później nastąpił okres prawdziwej wielkości naszej Ojczyzny, kiedy to rządziła Unia Wolności, czyli nawet nie fachowcy i eksperci, ale wręcz Tytani. Później, przez długi czas, Polską skutecznie się opiekowali komuniści na zmianę z Pawlakiem, czyli może i bolszewicy, ale również, w żadnym wypadku, nie ‘oszołomy’, po komunistach na cztery lata przyszedł rząd prowadzony przez wybitnego premiera Jerzego Buzka – również w najmniejszym stopniu nie ‘oszołoma’ – a po Buzku, znów bolszewicy, ale już bardzo europejscy i ucywilizowani. I jeśli tu wymienimy nawet tylko to jedno nazwisko – Belka – to ono powinno nam zupełnie wystarczyć. Po bolszewii znów nastąpił krótki okres upadku, w postaci absolutnie kompromitujących nasz kraj rządów PiS-u, ale szczęśliwie, dzięki dobrej organizacji sił patriotycznych i europejsko zorientowanych, po dwóch latach władzę przejęła Platforma Obywatelska i zaczęła realizację Wielkiego Planu Ostatecznego Rozwiązania Polskich Problemów.
Podsumujmy i to podsumowanie. Wygląda na to, że przez te już niemal dwadzieścia lat demokratycznej Polski, siły ciemne, wsteczne i wieśniackie miały wpływ na sytuację w Polsce zaledwie przez niespełna dwa i pół roku. Pozostały ten czas został wykorzystany najlepiej jak tylko się dało, przez ludzi światłych i doświadczonych. Nawet jeśli wielu z nich miało za sobą przeszłość zbrodniczą, to nie można o nich powiedzieć, że nie są ekspertami. Nawet tacy przedstawiciele tej grupy, jak Grzegorz Kołodko, Marek Belka, Jerzy Hauser, czy wreszcie Aleksander Kwaśniewski, może i byli ‘śmierdzącymi komuchami’, pijakami i dziwkarzami, a czasem i nawet wariatami (delfin), ale z całą pewnością znali przynajmniej jeden język obcy i bez wątpienia nie byli ‘oszołomami’. ‘Oszołomy’ – jak Antoni Macierewicz, Jarosław Kaczyński, Jan Olszewski – zostali odpowiednio odsunięci od spraw państwa. Jeszcze niestety, z powodu źle funkcjonującego prawa, nie udało się skutecznie zająć Prezydentem, ale prace trwają. Więc tak wygląda sytuacja po 20 latach.
I teraz, w ramach zamówienia na komentarz, czytam sobie informację podaną przez Wall Street Journal, że Polska zajmuje 82 miejsce na świecie, jeśli idzie o ułatwienia w biznesie http://www.dziennik.pl/gospodarka/wsj/article297163/Polska_tworzy_najwiecej_barier.html. Oto, po dwudziestu latach ciężkiej pracy na rzecz polskiego sukcesu, po roku rządów Platformy Obywatelskiej, po wielu miesiącach działalności absolutnie unikalnej w świecie komisji o nazwie Przyjazne Państwo, mamy raport, z którego wynika, że Polska znalazła się mniej więcej na początku drogi. Nie stało się nic. Jest jak było, tyle że nadzieje w jednym miejscu są zawiedzione w troszkę w większym stopniu, niż gdzieindziej.
I powiem szczerze, że ja – jak zwykle – nie narzekam. Pracuję, jak pracowałem, zdrowie dopisuje, rodzina mnie wspiera, jak wspierała, moje miasto podoba mi się dalej, tak jak podobało, przyjaciele nie zawodzą, na dodatek wygląda na to, że z tym efektem cieplarnianym to bujda na resorach, bo zima piękna i mroźna, jak w starych dobrych czasach, kiedy jeszcze o barierach dla biznesu nie było mowy. Minął z górą rok, i przez ten czas dowiedzieliśmy się, ze Lech Kaczyński jest pijakiem i cierpi na chorobę Alzheimera, że Jarosław Kaczyński jest pedałem, że Zbigniew Ziobro pójdzie niedługo siedzieć i że pani minister Gęsicka jest dziwką. No i jeszcze, że Janusz Palikot jest świetny. Oto efekt tych ponad już dwunastu miesięcy realizacji Planu ‘Irlandia’.
Czy mam się teraz przez następne parę stron znęcać nad tymi, których z najszczerszego serca nie lubię? Otóż nie. Dziś będzie grzecznie. To już bowiem prawie wszystko. Pozostają jeszcze tylko dwie rzeczy. Pierwsza to pytanie – dlaczego? Odpowiedź jednak jest prosta. I będę się jej trzymał. Bo, owszem, issues oczywiście są ważne, ale wokół issues kręcą się ludzie. I bez ludzi nic się nie zrobi.
I druga sprawa. Właśnie o ludziach. Na same zakończenie artykułu w WSJ, pojawia się ekspercka wypowiedź Roberta Gwiazdowskiego, prezesa Centrum im. Adama Smitha. Gwiazdowski mówi tak „Nasz kraj jest, i długo pozostanie, na końcu stawki. Nie podejmujemy żadnych rzeczywistych działań, żeby to zmienić.” Otóż niedawno miałem okazję czytać w Rzeczpospolitej obszerny artykuł zatytułowany „Interesy znanego doradcy” http://www.rp.pl/artykul/246872.html . Bohaterem artykułu Piotra Nisztora jest własnie Robert Gwiazdowski.
Jak już tu kiedyś wyjaśniałem, ja generalnie jestem kompletnym dyletantem. Poza ludźmi, nie znam się na niczym. Więc też, jeśli idzie o artykuł w Rzeczpospolitej, zrozumiałem z niego tylko tyle, co zostało napisane na samym jego początku, czyli że „znany z występów w mediach ekspert ekonomiczny, 49-letni Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, we wrześniu 2006 r. i listopadzie 2008 r. składał zeznania w charakterze świadka w jednym z wątków sprawy tzw. mafii paliwowej – dowiedziała się ‘Rz’”. Cała reszta artykułu w Rzepie jest dokładnie taka, jak można się domyślać choćby z tytułu artykułu. No i rozumiem jeszcze samo zakończenie artykułu, mianowicie informację, że „Gwiazdowski zgodził się początkowo na rozmowę z „Rz”. Potem odmówił jednak autoryzacji swoich wypowiedzi”.
Czy ja żałuję, że jestem taki ciemny i nie wiem, co ten Gwiazdowski nabroił? Trochę pewnie tak. Lepiej jest wiedzieć, niż nie wiedzieć. Ale nie tak też znowu bardzo. W końcu 20 lat nie w kij dmuchał. Nudno nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...