wtorek, 26 stycznia 2021

O tym jak skutecznie nie zostać szmatą

 

        Wśród pojawiających się tu i ówdzie – z każdym dniem, jak się zdaje, coraz niestety częściej –  argumentów za tym by Polakowi skazanemu przez państwo brytyjskie na śmierć dać święty spokój i pozwolić mu umrzeć z głodu i pragnienia, na czoło wysuwają się cztery. Pierwszy to ten, że jeśli brytyjska służba zdrowia oraz sądy uznały że nie ma najmniejszego sensu zamęczać tego człowieka jego istnieniem, to trzeba uznać, że oni wiedzą lepiej, a Polska powinna się w tej sprawie dyskretnie nie odzywać; drugi – podobny w sumie bardzo – że już nawet święty papież Jan Paweł II, swoim cierpieniem i godnym odejściem, przekazał nam naukę na temat moralnego wymiaru tak zwanej „uporczywej terapii”; po trzecie, słyszymy że skoro osoby temu człowiekowi najbliższe i najbardziej go kochające uważają że on powinien umrzeć, to  my powinniśmy ich stanowisko uszanować i się niepotrzebnie w coś co do nas nie należy nie angażować. Wreszcie argument z tych ważnych ostatni, to ten mianowicie, że transportowanie przez tysiące kilometrów kogoś kto, jeśli w ogóle,  pragnie już tylko umrzeć, byłby czymś nieludzkim. Oczywiście są jeszcze i inne wypowiedzi, choćby takie że wysyłanie helikopteru po warzywo to zbytnia rozrzutność, czy że można by było to zrobić, ale tylko pod warunkiem, że on sam by przeszedł próbę ognia i dał radę sięgnąć po podstawiony mu pod nos talerz z jedzeniem, no ale ja chciałbym się skupić tylko na tych, co przynajmniej udają człowieczeństwo.

        Zadanie tu mam o tyle ułatwione, że z dwoma ostatnimi rozliczyłem się już we wczorajszym tekście, przypominając sprawę malutkiego Charliego Garda z roku 2017, gdzie nikt w ogóle ani nie dyskutował kwestii bezpieczeństwa jego transportu, ani pragnień jego najbliższych. System zadecydował, że ani mama ani tata tego dziecka nie mają nic do gadania, a co więcej, że jeśli ono ma umrzeć – a umrzeć ma –  to w żadnym wypadku w domu, ale w którejś z instytucji znajdujących się pod łaskawym panowaniem Jej Królewskiej Wysokości. I nie pomogły błagania rodziców, by dać temu dziecku żyć, a jeśli już trzeba je zabić, to by zrobić to w jego domu, do którego – jak rozumiem – nie trzeba było go transportowac helikopterem – wszystko na nic. Charlie Gard ostatecznie umarł wśród obcych. Pozostają zatem już tylko te dwie ostatnie kwestie: uporczywa terapia, oraz to że skoro brytyjskie instytucje się w tej sprawie już wypowiedziały, my tu w Polsce, skoro już nam tak bardzo na tym zależy, możemy najwyżej odmawiać te swoje różańce. A mnie się w tym momencie przypomina coś, co kiedyś zrobiło na mnie ogromne wrażenie i co chyba po raz pierwszy pozwoliło mi zrozumieć, czym jest patriotyzm jako racja stanu.

        Oto 4 lutego 1997 roku do szpitala w Bostonie przywieziono ośmiomiesięcznego Matthew Eappena z roztrzaskaną czaszką i będącym konsekwencją urazu krwiakiem mózgu, a pięć dni później ów chłopczyk zmarł. Policja niemal natychmiast po wypadku aresztowała 19-letnią Brytyjkę, Louise Woodward, zarzucając jej, że zajmując się dzieckiem jako au pair, w pewnym momencie w złości rzuciła dzieckiem – jak sama zapewniała, tylko na łóżeczko – no i stało się nieszczęście. Woodward najpierw oskarżono o napaść oraz pobicie, a następnie, naturalnie,  morderstwo pierwszego stopnia. Sąd nie zgodził się na wniosek obrony ani na zwolnienie Woodward za kaucją, ani na przeniesienie sprawy do innego sądu, w celu zapewnienia jej uczciwego procesu, i rozprawa się rozpoczęła, a ja przede wszystkim z tamtych dni pamiętam to jak Wielka Brytania potraktowała sprawę Louise Woodward jako kwestię wagi państwowej. Pamiętam zaangażowanie brytyjskich mediów, opinii publicznej, oraz jak najbardziej rządu, na rzecz przekazania dziewczyny w ręce brytyjskie. Nie mam dziś pewności, czy jej wina była wówczas kwestionowana, czy nie, natomiast pamiętam bardzo mocno ów nacisk z jednym jedynym argumentem: Woodward jest Brytyjką i jako taka stanowi część Korony. Sprawa musiała być na tyle jednoznaczna, że już 30 października ława przysięgłych uznała Woodward winną morderstwa drugiego stopnia, a niejaki sędzia Zobel skazał ja na dożywocie, z możliwością zwolnienia po 15 latach. I to akurat pamiętam. Pamiętam też swoją satysfakcję, że tym razem Imperium nic nie wskórało, a jednocześnie też swoje zdziwienie, jak bardzo dla nich fakt, że ktoś jest poddanym Królowej, zmienia wszelką wyobrażalną perspektywę.

         Co się działo później, tego już oczywiście nie wiemy, ale oczywiście obrona Woodward apelowała i proszę sobie wyobrazić, że po ponownym procesie ten sam sędzia Zobel uznał wprawdzie że Woodward to dziecko faktycznie zabiła, ale przyjmując stanowisko przysięgłych, że dziewczyna była w stanie histerii, która w połączeniu z brakiem doświadczenia, praktycznie nie pozwoliła jej na uniknięcie nieszczęścia, zaliczył jej w poczet kary spędzony w areszcie rok i pozwolił wrócić do domu.

         No i pamiętam coś jeszcze, a mianowicie przyjęcie jakie jej zgotowano po powrocie. Ona była witana przez Brytyjczyków jak bohaterka i zresztą w jednej chwili bohaterką się stała, występując w telewizji, udzielając wywiadów i w ogóle robiąc za gwiazdę. I muszę w tym momencie zaznaczyć, że ja naprawdę nie mam pojęcia, co się tam w tamtym domu stało 4 lutego 1997 roku, nie wiem, czy ona to dziecko chciała zabić, czy nie, czy zrobiła to z zimną krwią, czy w panice; nie wiem tego i szczerze powiedziawszy, nie bardzo mnie to dziś interesuje. Natomiast wciąż pamiętam jak wtedy Brytyjczycy walczyli o jakąś pozornie kompletnie nieważną dziewiętnastolatkę nie dlatego że byli przekonani o jej niewinności, ale wyłącznie dlatego, że ona, podobnie jak oni była Brytyjką, a w tym stanie rzeczy tylko oni, i nikt inny mieli prawo ją oceniać.

         I przypominam sobie tamtą historię gdy słyszę te wszystkie kpiny skierowane w stronę polskiego rządu, że to jest już jest naprawdę bezczelne by oni akurat mieli się wtrącać w decyzje podjęte przez brytyjskie sądy i brytyjską służbę zdrowia. Właściwie do tego wszystkiego tylko mi brakuje tego, że któryś z nich wstanie i przeprosi Brytyjczyków za nasze polskie buractwo.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...