niedziela, 24 stycznia 2021

Czy Donald Tusk zostanie szefem gabinetu kanclerza Niemiec?

 

Ponieważ dzień jest wyjątkowo paskudny i nic nie wskazuje na to by spadł choć płatek białego śniegu, niech i dziś tu na blogu atmosfera zostanie podtrzymana, a na to najlepszym sposobem będzie obecność dwóch wielkich Europejczyków. Przed nami mój najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazety”.

 

       W ostatnich dniach, niemal równocześnie, publicznie głos zabrało dwóch, przed laty ważnych europejskich przywódców, a dziś ludzi żyjących praktycznie poza polityką, a mianowicie były niemiecki kanclerz Schroeder oraz nasz premier Tusk. Obie wypowiedzi nie mają ze sobą wiele wspólnego poza tym, że obie zostały wygłoszone w języku niemieckim, i jeśli dziś potrzebuję się nimi zająć, to ani nie ze względu na ich treść, ani nawet z powodu użytego języka, nawet nie ze względu na ich autorów, ale przez ich czysto biznesowy charakter, który wskazuje nam aż nazbyt wyraźnie jak bardzo to czym my z takim przejęciem żyjemy, to coś co w kultowym dziś już filmie „Ojciec Chrzestny” zostało określone stwierdzeniem: „nic osobistego”. Zwykły biznes.

      Jak wiemy, wówczas jeszcze kanclerz niezmiennie bardzo na europejskiej scenie wpływowych Niemiec, Gerhard Schroeder, jeszcze pod koniec swojego urzędowania, nawet nie próbując zachowywać pozorów, wskazał Rosję  jako główny kierunek niemieckiej polityki zagranicznej, by już niemal na drugi dzień po odejściu z kanclerskiego urzędu, przejść na rosyjski żołd i w ten sposób dalej służyć tak naprawdę wciąż niemieckim, czy bardziej dokładnie, niemiecko-rosyjskim interesom. Dziś ten sam Schroeder wyszedł na chwilę z biznesowego cienia i udzielił wywiadu nie jakiejś ruskiej szmacie, ale popularnemu niemieckiemu magazynowi „Der Spiegel”, w którym najpierw skrytykował Stany Zjednoczone, po Stanach Polskę i Węgry, a następnie, potępiając sankcje skierowane wobec Rosji, pochwalił Władimira Putina za jego zasługi na rzecz światowego porządku.

      Niemal w tym samym czasie, pragnąc osobiście uhonorować zmianę na stanowisku kanclerza Niemiec z ustępującej Angeli Merkel na niejakiego Armina Lascheta, Donald Tusk nagrał wystąpienie, całe po niemiecku, w którym słowo „Deutschland” wypowiedział tyle razy i w tak pełnym wdzięczności i uwielbienia kontekście, że jak sądzę, spragniony powszechnego szacunku, a jednocześnie dumny naród niemiecki, nie miał okazji mieć z czymś takim do czynienia od lat 30-tych XX wieku.

      A ja się zastanawiam, czemu z jednej strony Schroeder, a z drugiej Donald Tusk decydują się na tego typu coming-out, i jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że oni zwyczajnie nie mają wyjścia. Myślę, że oni są do swoich wystąpień zmuszeni, bo naprawdę trudno jest sobie wyobrazić, że za jednym czy drugim stoi zimna kalkulacja. No dobrze, możliwe że tego rodzaju szczerość może się spodobać gdzieniegdzie w Niemczech, choć przy obecnych nastrojach, nie sądzę by na coś tego typu był akurat dobry czas. W końcu, Europa wie, że Polska, Węgry i Ameryka to zło, no ale Rosja jako rozwiązanie? To jeszcze nie teraz, a więc chyba jednak chodzi o zwykły Hołd Ruski na nadchodzące niepewne czasy. Gdy chodzi o Tuska, sprawa jest dla mnie oczywista. On w ten sposób ewidentnie błaga tego całego Lascheta, by go zechciał przygarnąć. 



      Moim zdaniem, coś się zmienia i jednak nie przygarnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...