wtorek, 29 września 2009

Między sztuką a szarym koszmarem

Kiedy powstawał wczorajszy mój wpis, najpierw w mojej głowie, a następnie już tu, na tym blogu, wiedziałem naturalnie, że zło które stało się jego tematem, ma dwa końce. Na jednym z nich, co oczywiste, stoi bezpośredni jego sprawca, czyli Roman Polański, natomiast na drugim ci wszyscy, którzy dziś, albo z wyrachowania, albo ze skrajnej bezmyślności, mu klaszczą. I kiedy piszę o klaskaniu, mam na myśli klaskanie dosłowne, a nie tylko zwykłe zrozumienie dla tego, co on przed ponad trzema dekadami zrobił temu dziecku, czy choćby ledwo wybaczenie. Mówię o autentycznym klaskaniu, którego wprawdzie na razie nie słychać, ale które już z całą pewnością widać i co do którego nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości, że kiedy on już opuści ten areszt i rozpocznie tryumfalny objazd swoich włości, to je usłyszymy. I będziemy patrzeć na te rozjaśnione szczęściem twarze i wiernie wyciągnięte dłonie, by i nas dotknął i by nas raczył zauważyć. I słuchać tego falującego zgiełku radości i ostatecznej satysfakcji.
I to czego będziemy świadkami, już w żadnej mierze nie będzie przypominało owego, wcześniej już wspomnianego, „płonącego, jastrzębiego tryumfu”, lecz będzie już tylko czystą beztroską radością. Radością tych, którzy po prostu cieszą się, że ten którego kochają, wyrwał się ostatecznie z rąk złych, nicnierozumiejących i tak okropnie niesympatycznych ludzi. A przecież może i nawet zwierząt?
Wiedziałem więc o tym, że to zło tworzy bardzo szczególną pętlę, choćby dlatego, że to zawsze się tak dzieje. Tak to już na tym biednym świecie jest, że występek nigdy nie działa w izolacji. Zawsze jest tak, że ktoś kogoś krzywdzi, kogoś innego gorszy, a na zewnątrz tego wszystkiego jest zawsze wystarczająco duża grupa tych, których ta ciemność, w ten czy inny sposób, urzeka. To co pozostaje zagadką, to wyłącznie, jak duża będzie ta grupa i kto się w niej znajdzie. Wśród całej plejady najróżniejszych postaci – przyjaciół, znajomych, wielbicieli talentu Romana Polańskiego, czy w końcu tylko ludzi, dla których jest coś zawsze niezwykle interesującego w dociekaniu, jak to zło w gruncie rzeczy złem nie jest – widzieliśmy i znanych artystów, polityków, aktorów, dziennikarzy, czy reżyserów. Widzieliśmy też osoby zupełnie nieznane, dopiero wchodzące na ten rynek, ledwo co aspirujące do tego, by zahaczyć swoim sumieniem o to, co się na naszych oczach dzieje. A więc była Izabela Cywińska i pozostali autorzy listu w sprawie ratowania Polańskiego przed nieludzkim prawem, był Wojciech Pszoniak w nieodłącznym szaliku, był Ryszard Kalisz ze swoją skupioną miną doświadczonego prawnika, ale też nawet pojawił się niejaki Borys Lankosz – postać mi zupełnie nieznana – swoją elokwencją i dyskretnym poczuciem humoru, udowadniając, że ci co go zaprosili do złożenia świadectwa, z całą pewnością wiedzieli co robią.
Pojawił się jednak jeszcze ktoś, kto – całkowicie nieoczekiwanie – przebił wszystkich pozostałych w tworzeniu tej nowej rzeczywistości końca czasów. Mam na myśli reżysera, Krzysztofa Zanussiego. O Zanussim mam opinię szalenie pogmatwaną. Z jednej strony, uważam, że jego wczesne filmy, takie jak Barwy ochronne przede wszystkim, czy Życie rodzinne, czy nawet Iluminacja, to arcydzieła europejskiego kina, a scenariusze, które sam tworzył, to przykłady naprawdę wielkiej literatury. Nie mam też wątpliwości co do tego, że w czasach gdy dawał się poznać szerokiej publiczności, miał on wszelkie cechy człowieka niezwykle wrażliwego, a kto wie, czy wręcz mądrego. Z drugiej strony, z mojego punktu widzenia, jego twórczość w późniejszych latach, stopniowo, z każdym rokiem, artystycznie i intelektualnie się degenerowała, aż osiągnęła poziom tego czym on się zajmuje obecnie. Czyli sztuki, która pod każdym względem jest tak nieporadna, tak niechlujna i wreszcie artystycznie tak zła, że fakt iż Zanussiemu wciąż ktoś daje pieniądze na to co on robi, może tylko budzić charakterystyczne uniesienie brwi.
Jest jednak jeszcze coś, co jeśli idzie o osobę Krzysztofa Zanussiego, dręczyło mnie od samego początku. Ile razy go widziałem i słuchałem, to oprócz tego niezmiennego przekonania o tym, że jego ciepły i zrównoważony głos niesie przekaz zawsze bardzo ważny, czułem, że z nim jest coś nie w porządku. Tak jakby ten jego wizerunek był, bardzo dyskretnie, przybrudzony czymś obcym, kompletnie nieopisanym, niedotykalnym, a co – jeśli się kiedyś ujawni – może wywrócić całą naszą opinię na jego temat do góry nogami. Pisząc te słowa, chcę być maksymalnie delikatny, bo cała ta sprawa jego bardzo ciemnej strony – mam wrażenie – jest bardzo delikatna. Chodzi mi o to, że przez te wszystkie lata, kiedy jeszcze zachwycałem się twórczością Zanussiego, miałem bardzo silne poczucie tego, że on, kiedy zamyka za sobą drzwi swojego mieszkania, wyzwala demony. I nie ma tu najmniejszego znaczenia, o jakich demonach myślę, choćby dlatego, że z demonami jest jakoś tak, że one są jak ludzkie koszmary. Niezliczone i nigdy do końca nieopisane.
I myślę, że jest to najlepszy moment, by zapewnić wszystkich, że wcale nie mam tu na myśli faktu współpracy Krzysztofa Zanussiego ze służbami. Ani nie wiem, czy wiadomości, które swego czasu podała Gazeta Polska są wiarygodne, ani też – nawet gdyby były bardzo wiarygodne – jego losy jako komunistycznego kolaboranta nie są dla mnie bardzo interesujące. Choćby z tego względu, że ja mam bardzo silne przekonanie, że bezwzględna większość środowiska, które reprezentuje Zanussi, a więc reżyserów i aktorów, współpracowała ochoczo, w ten czy inny sposób, dzień i noc. Mówiąc o tej mrocznej stronie duszy Krzysztofa Zanussiego, mam na myśli coś całkowicie ponad- i poza-politycznego. Coś, co nigdy nie pozwalało mi do końca patrzeć na niego w taki sposób, jak się patrzy na ulubionego, czy nawet pogardzanego artystę. Mówię tu o Zanussim, jako o osobie całkowicie prywatnej. Jako o kimś kto mieszka – nomen omen – za ścianą.
I właśnie wczoraj, Krzysztof Zanussi wystąpił w programie Moniki Olejnik Kropka nad i. Oczywiście, podobnie jak większość środowiska, był oburzony tym, w jaki sposób i amerykańskie prawo i znaczna część opinii publicznej potraktowała jego kolegę, Oczywiście objaśniał, tak uwodzicielsko jak tylko on potrafi, wszelkie niuanse jakie niesie ze sobą zło. Opowiadał o tego zła psychologii i o tym, jak ludzie są zdeterminowani swoim własnym, osobistym nieszczęściem i jak to ciężar, który na sobie niosą nie pozwala im pokazać całej swojej szlachetności. W pewnym momencie nawet pozwolił sobie na utratę naturalnej dla siebie kontroli, i nazwał tę dziewczynkę, którą Roman Polański tak brutalnie skrzywdził przed laty – prostytutką. Więcej. Nazywając ją w ten sposób, uruchomił w sobie całą dla niej pogardę, która w pewnym momencie stała się wręcz fizyczna. A później na dodatek, starając się relatywizować zło, które uczynił Polański, skierował swoje oburzenie na tych, którzy to zło pokazują palcem, zarzucając im uleganie najniższym instynktom tępej zawiści i pragnienia ludzkiej krzywdy. Więc, zajmując się dziś osobą Krzysztofa Zanussiego, nie kieruję się swoim oburzeniem na to, co u niego jest dokładnie takie samo, jak u pozostałych reprezentantów środowiska, czyli złość, zakłamanie, krętactwo i kompletny brak wrażliwości. W tym co mówił Zanussi znalazłem coś znacznie większego, co stanowczo przekracza wszystko to, czym zabłysnęli jego koledzy. Otóż on, objaśniając urok tego zła, starając się znaleźć dla niego maksymalnie życzliwy opis, odmawiając ludziom prawa do wyrażania moralnego oburzenia, plując wreszcie na to nieszczęsne dziecko swoją napuszoną, pełną wyniosłości pogardą, jednocześnie mówił cały czas o grzechu i o zwycięstwie tego grzechu. Pokazywał świat, który doszedł już do swojego końca, gdzie wszystko już wolno, gdzie zło spowszedniało tak iż już nie wiadomo, co nim jeszcze jest, a co nim już być przestało. Biedna redaktor Olejnik wciąż starała się utrzymać go na powierzchni zdarzeń i czynów, a on jak oczarowany wracał nieustannie do tego zwycięskiego Szatana. Od początku do końca tej audycji, niemal przez cały czas, poruszał się Krzysztof Zanussi na poziomie niemal religijnym. W pewnym momencie, z przerażeniem zauważyłem, że wiele z tego co on mówi, mogłoby się zupełnie uczciwie znaleźć w którymś z ostatnich tekstów, które powstały w ramach tego blogu. Z jedną, bardzo kluczową różnicą. On opisywał to zło jako byt tryumfujący i jednocześnie ludzi, którzy temu złu ulegają, jak całkowicie bezbronne, zdeterminowane, a przez to całkowicie usprawiedliwione, jego ofiary. Pod koniec programu był już tak nakręcony, że już tylko czekałem, aż uniesie w górę ręce i zawoła „Chwalmy Pana, bo oto przyszedł Król Ciemności!”
Zastanawiam się więc teraz, co sprawiło, że Krzysztof Zanussi – z taką złością mówiąc o tym zgwałconym dziecku – pokazał tę swoją, dotychczas mniej lub bardziej starannie ukrytą, twarz. I przychodzą mi do głowy dwie możliwości. W pierwszą właściwie nie potrafię uwierzyć, więc pozostawię czytelnikom tego bloga, by sami ją sobie może dopowiedzieli. Natomiast druga jest taka, że jest niezwykle prawdopodobne, że to co zrobił Polański, większości osobom z branży nie wydaje się w żaden sposób ani szokujące, ani nawet intrygujące. Oni po prostu uważają się za artystów i wierzą, że jako tacy mogą prowadzić takie życie, jakie sobie wybiorą, a czym ono będzie bardziej szokujące z punktu widzenia jeszcze jakoś tam trzymającego się na równych nogach cywilizowanego świata, tym nawet lepiej. I może być tak, że Krzysztof Zanussi również, zupełnie szczerze i autentycznie, uważa, że nic takiego się nie stało. I kiedy wczoraj u Olejnik wspominał coś o tym, że – owszem – nie jest ładnie krzywdzić seksualnie małe dziecko, to robił to wyłącznie z charakterystycznej dla siebie publicznej ogłady.
Jest jednak jeszcze jedna ewentualność. Strony praktyczna i teoretyczna całego przedsięwzięcia się tu doskonale uzupełniają. To zło jest czynione przez nich wyłącznie po to, by w ten sposób mogli skutecznie autoryzować swój udział w projekcie już czysto ideowym. A Krzysztof Zanussi, jako osoba niezwykle starannie wykształcona, inteligentna, a przede wszystkim elokwentna, miał jedynie nam przedstawić ogólne założenia tego projektu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...