piątek, 4 września 2009

Głodnych nakarmić, najedzonych zdyscyplinować

Jeden z ostatnich komentarzy pod moim poprzednim tekstem sugeruje, że, on przez swój złożony charakter, jest mniej nośny i lepiej by było, gdyby to były dwa wpisy, a nie jeden. Czyli, wedle Sownińca – bo to jego pomysł – fragment dotyczący tekstu poprzedniego, o twarzach, słowach i symbolach, miał sobie zostać jako osobna refleksja, natomiast cała reszta, powinna była utworzyć nową notatkę. Przyznam szczerze, ze nie bardzo wiem, o co chodzi z tą własnie nową notatką. Czy Sowiniec chciał zasugerować, że ja bardzo ładnie przedstawiłem swoją osobistą sytuację, jako blogera, czy może jemu się spodobał ten króciutki, niemal już kończący fragment o Sikorskim i Wałęsie. Zakładam, że to drugie. W końcu, bez przesady. Ja wiem, że są tacy, którzy po prostu lubią mój styl, ale tu z całą pewnością nie przychodzą po to, żeby się gapić na moją szlachetną twarz. Tu zresztą, w Salonie, jest wystarczająco dużo rocznic i jubileuszy każdego dnia (wczoraj na przykład ogłoszono jeden), by można było sobie w tej mierze poużywać.
A więc musiało chodzić o ten kawałeczek. Nie wiem teraz tylko, czy Sowiniec chciał, żebym go rozciągnął do normalnej długości, czy może on uznał, że własnie taki – zamknięty, pełny, dźwięczący – jest idealny. Może mu przyszło do głowy, że wklejając taki akapicik o Wałęsie, Sikorskim i tej zagadce, zrobiłbym wreszcie to, na co on od tak dawna bardzo liczy. Że ja będę pisał tak jak piszę, tyle że krótko?
Myślę, myślę, myślę i z przykrością dochodzę do wniosku, że tak się nie da. To znaczy, krótko może być, czemu nie? Ale rzeczy do powiedzenia jest zawsze więcej niż jedna Sztuka tylko polega na tym, żeby z tych kilku rzeczy pozostała jedna wiadomość. A więc, ja sobie, pisząc dłuższe teksty, sprawę ułatwiam. Bo to i musi być odpowiedni wstęp, i ładne zakończenie, trochę odpowiednich anegdot… No w sumie, ma być tak, żeby było co czytać. A to wymaga miejsca.
Muszę jednak coś zrobić z Sowińcem. Wprawdzie on ostatnio, zamiast pokazywać zło palcem, postanowił dowieść, że to zło ma w gruncie rzeczy w sobie coś sympatycznego i że z nim tez można miło pogawędzić, co uważam za błąd, który mu – prędzej czy później – wyjdzie przysłowiowym bokiem, no ale przynajmniej z mojej strony, jemu akurat należy się jakiś gest. A więc, panie Jerzy. Z myślą o Panu ten dzisiejszy wpis. Obiecuję, że, jeśli nie liczyć wstępu, to ten tekst będzie w sam raz.. Najpierw jednak pozwolę sobie przekleić kluczowy fragment.
Pamięć o Rocznicy powoli niknie we mgle. Pozostają tylko te nieszczęsne komentarze. Ostatnio ministra Sikorskiego. Swoją drogą, kiedy go słucham, nawet dziś, po tym wszystkim, co on zrobił ze swoim życiem, nie mogę się nadziwić, jak można było upaść tak nisko. Ale znów, odpowiedzią na to pytanie pozostaje Lech Wałęsa. To jest własnie Polska Lecha Wałęsy. To całe kłamstwo, to zaprzaństwo, ten fałsz, ta bezczelność, ta buta, to szaleństwo, ta wreszcie nieprzenikniona zagadka, ma twarz Lecha Wałęsy i tego wszystkiego, co z niego obecny system uczynił.
Wczoraj w swojej Kropce nad i, Monika Olejnik rozmawiała z Aleksandrem Gudzowatym. Niezwykła była ta rozmowa. Ktoś już nawet ją tu w Salonie komentował. Jak się należało spodziewać, główne emocje wywołał fakt, że Gudzowaty, po raz kolejny, zwrócił uwagę na oczywistą rolę tzw. służb w naszym zyciu publicznym, no i to, że całe spotkanie skończyło się wybuchem. I owszem. To było coś. Warto było to widzieć. Ja jednak zwróciłem uwagę na inną rzecz. Na jedno maleńkie zdanie wypowiedziane przez Gudzowatego, które na mnie osobiście zrobiło autentyczne wrażenie. Zwłaszcza że padło z ust człowieka tak potężnego, że nawet sam Putin zechciał nim sobie na moment zaprzątnąć swoje radzieckie czoło. Otóż w pewnej chwili, kiedy po raz –nasty Gudzowatemu nie udało się, w sposób delikatny, zwrócić uwagi Monice Olejnik na to, z kim rozmawia i co z tego faktu dla niej powinno wynikać i kiedy ona nadal, jak dziecko, uważała, że przed nią siedzi jakiś niepozbierany staruszek, wypowiedział zdanie, którego nie zapisałem, ale które zabłysło tak jasno, że mam je wciąż w uszach. Takie oto zdanie: „Jeśli się komuś płaci 4 miliony złotych nagrody rocznej, to nie po to, żeby go karmić, ale po to by go dyscyplinować”.
Jeszcze raz. „JEŚLI SIĘ KOMUŚ PŁACI 4 MILIONY ZŁOTYCH NAGRODY ROCZNEJ, TO NIE PO TO, ŻEBY GO KARMIĆ, ALE PO TO BY GO DYSCYPLINOWAĆ”.
Jeszcze raz? Proszę uprzejmie. „Jeśli się komuś płaci 4 miliony złotych nagrody rocznej, to nie po to, żeby go karmić, ale po to, by go dyscyplinować”.
I to jest właśnie cała odpowiedź na tę zagadkę, o którą zahaczyłem przedwczoraj, którą powtórzyłem już bardzo jasno wczoraj, i która tak nam, dzień po dniu, nie daje spokoju. Oczywiście, zrobiło się trochę ponuro, ale – jestem pewien – że z tym niepokojem pojawiła się tez pewna ulga. Zawsze lepiej jest wiedzieć, niż się błąkać. Kiedy się wie, łatwiej jest planować. I w ogóle, krok staje się nieco pewniejszy. Czyż nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...