niedziela, 2 listopada 2008

Państwo mi zapakują pół kilo śmierci

Od kilku dobrych już lat, wraz ze zbliżającymi się świętami Wszystkich Świętych, odczuwam dziwny niepokój. Obawiam się mianowicie tego, że wreszcie nastąpi ten rok, kiedy 1 listopada włączę telewizor i w cyklu Dziś dokument, zamiast wspomnień o ofiarach wojny, ewentualnie o wybitnych zmarłych Polakach, telewizja pokaże nam program o Druidach, ewentualnie o boginii Pomonie.
Jakoś się udaje. Wciąż górą są ci, dla których tradycja chrześcijańska, nawet jeśli sami nie czują się z nią szczególnie związani emocjonalnie, wciąż ich jakoś tam determinuje. A więc, na naszych cmentarzach tłumy ludzi palą świeczki, niektórzy się nawet modlą, policja, rok w rok, urządza akcję ‘Znicz', w czasie której wyłapuje pijanych kierowców, a media opowiadają nam w zadumie o wszystkich tych, którzy zmarli ostatnio, albo nawet jeśli dawno, to wciąż się z nimi wszyscy liczymy.
W takiej oto dokładnie atmosferze minął mi dzień wczorajszy i część niedzielnego poranka, kiedy włączyłem telewizor i w TVN24 zobaczyłem tarnowski rynek, a na rynku człowieka z niemowlęcym wózkiem. Za chwilę okazało się, ze człowiek z wózkiem to, wspominany już tu przeze mnie kilka miesięcy temu, Jacek Olszewski, mąż zmarłej niedawno siatkarki, Agaty Mróz. TVN24 ustawił męża siatkarki z wózkiem na rynku, w studio postawił redaktora Kuźniara, na pasku dał napis „Agata jest zawsze z nami"... i się zaczęło.
Talenty intelektualne redaktora Kuźniara są znane wszystkim. Jeśli ktoś nie wie, lub nie pamięta, jest to ten człowiek, który okupuje studio TVN24 przy okazji tzw. Poranka w TVN24 i głównie zajmuje się ‘zarywaniem' do opowiadających o pogodzie dziewczyn, tak by one zaczęły chichotać, a idioci przed telewizorami nabrali sił na nowy dzień. To jednak, co red. Jarosław pokazał dziś, oznacza, zdaje się, że w jego głowie doszło to pewnych istotnych przesunięć i mamy do czynienia z prawdziwą rewolucją w tzw. ‘poważnym dziennikarstwie'.
Pierwsze już wejście Kuźniara było imponujące:
„Panie Jacku, czy kiedykolwiek jeszcze będzie pan używał czasu przeszłego, mówiąc o żonie?"
Dalej temperatura już tylko rosła. Kuźniar wlepiał oczy w wózek z półrocznym dzieckiem w środku i walił -
„Na pewno był pan dziś na cmentarzu z Lilianką, czy podniósł pan ją i rozmawialiście o żonie?"
„Co mówił pan Liliance, stojąc nad grobem żony?"
„Powiedział pan już córce, że mama umarła?"
„Ciężko jest wychowywać facetowi dziecko?"
"Czy ma pan takie chwile załamania, że mówi pan do żony: Agata, gdzie ty jesteś?"
„Boi się pan tego momentu, kiedy Lilianka będzie na tyle duża i świadoma, że będzie pan musiał z nią porozmawiać na temat tego, co się stało?"
„Płacze pan czasem?"
„Co wyczytuje pan z twarzy Lilianki? Że mamy już kończyć, czy że mamy jeszcze chwilę?"
Oczywiście była jeszcze druga część tej żenady, czyli odpowiedzi zaproszonej do telewizji gwiazdy. Pan Jacek trzymał jedną ręką wózek i kołysząc się stylowo na boki, udzielał prawidłowych odpowiedzi na prawidłowo oczywiście postawione pytania. Nie sprawiało mu to większych kłopotów, bo przez te kilka miesięcy od śmierci żony, miał okazję poznać system i jego działanie. Nauczył się więc, że pytania są podobne, a odpowiedzi zawsze takie same. A więc plótł typowe farmazony na temat tego, ja to on patrzy w oczy swojej Lilianki i widzi twarz Agaty, i że naprawdę bywa ciężko, ale wtedy zawsze przypomina sobie Agatę i wie, że ona już swoją misję na ziemi wypełniła i teraz on powinien być dzielny.
W sumie, zupełnie nie ma się nad czym zatrzymywać. Wyuczone na pamięć odpowiedzi na wyuczone na pamięć pytania, a wszystko to po to, żeby odwalić temat pt. „Wzruszamy". Poza tym, naprawdę, od czasu, jak Justyna Steczkowska po śmierci swojego ojca odstawiła sesję dla Vivy w czarnych koronkach i w sztucznych łzach, trudno komukolwiek konkurować na tym polu, a co dopiero prostemu debiutantowi. Nie wolno zapominać, że Steczkowską wzięli w obroty zawodowi styliści, no i ona sama, jako też zawodowiec, potrafiła nawet uklęknąć z gracją. Natomiast tu, mieliśmy jednego, kompletnie sztucznego, jakiegoś pana Jacka, który, jeśli już musiał powiedzieć coś od siebie, to jedynie to nieszczęsne: „Na szczęście nie miałem jeszcze takiego załamania, że chciałbym rzucić to wszystko i pójść się gdzieś zabawić".
Jeśli ktoś tu jest problemem, to tylko ten Kuźniar. Myślę sobie, że przy zachowaniu dotychczasowego tempa, można swobodnie naszkicować plan na co najmniej dwa następne lata. Za rok, na tym samym tarnowskim rynku będzie stał ten sam Jacek Olszewski, już z przedłużonym kontraktem na wyłączność dla TVN24, i z półtoraroczną Lilianką na rękach i rozmowa będzie dokładnie taka sama, z tymi samymi pytaniami i odpowiedziami, tyle, że na koniec Kuźniar spyta Olszewskiego, czy on już obiecał Liliance, że za rok już nie będzie nami rządził Lech Kaczyński.
A w kolejne Zaduszki na tarnowskim rynku będzie już stał pomnik wydrążonej dyni. I będzie o tyle lepiej, że dynia przynajmniej nie gada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...