piątek, 21 listopada 2008

No to bulba!

Nie wiem, jak to jest u innych operatorów komórkowych, w każdym razie Orange oferuje funkcję pozwalającą na codzienne, dwukrotne - rano i popołudniu - odbieranie skróconych wiadomości dnia. Ja mam telefon w Orange, więc czytam sobie te informacje. Nic szczególnego - dwa zdania o tym, co słychać. Nie mam pojęcia, kto przygotowuje ten serwis dla Orange. Czy oni radzą sobie sami, czy może współpracują z Onetem, czy może z TVN24? Nie wiem. W każdym razie, kierunek wydaje się określony mniej więcej w tę stronę.
Dziś rano dostałem codziennego sms-a i przeczytałem coś w stylu, że Jarosław Kaczyński, w wywiadzie dla Rzepy powiedział, że PiS będzie organizował dla siebie poparcie przez parafie. Od razu pomyślałem sobie, że sprawa jest zdecydowanie brudna, bo, choć wiem, ze każdemu niekiedy zdarza się powiedzieć coś głupiego, to są granice i nie trzeba Jarosława Kaczyńskiego, żeby tych granic nie przekraczać.
Zajrzałem więc od razu do Rzeczpospolitej i w dwóch ratach przeczytałem cały, długi wywiad. Ja oczywiście biorę pod uwagę, że mój zdecydowanie pozytywny stosunek do PiS-u i do obu Kaczyńskich, może mnie ograniczać, jeśli idzie o umiejętność obiektywnej oceny, niemniej nie ma takiego sposobu, żeby, po pierwsze, fragment dotyczący parafii był najbardziej istotnym elementem tego wywiadu, a po drugie, żeby ktokolwiek - nawet bardzo do Jarosława Kaczyńskiego uprzedzony - aż tak niestarannie czytał tekst przedstawiony prosto, jednoznacznie i w rodzimym języku.
Fragment ‘parafialny' przedstawia się tak, że Lichocka pyta Kaczyńskiego, jak on planuje zmienić niekorzystny, jego zdaniem, fałszywy, medialny obraz PiS-u, na co Kaczyński odpowiada, że „doświadczenie podkarpackie" pokazuje jednoznacznie, że przełamanie tego kłamstwa nie jest niemożliwe. Że „da się to robić, mówiąc w przenośni, na piechotę, gdy punktem dotarcia dla naszych działaczy, posłów, senatorów jest parafia. Nie w sensie religijnym tylko w sensie jednostki terytorialnej. Spotkania z ludźmi, rozmowy - to dobrze działa". Dalej Jarosław Kaczyński mówi, że w skali całego kraju metoda ta jest naturalnie nieskuteczna, choćby ze względu na zbyt mało rozbudowane struktury, więc trzeba szukać innych sposobów. „Ale mamy zamiar zrobić dużo" - mówi Kaczyński. - „ Pracujemy nad wizerunkiem. Będzie nowy, medialny front z nowymi twarzami PiS."
Nic już więcej na ten temat. Jarosław Kaczyński mówi jeszcze długo, o wielu różnych rzeczach i to co mówi, mi się osobiście podoba, choć wiem, że są na pewno tacy, którzy uważają, ze bredzi. Bywa przecież różnie. Nie ma jednak wątpliwości, że cała rozmowa dotyczy na sto procent czegoś kompletnie innego, niż te „parafie". Sam tytuł wywiadu „Na prawo od nas tylko ściana" wskazuje na to, że będziemy raczej czytać o miejscu PiS-u na scenie politycznej i jego szansach powrotu do władzy. Tymczasem jakiś medialny analityk, robiący prasówkę dla Orange, przegląda tekst i nie dość że dochodzi do wniosku, że Kaczyński dał wywiad o parafiach, to na dodatek uznał za stosowne nie dostrzec tego, że Kaczyński zastrzega, że wspomina o parafiach nie jako o strukturze kościelnej, ale w sensie jednostki administracyjnej, czyli obszaru mniejszego od dzielnicy.
No i wysyła informację, którą czytają klienci Orange i - zgodnie z założeniem - pokładają się ze śmiechu, że Kaczor jest jak zwykle ciemny i głupi. Dlaczego tak się dzieje? Najróżniejsi, bardzo mądrzy komentatorzy kpią z niekiedy wyrażanej opinii, że media kłamią i manipulują. Ileż razy słyszeliśmy szyderczą sugestię, że niby „wszystko to wina mediów"? Czym zatem jest to, co zrobił ten mądrala z Orange, jeśli nie kłamstwem i manipulacją?
Przecież istniało dziesiątki innych sposobów, żeby uczciwie podsumować rozmowę z Rzepy. Można było zacytować tytuł wywiadu. Można było zacytować fragment o tym, że gdyby Kaczyński miał się kierować sondażami, to by się dawno powiesił. Albo o tym, że PiS nie zamierza zmieniać prozachodniego kierunku polskiej polityki. Albo o tym, że tradycjonalistycznie myślący elektorat jest dla PiS-u wartością. Albo że PiS i Platforma prezentują dwie odmienne koncepcje wspólnoty narodowej. Albo że faktyczne poparcie dla PiS-u jest znacznie wyższe, niż te z sondaży. Albo to, ze Lech Kaczyński jest zdolny wygrać drugą kadencję. Czy wreszcie to, że to właśnie PiS - zdaniem Kaczyńskiego - po kolejnych wyborach, pozostanie na scenie politycznej. Tymczasem dowiadujemy się, że było o parafiach.
Po co więc? Czy to możliwe, że jedynym celem tego rodzaju manipulacji jest zasugerowanie pozostałej części opinii publicznej w taki sposób, żeby dziś wieczorem, już zupełnie otwarcie i na poważnie, Andrzej Morozowski mógł z red. Zarembą i jakimś dodatkowym komunistą najpierw się krztusić z emocji, że Jarosław Kaczyński się ostatecznie skompromitował, bo nigdy tak wyraźnie jak dziś nie przyznał, że PiS jest ostatecznie stracony? Czy to możliwe, że cały system propagandy antypisowskiej skonstruowany jest według jednego wzoru: najpierw ktoś puszcza drobne kłamstwo, a później cała reszta specjalistów rozdmuchuje to coś to niewyobrażalnych rozmiarów tylko po to, żeby ostatecznie z tego wszystkiego właśnie zostało to jedno sprytne zagranie - w tym wypadku te ‘parafie'? Oczywiście może być różnie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że połowa dzisiejszego Szkła Kontaktowego będzie poświęcona roztrząsaniu tego, że PiS planuje robić kampanie wyłącznie po kościołach.
Przecież to co zrobił Morozowski z Zarembą jest dokładnie tym, o czym piszę. Oni najpierw przez jedną trzecią swojego programu ględzili o rzekomo pijanej posłance Kruk, oczywiście z bardzo solidnym zastrzeżeniem, że to jest w sumie drobiazg, i że nie tylko Kruk chleje, a całą już resztę poświęcili na załamywanie rąk nad upadającym ostatecznie PiS-em, bo kto to widział, żeby spaść tak nisko, jak na poziom parafii? A kiedy już się odpowiednio nakręcili, to jeszcze Morozowski dorzucił, że był naprawdę zszokowany, kiedy w dzisiejszym wywiadzie Kaczyński przyznał, że PiS nie ma szans wrócić do władzy. Oczywiście, dla każdego średnio gramotnego czytelnika, jest jasne, ze Kaczyński mówił coś dokładnie przeciwnego. Ale co to może kogokolwiek obchodzić, kiedy cel jest jasny i jednoznaczny?
Tak się więc kręci ta maszynka do mielenia mózgów. Pocieszające w tym jest jednak, że ona przede wszystkim mieli te mózgi, na których mi akurat zależy w stopniu minimalnym. Cieszy mnie to, bo wiem, że czym bardziej one będą zmielone, tym większy będzie końcowy wstrząs. A w końcu, o cóż może chodzić dobrym ludziom, jak nie o tę parę słodkich chwil satysfakcji?
Jeszcze tylko trzy lata. A kto wie, czy nie mniej? Miną szybko. Wczoraj kupiłem sobie dwie płyty z wesołymi rozmówkami między Tadeuszem Rossem a Piotrem Fronczewskim, które kiedyś mnie bardzo śmieszyły i wciąż je bardzo lubię. Piękny absurd. Będę czekał, a w międzyczasie słuchał sobie tych dwóch. I się śmiał. A na razie - bulba!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...