sobota, 1 listopada 2008

Rozum napada, czyli dlaczego nie lubię intelektualistów

Na wstępie muszę się przyznać do pewnej nonszalancji. Chodzi mianowicie o to, od razu zastrzegam, że dzisiejszy wpis jest z jednej strony bardzo istotny, ale z drugiej strony - jeśli się troszkę zastanowić - kompletnie nieważny. Nieważny w tym sensie, że inspiracja i faktyczny powód, dla którego ten tekst powstał jest kompletnie trywialny. Powodem mianowicie jest wczorajszy tekst Stefana Chwina w Rzeczpospolitej. http://www.rp.pl/artykul/61991,212716_Towarzysz_Rafal__ma_glos_.html
Kto to jest Chwin? Pisałem już tu o nim. Gdyby nie to, że od czasu do czasu codzienne gazety pytają go o zdanie na tematy ogólne, byłby nikim. Może nie do końca. Może byłby wybitnym polskim pisarzem. Tylko znowu, co z tego? Gdyby literatura była tak młodą dziedziną sztuki, jak film, to może Chwin byłby średnim reżyserem. Ale w sytuacji, kiedy pisarze i poeci działają niemal tak samo długo, jak medycy, to kim może być Chwin? Komentatorem z Wybrzeża.
Więc, mój dzisiejszy wpis, jak już wspomniałem, bardzo ważny nie jest. Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego ktoś można powiedzieć, że tak naprawdę nie ma o czym gadać. Jest to mianowicie osoba Wojciecha Jaruzelskiego, o którym postanowił napisać Chwin. Ja już, jak się zdaje, kiedyś, napisałem tutaj, w Salonie, że Jaruzelskim się nie będę zajmował. Bo po co? Staruszek - morderca, człowiek prawdopodobnie w tym stanie psychicznym i fizycznym, ze jak mówią dowcipni Amerykanie, nie odróżnia dupy od łokcia. Facet, który, od tak sobie, uniknął zasłużonej kary w momencie, kiedy ta kara mogła mieć jakiekolwiek znacznie. Więc, o kim tu rozmawiać?
Stało się jednak tak, że wczoraj w Rzeczpospolitej, Stefan Chwin opublikował artykuł, w którym - w swoim mniemaniu - rozprawia się z Rafałem Ziemkiewiczem. Artykuł ten jest tak nieprawdopodobnie idiotyczny, a jednocześnie tak idealnie charakterystyczny dla pewnego rodzaju myślenia, ze uznałem, że trzeba tu jednak zapomnieć o takich drobiazgach, jak godność i honor, i przekazać ogółowi parę zwykłych, ludzkich myśli.
O co chodzi? Ogólnie rzecz biorąc, sprawa polega na tym, że Chwin, jakiś czas temu, opublikował w Gazecie Wyborczej tekst, w którym napisał, żeby odpieprzyć się od Jaruzelskiego. Ziemkiewicz na to w Rzeczpospolitej zasugerował Chwinowi, żeby ten się puknął w czoło. Na co oczywiście, Chwin zebrał się do kupy, siadł do biurka, i wysmażył odpowiedź, w której w jego mniemaniu, dosolił Ziemikiewiczowi.
Co to za odpowiedź? Długa, idealnie pokrętna i w gruncie rzeczy wypełniona jedna myślą, że, mianowicie tak naprawdę, jeśli idzie o zło i dobro, to nic nie wiadomo. Ta intelektualnie wybitna koncepcja realizuje się przez cały tekst w takich zdaniach, jak: „Wbrew temu, co pisze Ziemkiewicz, nie bronię Jaruzelskiego, proponuję po prostu, by każdy z nas choćby na minutę postawił się na jego miejscu i spróbował zrozumieć sytuację, w której musiał działać szef niesuwerennej Polski". Albo: „Ja zaś żadnej „jednej prawdy obiektywnej" dotąd na wylot jeszcze nie poznałem, więc wolę stawiać pytania, niż dawać proste jak drut odpowiedzi". Albo: „Nie mam zamiaru bronić generała czy - jak pisze Ziemkiewicz - go „wybielać". Chcę tylko, żeby proces generała nie stał się spektaklem, który pozwoli nam zapomnieć o sprawach, o których chcemy zapomnieć". Albo: „Nie wiem, co by się stało, gdyby stan wojenny nie został wprowadzony w Polsce. Co by się wtedy w Polsce i z Polską stało". I tak dalej, przez cały tekst. Oczywiście są tam elementy odstające od standardu, ale - wbrew pozorom - tylko na niekorzyść Chwina. Bo co oznaczają, spekulacje, którym Chwin poświęca podejrzanie dużo miejsca, a dotyczące postawy Kościoła wobec stanu wojennego i katolickiej nauki o grzechu w odniesieniu do tych młodych mężczyzn, którzy na początku lat osiemdziesiątych mieli przyjemność służyć w wojsku.
Jeśli ktoś jednak sądzi, że ja się dziś będę zajmował analizowaniem tej konkretnej wypowiedzi Chwina, czy wręcz rozstrzyganiem sporów między dwoma intelektualistami, to jest w głębokim błędzie. Oczywiście, Ziemkiewicz jest mi osobą daleko bardziej bliską niż Chwin, choćby ze względu na zwykły talent. Nie jest to jednak wystarczający powód, żebym miał tracić czas na sekundowanie, jak mówię, dwóm czystej krwi intelektualistom. Zwłaszcza, że chodzi mi głównie o Chwina, a dokładnie rzecz biorąc o to, co on całym swoim intelektualnym dorobkiem reprezentuje.
Albo jeszcze inaczej. Nawet nie o Chwina. On tu jest wyłącznie pretekstem. Chodzi generalnie o stan umysłów pewnej grupy społecznej, o których potocznie się mówi - ludzie wykształceni, albo - czasem - intelektualiści. I wcale tu nie mam na mysli Polski. Typ mentalności realizowany tak pięknie przez Chwina jest charakterystyczny dla dużej części osób wykształconych na uniwersytetach całego świata. Powiem nawet, ze nasi mądrale, póki co, mogą jedynie do tego towarzystwa tylko aspirować.
Do rzeczy! Chodzi o to, że Chwin postanowił skutecznie dać odpór krytyce, jaka go spotkała ze strony Ziemkiewicza po tym, jak on - Chwin - zasugerował, żeby się odpieprzyć od Generała i napisał tekst, który obnażył całą małość i nędzę uniwersytetów i środowisk intelektualnych w stopniu zupełnie nieoczekiwanym. Pisze Chwin, że jeśli on broni Jaruzelskiego, to absolutnie nie dlatego, że jakoś szczególnie Jaruzelskiego lubi, ale z tej prostej przyczyny, że - jako wybitny intelektualista - doskonale wie, że nic nie jest czarne, albo białe. A jeśli nic nie jest ani czarne, ani białe, to i my powinniśmy bardzo uważać z ocenianiem kogoś takiego, jak Jaruzelski.
Zdaniem Chwina, Jaruzelski któregoś dnia znalazł się w sytuacji, w której się znalazł i wszystko, co nastąpiło później, stanowiło dla niego już tylko czyste wyzwanie, które on - jako człowiek mężny - musiał przyjąć i podejmować decyzje. Stąd stan wojenny, morderstwa, prześladowania, terror i wszystko inne, za co dziś niektórzy mają do niego żal. A zatem, jeśli ktoś chce rzucać kamieniem, to proszę bardzo, tyle, że niech nie zapomina, że również on mógł się znaleźć na miejscu Generała.
Pisze Chwin, że to absolutnie nie jest tak, że on sugeruje, że sytuacja, w której się znalazł Jaruzelski, mogła być udziałem każdego z nas. Jednak nie należy zapominać, że stała się ona udziałem Jaruzelskiego i że to on, a nie my, musiał podejmować decyzję.
Ktoś powie, że dość już tych idiotyzmów. Nic z tego. To wymaga komentarza. Otóż nie chodzi - jak już wspomniałem - o Chwina, ani też o poszczególnych głuptasów, którzy dziwnym zrządzeniem losu dają o sobie znać raz na jakiś czas. Chodzi o pewien rodzaj myślenia. Myślenia, które wychodzi z założenia, że świat jest odwiecznie podzielony na dwie części. Z jednej strony, są intelektualiści, ludzie światli i mądrzy, a z drugiej reszta, która wszystko co robi, robi z czystych odruchów i albo te odruchy w jakiś cudowny sposób okażą się godne uznania, albo trzeba je uznać za typowe, czyli charakterystyczne dla tej niższej, tej nędznej kategorii człowieczeństwa. Intelektualiści mają zadanie oceniać.
Według tej logiki, Jaruzelski był tylko piórkiem na wietrze. Zawiało, więc on został jakoś tym generałem, później przyszło mu zostać ministrem, następnie faktycznym przywódcą państwa, i jeśli przez jego działalność, nastąpiły jakieś przykre zdarzenia, to nie można tak jednoznacznie potępiać akurat jego. Przecież każdy dzień przynosił kolejne wyzwania i te wyzwania wymagały reakcji, a świat - jak już wspomnieliśmy - nie jest tylko czarno-biały.
Proszę popatrzeć, jakie to okropnie pokrętne myślenie. Są wśród nas osoby - a jest ich niemało - które uważają, że Jaruzelski jest najzwyczajniej w świecie zbrodniarzem i zasługuje na karę. Czy intelektualista twierdzi, że to nieprawda? Ależ skąd! On bierze pod uwagę, że Jaruzelski mógł nabroić, ale dla niego to nie jest wystarczający powód, żeby Jaruzelskiego tępić. Jaruzelski może i kogoś kazał zamordować, może i doprowadził jeden wielki europejski kraj do kompletnego nieszczęścia. Ale przecież my nie możemy tak od razu tego Jaruzelskiego potępiać. W końcu dobrze by było poznać wszystkie szczegóły, zorientować się w niuansach i ocenić wszystkie za i wszystkie przeciw. Bo łatwo jest krytykować. Ale trudniej jest się postawić w sytuacji krytykowanego.
Intelektualista absolutnie nie chce dyskutować o winie i o karze. On nie jest żądnym krwi dzikusem. On jest człowiekiem inteligentnym, wykształconym i on nie może ferować wyroków, o ile nie pozna wpierw wszystkich okoliczności tak zwanego zajścia. A może się okaże, że, kiedy Jaruzelski kazał wprowadzić stan wojenny, to było mu głupio? A może, kiedy kazał zamordować księdza Popiełuszkę, to robił to, nie mając pewności, czy to będzie źle, czy dobrze? A może dziś, kiedy siedzi sobie, biedaczek, w swoim fotelu, to jest mu po prostu smutno? I to też trzeba brać pod uwagę.
Ktoś powie, że jestem nieuczciwy, bo Chwin z całą pewnością nie zakłada, że Jaruzelski jest człowiekiem występnym. Ale to jest nieprawda. Chwin nie dyskutuje z Ziemkiewiczem na temat zbrodni Jaruzelskiego. On jedynie stwierdza, że z występkiem tak naprawdę nic nigdy nie wiadomo. Że tak naprawdę nie istnieje zło i dobro, ponieważ i dobro i zło zawsze są związane z pewnymi niezależnymi od nas uwarunkowaniami i to one właśnie tworzą ostateczna jakość wszystkiego, co następuje już później, niezależnie od naszej woli.
Ale zapomnijmy na chwilę o Jaruzelskim. Bo on też, podobnie jak Chwin, jest zaledwie pionkiem w tej grze idei. Wyobraźmy sobie autentycznego, rzeczywistego, brutalnego mordercę. Człowieka, który odbiera życie, bo po prostu przyszła na niego taka ochota. A że jest skonstruowany tak, a nie inaczej, swojej zbrodni dokonał w sposób szczególnie okrutny. Przychodzi na to wszystko starannie wykształcony człowiek, o bardzo skomplikowanym intelekcie - i tłumaczy nam, że tak naprawdę, to co uczynił ten obywatel, to nie była jego decyzja. On, kiedy był dzieckiem, chodził do złej szkoły, ojciec go kopał i kazał mu pić alkohol, a dom w którym mieszkał był zagrzybiony i zdecydowanie mało komfortowy. Całe to jego nędzne życie doprowadziło go ostatecznie do tego stanu, że zabił, a jeśli jego czyn okazał się szczególnie okrutny, to też nie z jego winy, tylko z powodu tych od lat skrywanych emocji.
Informacja jest taka, że człowiek, jako taki, nie jest absolutnie odpowiedzialny za to co robi. Człowiek nie podejmuje wolnych decyzji, nie dokonuje wyborów, nie walczy z pokusami, nie opiera się złu. Według ludzi takich jak Chwin, przeciętny człowiek - taki jak Jaruzelski - jest ignorantem, ciemnym, bezmyślnym stworzeniem, które, jeśli coś robi, to tylko dlatego, że tak mu wyszło z gwiazd, a czy to będzie dobre, czy złe, to już kompletnie od jego woli nie zależy.
To jest myślenie ludzi, którym od książek, od nauki, od myślenia, od tych wszystkich akademickich bzdur, tak się pomieszało w tych ich biednych głowach, że jedyne na co ich stać, to piętrzyć kolejne zagadki, na które i tak nigdy nie znajdą odpowiedzi, z tej prostej przyczyny, że nie o odpowiedzi tu chodzi, lecz o nieustane popisywanie się - najczęściej przed samym sobą - swoim poplątanym intelektem.
Ale ten rodzaj myślenia, to jest też idealna droga to usprawiedliwiania swoich własnych błędów i swojej własnej niemocy. Ci ludzie, przez to, że całe swoje życie podporządkowali jednemu celowi, a mianowicie tworzeniu najbardziej niezwykłych teorii i natychmiastowemu wprowadzaniu ich w życie, nie biorą pod uwagę, że to, co oni robią, wiąże się z jakąkolwiek odpowiedzialnością. Oni nie uważają, że jeśli skutkiem ich błędnych koncepcji, nastąpi jakieś nieszczęście, to oni będą za to rozliczeni. Ależ skąd! Oni mieli dobre intencje, oni nie mieli nic złego na myśli, a nawet jak mieli, to z pewnością jedynie dlatego, że tak to się jakoś ułożyło. A ich sytuacja i tak jest lepsza. Oni i tak mogą więcej. Bo oni są profesorami uniwersytetów i intelektualistami.
Usprawiedliwiają więc Jaruzelskiego, i wszelkich innych barbarzyńców, bo wiedzą, że jeśli mamy potępić tych akurat ludzi, to któż się ostanie spośród tylu wspaniałych i wiernych przyjaciół. A przecież ani Chwin, ani nikt z jego kręgu, nigdy nie chcieli nic złego. Zawsze bardzo starannie rozmyślali nad każdym swoim gestem, a jeśli coś się popsuło, no to przecież nie powód, żeby od razu robić zamieszanie.
Taki to dobrzy ludzie, ci wszyscy intelektualnie rozwinięci i kulturalni państwo, którzy nie pozwolą tej pięknej szarości podzielić na okrutną i bezwzględną czerń i biel.
Jednak nie do końca. To nie jest tak, że ta ich tolerancja nie zna granic. O, nie! Oni potrafią być bezwzględni. Tu właśnie, jakiś czas temu, w moim wpisie zatytułowanym po prostu Chwin, odniosłem się do jego wystąpienia na temat Polski i Polaków. Nie będę tu cytował ani jednego fragmentu tej absolutnie porażającej wypowiedzi, bo raz to i tak za dużo. Przypomnę jedynie, że w swojej refleksji Chwin nie pozostawił suchej nitki na naszej Polsce i na nas Polakach. Nie znalazł Chwin w swojej bardzo emocjonalnej i literacko pięknie skonstruowanej wypowiedzi jednego powodu, żeby choć jedno dobre słowo skierować pod adresem kraju, w którym żyjemy. Według tego wybitnego intelektualisty, Polska to śmierdzący śmietnik, a lud zamieszkujący ten śmietnik, to nic innego, jak czysta, spleśniała swołocz i tandeta.
Nie ma jednego momentu w wypowiedzi Chwina, gdzie byłby on łaskaw usprawiedliwić tych źle ubranych, biednych ludzi, te brzydkie dziewczyny i brzydkich chłopców, gdzie zechciałby on spojrzeć na tę naszą polską nędzę okiem dobrego, wyrozumiałego, starszego pana, który wie przecież, że świat nie jest tylko czarno-biały i że zarówno ta biel, jak i ta czerń, skrywa gdzieś swoje tajemnice. Chwin nie zastanawia się, jak to się stało, że Polska tak często jest brzydka i jak to się dzieje, że kiedy się pojedzie za granicę, to ludzie często są sympatyczniejsi i zwyczajnie ładniejsi. Jego to nie obchodzi. On po prostu nienawidzi ‘tego kraju" i ‘tego narodu'.
Jaruzelski? Owszem. Tu Chwin wie, jak się zachować. Ale przy okazji fatalnie się pogrąża. Dlatego, że ten rodzaj intelektualnego krętactwa, oprócz tego, że w sposób oczywisty pokazuje nędzę całego systemu naszej komunistycznej i postkomunistycznej edukacji, naszych uniwersytetów, naszego tak zwanego intelektualnego zaplecza, udowadnia jednocześnie, że na pewnym poziomie kłamstwa, różnica między złem a dobrem nie dość, że się kurczy, to jeszcze może się okazać, że zło może nabrać zupełnie niespodziewanych barw.
Jak to się przejawia w praktyce? Bardzo prosto. Chwin uznał, że on, jako człowiek o niezwykłej, wręcz nadludzkiej pozycji intelektualnej, może dokonywać aktów karania, wybaczania i oczyszczenia, właściwie już na poziomie Pana Boga. W efekcie, jak zwykle wyszła mizeria. Zobaczyliśmy prowincjonalnego pisarza, z publicystycznymi ambicjami, który, chcąc swym ostrym, jak miecz, umysłem dokonać aktu usprawiedliwienia zbrodni zwykłego oprawcy, ni stąd ni z owąd zsunął się jakieś tysiąc kilometrów poniżej poziomu, na którym zaplanował sobie operować. I osiągnął efekt taki mianowicie, że, jeśli tylko ktoś będzie miał okazję zapoznać się z efektami pracy umysłowej Chwina, do samego końca, to przeczytawszy końcową notkę o autorze, zobaczy informację: „Stefan Chwin jest prozaikiem, eseistą, krytykiem i historykiem literatury, profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Był członkiem jury nagrody Nike".
I dojdzie do wniosku, że ten Jaruzelski, to przynajmniej był ktoś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...