czwartek, 21 stycznia 2021

O inżynierii pamięci

 Parę dni temu trafiłem gdzieś na informację, że zmarł Stanisław Remuszko. Zdaję sobie sprawę, że dla znacznej części czytelników tej notki nazwisko to nie mówi nic, tak się jednak składa, że był czas, gdy dla mnie ów Remuszko liczył się na tyle mocno, że miałem na niego oko każdego dnia. Przede wszystkim, pamiętam bardzo dobrze jak Stanisław Remuszko, w późnym PRL-u jeden z wielu niezależnych dziennikarzy, a po roku 1989 jeden z czołowych redaktorów „Gazety Wyborczej”, z hukiem porzucił to czarne towarzystwo i wrócił do niezależnej działalności publicystycznej, korzystając z gościnności każdej redakcji – a wbrew pozorom, było ich wówczas parę – która zgodziła się mu jej użyczyć. Pisał Remuszko głównie o Michniku i o tym co się tam na kontrolowanej przez niego dzielnicy dzieje, ja to bardzo chętnie czytałem, no a potem pamiętam jak uruchomił on projekt o nazwie „Biuro Badania Ulicznej Opinii” i przez pewien czas owe wyniki badań były publikowane obok tych oficjalnych, a ja pamiętam, że gdy idzie o mnie, to zawsze wybierałem Remuszkę, nawet gdy media wyjaśniały, że Remuszko to amator, a jego badania to żart. Jak długo to trwało, nie pamiętam, natomiast pamiętam, że pod koniec lat 90 ukazała się książka Remuszki zatytułowana „Gazeta Wyborcza – początki i okolice”, gdzie w formie fascynującego kompendium wiedzy politycznej zebrane zostały wszystkie najbardziej istotne na temat tego czegoś informacje. Książka została wydana za jakieś marne grosze, więc wyglądała dokładnie tak jak dawna antypeerelowska bibuła i choć szczerze powiem, nie mam pojęcia, gdzie ją można było kupić, mnie się udało i ją przeczytałem.

      Minęły lata 90, o Stanisławie Remuszce już więcej nie słyszałem i powiem szczerze, że – sądząc że podzielił on los wielu innych dawnych bohaterów, którzy któregoś dnia postanowili się wybić na niezależność i trafili do jakichś mikroskopijnych, prowadzonych przez różnego rodzaju albo wariatów albo agentów partii – specjalnie informacji na jego temat nie szukałem. No i w ten sposób minęło 20 lat, a ja się właśnie dowiaduję, że Stanisław Remuszko zmarł, że zmarł w biedzie i samotności że umierając pozostał do końca niezależny, albo nie wiążąc się z nikim, albo może z jakichś nieznanych mi powodów, budząc wszędzie w najlepszym wypadku towarzyską niechęć.

        Wiem też, że przez te wszystkie lata prowadził Stanisław Remuszko blog, o czym ja oczywiście nie miałem pojęcia, a dziś – przyznam szczerze – że nawet nie mam ochoty tam do tych pozostawionych przez niego w Sieci zapisków zaglądać, bo diabli wiedzą, na co trafię, a ryzykować nie chcę. Dowiedziałem się natomiast – i to akurat uważam za coś naprawdę dużego – że Stanisław Remuszko nie dość że był też założycielem tak zwanego „Towarzystwa Amatorów Niektórej Twórczości Stanisława L.”, nie dość że przez bardzo długi czas na przełomie lat 80 i 90 utrzymywał bardzo żywe towarzyskie relacje ze Stanisławem Lemem, to jeszcze w roku 2019 wydał, znów za jakiś nędzny grosz, swoją potężną korespondencję z wybitnym pisarzem, zatytułowaną „Lem-Remuszko (korespondencja 1988-1993)”.

      Staram się czegoś dowiedzieć o tej książce i jedyna informacja jaką udaje mi się na jej temat znaleźć to parę notek opublikowanych na blogu przez samego Remuszkę, gdzie informuje on o tym, że książka jest już gotowa, że już się ukazała i że można ją zdobyć w taki oto sposób, że każdemu kto Remuszce wyśle co najmniej 50 zł na ewentualne drugie wydanie, dostanie od niego egzemplarz za darmo. To co jest wstrząsające dodatkowo to fakt, że w celu zachęcenia do kupna tej książki, Remuszko podaje swój prywatny numer i zapewnia, że będzie wdzięczny za każdy telefon. Ponieważ, jak mówię, jedyna informacja jaką na temat tych rozmów i samej książki znajduję, to ta na blogu Remuszki, domyślam się, że nie dość że tych zgłoszeń za dużo się nie pojawiło, to ani o normalnej dystrybucji, ani tym bardziej o kolejnym wydaniu mowy nigdy być nie mogło.

        Do czego zmierzam? Otóż, jak wiemy, kilka lat temu Klinika Języka wydała moją książkę zawierającą zapis prywatnej korespondencji jaką przez parę lat miałem szczęście prowadzić  ze śp. Zytą Gilowską. Książka oczywiście była w całości rozprowadzana przez samo wydawnictwo, rynek nie zadeklarował chęci jakiejkolwiek współpracy, z tego co wiem, informacja o tym, że te rozmowy w ogóle istnieją, nie ukazała się oficjalnie nigdzie, ani jedna osoba, politycznie, zawodowo, czy towarzysko związana z prof. Gilowską – poza najbliższą rodziną – nie wyraziła zainteresowania tym co ona mogła mieć do powiedzenia, książka z najbardziej osobistymi refleksjami kogoś, na czyim pogrzebie były trzy najważniejsze osoby w państwie, została sprzedana w tysiącu egzemplarzy, a następnie przeznaczona do kompletnej anihilacji.

       Przyznaję, że do pewnego czasu sposób, w jaki te listy zostały potraktowane, okropnie mnie martwiło, a jednocześnie byłem pewien, że jest to jednak swego rodzaju wyjątek, wynikający z kilku dość jednak szczególnych przyczyn, i że normalnie takie rzeczy się jednak nie dzieją. Poza tym, nie da się ukryć, że fakt istnienia tej książki jest potwierdzany bez najmniejszego problemu jednym kliknięciem, więc też powodów do narzekania wielkich nie ma. A tu nagle się dowiaduję, że to co się przytrafiło owym „Listom od Zyty”, to jeszcze większe nic. W końcu nie oszukujmy się. W tak rozpolitykowanym świecie, ktoś taki jak Zyta Gilowska – jakkolwiek byśmy jej nie szanowali – to jednak zaledwie jeszcze jeden z posłów, ministrów, a choćby i premierów. W świecie, gdzie polityka jest obecna praktycznie wszędzie i w każdej minucie dnia, naprawdę nie ma znaczenia, czy mówimy o Zycie Gilowskiej, czy o... powiedzmy pośle Szczerbie. W końcu, jakie to ma znaczenie, kto przed kilku laty występował codziennie w telewizyjnych wiadomościach?

      Tu jednak tematem jest Stanisław Lem, w powszechnej opinii jeden z najwybitniejszych, a realnie rzecz ujmując, jeden z najbardziej rozpoznawalnych w świecie polskich pisarzy. Mało tego. Kiedy wspominamy Stanisława Lema, nie mówimy o kimś w gruncie rzeczy przez polityczny mainstream znienawidzonym, a kimś już do końca tego świata pozostanie Zyta Gilowska. Stanisław Lem to bohater bezdyskusyjny. I oto okazuje się, że i on – gdy chodzi o najbardziej podłe interesy –  może zostać wystawiony na pastwę kompletnego zapomnienia.

       Chciałem właśnie zakończyć te refleksje uwagą, że jak się okazuje, System nie tylko pilnuje samej pamięci, ale również tego, kto o ową pamięć postanowił zadbać. Ale przecież, to jest takie oczywiste. W końcu myśmy to wiedzieli od początku, czyż nie? Czemu więc nagle mamy się czemukolwiek dziwić? No a poza tym... Stanisław Lem. Proszę sobie wyobrazić, że niedawno jedna z moich uczennic, osoba w średnim wieku, wykształcona, inteligentna, dobrze sytuowana, pełny kulturowy standard, gdy jej przy jakiejś okazji wspomniałem nazwisko Lema, nie miała szczerego pojęcia o kim mówię. Daję słowo, że nie zmyślam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...