środa, 2 września 2009

O twarzach, językach i symbolach

No i więc mamy Rocznicę za sobą. Wbrew mojemu wyssanemu z mlekiem matki optymizmowi, poprzedni mój wpis zbudowałem w większej części na smutku, by nie powiedzieć – rozpaczy. Dziś, kiedy nadchodzi czas na podsumowanie, wychodzi na to, że mój smutek i tak był wciąż zbyt mały. Nie dość bowiem, że moje najgorsze przewidywania się raczej potwierdziły, czyli – jak się okazało – całe to wydarzenie było bardzo starannie wyreżyserowane, to dodatkowo jeszcze, zobaczyliśmy wszyscy bardzo wyraźnie, że antypolska koalicja, o której pisałem, sięga znacznie głębiej, niż tylko w okolice rosyjskiej i niemieckiej polityki i doraźnych interesów tzw. Koalicji 21 października. Należy się obawiać, że Polska – jako wartość i symbol – została bardzo skutecznie wyrzucona ze ogromnej części publicznej przestrzeni, w której żyjemy.
Najpierw, zanim to wszystko się zaczęło, miałem okazję oglądać medialne relacje z przygotowań do wizyty Putina w Gdańsku. Proszę mnie nie poprawiać. Nie pomyliłem się. Jestem jak najbardziej precyzyjny.
Nie do obchodów rocznicy wybuchu Drugiej Wojny Światowej, lecz do wizyty Władimira Putina w Gdańsku. I od razu uczciwie przyznaję, że jak zwykle, korzystałem wyłącznie z doniesień TVN24. Z tego jednak, co podpowiada mi moje doświadczenie, w telewizji publicznej mogło być tylko gorzej. W końcu towarzystwo, które kształtuje obecną ofertę TVP, ze względu na swoje stare sentymenty i obecne sympatie, może reprezentować w tych dniach jedynie interesy niemieckie, lub rosyjskie. Oglądałem więc ten TVN, i minuta po minucie z bólem obserwowałem, jak dosłownie całość tego historycznego i patriotycznego przekazu została przekazana w ręce albo Andrzeja Olechowskiego, albo Władysława Frasyniuka, albo Adama Rottfelda, albo Tadeusza Mazowieckiego, albo Leszka Millera, albo wszystko jedno kogo, byleby tylko gwarantował, że nie pozwoli sobie na choć jedno słowo, które mogłoby w jakikolwiek sposób zakłócić radość z powodu tych odwiedzin.
To opętanie osiągnęło taki stopień intensywności, że poniedziałkowe Szkło Kontaktowe, nagle zaprezentowało filmowy żart łączący najbardziej ponure obrazki z lat okupacji, wesołą muzyczkę i jakiś dowcip, którego akurat nie zrozumiałem i jestem pewien, że nic nie szkodzi. Musiał to jednak zaplanować ktoś stojący znacznie wyżej od Grzegorza Miecugowa, bo on sam nawet w pewnym momencie nie potrafił ukryć zawstydzenia.
Minęły więc te dni, mamy już drugi dzień września i można spokojnie umyć ręce. Niemcy zachowali stan posiadania, Rosjanie odrobinę się rozepchali, a Polska… No własnie. Polska. Co z nami? Wygląda na to, że myśmy spełnili swoją rolę bardzo dobrze, zapewniając, na ten jeden dzień, naszym przyjaciołom z zachodu i wschodu lokal, utrzymanie i dobrą, sympatyczną atmosferę. Jeśli premier Putin uzna, że nie było źle, być może zechce znowu kiedyś przyjechać. A wówczas może też nawet zechce się spotkać z polskim prezydentem. O ile tylko Polska zechce utrzymać swój dotychczasowy kurs na wymaganym przez rosyjską wrażliwość poziomie i zapewni Putinowi odpowiedniego na tę okoliczność partnera.
Minęły uroczystości 70 rocznicy wybuchu Drugiej Wojny Światowej i 90% całego danego nam czasu zeszły nam na tłumaczeniu się, zapewnianiu o naszej niewinności i błaganiu Rosjan o zrozumienie. A ja się tylko dziwię, że tak elegancko i sympatycznie zachowali się Niemcy. Siedzieli cichutko, pozwalając Rosjanom robić co do nich należy i czekając aż wszystko się uspokoi. W czasie oficjalnych wystąpień pod pomnikiem na Westerplatte, kanclerz Merkel nawet pozwoliła sobie na pełną i czystą ekspiację, co można oczywiście podsumować stwierdzeniem, że na pewnym poziomie interesów słowa nic nie kosztują, ale co oczywiście można też uszanować. Szczególnie że przecież, widząc z kim mają do czynienia, mogli Niemcy choćby tuz przed 1 września, wezwać premiera Tuska i zażądać, żeby to on przeprosił za polskie zbrodnie wobec Niemców, bo w przeciwnym wypadku kanclerz Merkel, zamiast sama przyjechać, przyśle do Gdańska na przykład Cohn Bendita, albo Joszkę Fishera. Dziwne. Czyżby u Niemców pamięć o Powstaniu Warszawskim była wciąż tak silna, że jeszcze się nie zorientowali, że tu dziś można naprawdę robić co się chce?
Minął więc 1 września, komentatorzy zastanawiają się, jak tu opisać to co zrobił, co powiedział, jak się zachował, i jakie nam nadzieje na przyszłość zostawił premier Rosji, a ja się zastanawiam, jaką Polskę nam dali ci kórych należy nazwać Koalicją 21 października? Albo może inaczej – co oni z tej Polski, którą w tak perfidny sposób zawłaszczyli, pozwolili zrobić? Jak można było zgodzić się na to, by w 70 rocznicę napaści Niemiec na Polskę, nie mówiło się ani o Niemcach, ani o Sowietach, którzy już wtedy, przyczajeni, czekali tylko na odpowiedni moment, tylko o Polakach, którzy nagle okazują się problemem? A jednocześnie, by bez najmniejszego wstydu, ustami polskiego Ministra Spraw Zagranicznych, była opiewana satysfakcja z powodu rzekomego tryumfu polskich aspiracji? I przed oczyma mam wciąż Leszka Millera, jak na prośbę telewizji TVN24tłumaczy nam wszystkim obowiązki jakie Polska ma wobec swoich sąsiadów i Europy. Ale nie tylko Leszka Millera. Bo oto, odpowiedź na te wszystkie nasze dylematy nadeszła z zupełnie nieoczekiwanej strony. Któregoś dnia, przeglądając sobie wpisy w Salonie, wpadłem na tekst gw1990, gdzie ten nasz Grześ opublikował wpis, jaki na swoim oficjalnym blogu zamieścił Lech Wałęsa. Kiedy przeczytałem te wałęsowe słowa – króciutki, skromny tekst – byłem tak zaskoczony, że musiałem od razu sprawdzić osobiście, czy rzeczywiście są to oficjalne słowa Wałęsy i czy faktycznie Wałęsa, prowadząc swój blog, nie korzysta z pomocy copywriterów, ale osobiście klika to, co mu jego chory umysł podpowiada. Zacznę jednak od końca.
W niedzielę chyba, w Onecie ukazała się następująca informacja:
Wałęsa: brudasy, popaprańcy, małpy, paranoicy
Lech Wałęsa kontynuuje atak na nieprzychylne mu środowisko braci Kaczyńskich. W najnowszym wpisie na swoim blogu nazywa swoich krytyków mianem "brudasów politycznych". Były prezydent pyta, dlaczego owe "brudasy polityczne", "popaprańcy", "małpy z brzytwą", "paranoicy" "są najbardziej skoncentrowani w pobliżu (Lecha i Jarosława - przyp. red.) Kaczyńskich i polityka (o. Tadeusza - przyp. red.) Rydzyka. Lech Wałęsawymienia pojawiające się już wcześniej nazwiska:Antoni Macierewicz,Anna Walentynowicz,Jan Olszewski"i jeszcze kilku”
Jak podkreśla legenda "Solidarności", nie mają oni żadnej "filozofii", "orientacji politycznej" czy "pomysłu". Są za to jedynie - kontynuuje Lech Wałęsa - "brudasami politycznymi".
Proszę zwrócić uwagę na ton tej informacji. „Nieprzychylne mu środowisko”, „nazywa swoich krytyków”, „Były prezydent pyta”, „Jak podkreśla legenda ‘Solidarności’”. Zobaczmy więc, jakiż to tekst Lecha Wałęsy zasłużył na tak interesującą analizę onetowych redaktorów. Oto on. W całości, w stanie nienaruszonym:
Ha ha Brudasy polityczne ,no właśnie ,czy nie jest tak właśnie ? że Ci ludzie [popaprańcy ,małpy z brzytwą ,paranoicy] są najbardziej skoncentrowani w pobliżu Kaczyńskich ,polityka Rydzyka , Macierewicza , Walentynowicz , Olszewski i jeszcze kilku .to żadna filozofia ,orjętacja polityczna ,czy pomysł polityczni , to brudasy politycznie.
Przed nami najnowszy wpis Lecha Wałęsy, dokonany przez niego na jego oficjalnym blogu, a skomentowany z pełną powagą przez główne polskie media. Przed nami Lech Wałęsa – bohater naszej niepodległości, duma Trzeciej Rzeczypospolitej, jeden z najpopularniejszych polskich polityków, wielki autorytet polskiej młodzieży i nieoceniony skarb naszej współczesności. Oto człowiek, który przez całą tę dominującą publiczną przestrzeń dzisiejszej Polski, która została wspomniana na początku tego dzisiejszego wpisu, został zaakceptowany, jako jej reprezentant i symbol. Oto on. Oto ten symbol. Oto ta Polska. Polska, której symbolem stał się Lech Wałęsa. To jest ten nasz trademark .
Ale to jednocześnie jest właśnie to, co nam pozostało po tych uroczystościach. Polska symbolizowana przez Lecha Wałęsę. Ale nie tylko przez niego. Również przez tych wszystkich, którzy pozwolili Wałęsie tym symbolem się stać. Którzy go ukształtowali w to coś, czym on jest dziś. I którzy tak intensywnie się tym swoim trującym daniem żywią.
I naprawdę nie ma się z czego śmiać. W tym nie ma nic zabawnego. To wszystko, co poprzedziło te rocznicowe uroczystości, to co te uroczystości zdominowało, cała ta żałosna oprawa, którą te uroczystości dzisiejsza Polska postanowiła udekorować, no i wreszcie to, co po tych uroczystościach pozostało – a więc wyłącznie wstyd i zakłopotanie – ma twarz, język i umysł Lecha Wałęsy. Koło się zamknęło. Właśnie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...