poniedziałek, 11 stycznia 2021

... do you, Mr. Trump?

 

      Pamiętam że długo zanim w ogóle zorientowałem się, czym jest tak zwany Tweeter, nie mówiąc już o tym jak to sam zdecydowałem się założyć tam konto – nie mając bladego pojęcia po co to robię i w jaki sposób będę miał się na owym Tweeterze poruszać – wiedziałem oczywiście że coś takiego istnieje i że w ów projekt zaangażowane są osoby, których można podejrzewać o wiele, ale na pewno nie o to, że będą czuły potrzebę by tam dzień w dzień się kręcić i wrzucać owe mini-komentarze. Przyszedł jednak moment kiedy ktoś mnie zachęcił by tam stworzył sobie konto, moja młodsza córka, na moje pytanie, co ja mam tam robić, poinformowała mnie, że mam tam wrzucać krótkie komentarze, ewentualnie zdjęcia, dotyczące tego co akurat wpadło mi do głowy, licząc na to, że owe refleksje kogoś zainteresują. Po co? Po nic. Dla zwykłej zabawy.

      Zrobiłem to co mi dziecko kazało i tak już tam pozostałem na długie lata, nie zmniejszyło to jednak mojej ciekawości co do tego, co tam robią i z jaką myślą ludzie dla których ta ich aktywność w żaden sposób nie może być wynikiem albo potrzeby zabicia codziennej nudy, ewentualnie pragnienia rozrywki. I oto, proszę sobie wyobrazić, mam wrażenie że zrozumiałem cały sens istnienia tego rodzaju medium, gdy właściciele Twittera zdezaktywowali konto samemu Donaldowi Trumpowi, wciąż jeszcze aktualnemu i legalnie funkcjonującemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych, dzięki czemu ja nagle znalazłem się w miejscu, gdzie nie mam bladego pojęcia o tym, co Donald Trump aktualnie porabia, co sobie myśli, a nawet czy w ogóle jeszcze żyje.

      Chciałbym w tym momencie zwrócić uwagę na tę ostatnią kwestię, wydawałoby się że najbardziej absurdalną. W końcu, ktoś powie, co jak co, ale o tym że Donald Trump umarł, popełnil samobójstwo, czy został zamordowany, z całą pewnością by nas najpierw poinformowały światowe, a za nimi lokalne media, więc nie przesadzajmy w tym szaleństwie. Otóż w obliczu ostatnich – ale też i przedostatnich – wydarzeń, nie uważam, by do tego rodzaju sytuacji, gdzie wobec braku bezpośredniej obecności Donalda Trumpa, my nie możemy mieć pewności co do jego losu, nie mogło dojść. Przepraszam bardzo, ale – znów w obliczu wydarzeń minionych miesięcy – jaką gwarancję tego że w sytuacji kryzysowej – a nie muszę nawet wspominać o tym, że z kryzysową sytuacją w sposób oczywisty mamy dziś do czynienia – światowe media, takie jak z jednej strony „New York Times”, „Washington Post” , BBC, czy CNN, a z drugiej Novosti, Xinhua, czy „Jerusalem Post” miałyby tu przejąć zadania tak zwanych „mediów społecznych”? Właściciele Tweetera, ale również Facebooka, oraz wielu mniejszych ośrodków – że już nie wspomnę o wszechpotężnym Google LLC przeprowadzili przy pomocy jednego krótkiego gestu proces usunięcia Prezydenta Stanów Zjednoczonych z dotychczas, wydawałoby się jedynej wolnej przestrzeni informacyjnej jaką jest Internet, i świat nawet nie westchnął; a jeśli westchnął, to my o tym nawet nie musimy nic wiedzieć. A ja mam wrażenie, że jeśli ów Twitter miał dla nas jakiekolwiek znaczenie to tylko – ale i aż – takie, byśmy mogli poinformować świat, że żyjemy i mamy się lepiej lub gorzej. I dziś okazuje się, że to straciliśmy. To albo przekonanie, że pewne rzeczy mamy zagwarantowane.

      Wystarczyło parę chwil, byśmy się też dowiedzieli, że dotychczas powszechnie uważany za najpotężniejszego człowieka na Ziemi, Prezydent Stanów Zjednoczonych nie dość że wcale nie jest najpotężniejszy, nie dość że w ogóle nie jest potężny, ale tak naprawdę jest kimś kogo można w jednej chwili poddać kompletnej publicznej anihilacji. A ja się już tylko zastanawiam nad tym, że skoro nikim, to nikim wobec kogo; lub czego. Pytanie które mnie od kilku dni prześladuje jest takie, że skoro Prezydent Stanów Zjednoczonych nie jest jednak najpotężniejszym człowiekiem na Ziemi, to kto mu to wreszcie tak naprawdę pokazał? Jak sądzę, najprostszą odpowiedzią byłoby odwołanie się do powszechnego w naszym kręgu przekonania, że nad wszystkim kontrolę sprawuje tak zwany „Rząd Światowy”, a więc z jednej strony najwyraźniej nieśmiertelnych staruszków takich jak Henry Kissinger, George Soros, czy Królowa Elżbieta II, a z drugiej grupa najbogatszych ludzi na Ziemi, co ciekawe, swoją drogą, wszyscy w ten czy inny sposób związani z Internetem, czyli, krótko mówiąc, Szatan. A ja, choć oczywiście teoria ta jest mi przynajmniej niekiedy bardzo bliska, coraz mocniej skłaniam się do podejrzeń, że ów „Światowy Rząd” to zwykła maska, za którą kryją się media. A w konsekwencji – i przynajmniej takiego stanu umysłu dziś doświadczam – w moim bardzo mocnym przekonaniu za sfałszowaniem prezydenckich wyborów w Stanach Zjednoczonych stoją tylko i wyłącznie media, nawet nie koniecznie kontrolowane przez kogoś z zewnątrz, ale funkcjonujące dziś jako autentyczne perpetuum mobile. Oczywiście biorę pod uwagę, że był taki moment kiedy ktoś – a nie wykluczony, że był to sam Szatan – wpadł na pomysł, że drogą do skutecznego zniewolenia społeczeństw będzie stworzenie mediów jako tak zwanej „czwartej władzy” i to czego doświadczamy dzisiaj jest już tylko wynikiem tamtego zagrania. To co jednak mnie absorbuje gdy pisze ten tekst, to nie szperanie w historii, lecz skupianie się na owej Sile, której, jak się okazuje, nikt nie jest w stanie się przeciwstawić.

      Ktoś powie, że to nie media sfałszowały wybory w kolejnych stanach, lecz ludzie i lokalne organizacje, którzy nienawidzili Trumpa do tego stopnia, że zaryzykowali aż tak bezczelne oszustwo; to nie media ostatecznie uznały wyniki głosowania w Georgii, Pensylwanii, Teksasie, czy w Virginii, lecz Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych, w którym znaczącą bardzo przewagę miał obecny prezydent; to nie media wreszcie zdecydowały, by uznać głosy elektorskie wskazujące Joe Bidena jako kolejnego prezydenta, lecz sam najwierniejszy z wiernych Mike Pence. Facebook, Twitter, „New York Times”, CNN, a nawet cały Hollywood na czele z Jimmym Fallonem nie mieliby w tym wypadku nic do gadania, gdyby powołani przez Republikanów sędziowie, a w ostateczności wiceprezydent Mike Pence walnęli pięścią w stół i zawołali: „Dość!”. Otóż tak się niefortunnie składa – a dziś to widać aż nazbyt jasno – że jedynym szaleńcem, który się pojawił na tej scenie był sam Donald Trump, cała reszta natomiast doskonale wiedziała, że przy sile prezentowanej przez media właśnie, odwrócenie oficjalnego – swoją drogą, proszę zwrócić uwagę na to w jak prosty sposób nieoficjalne stało się nagle oficjalnym – wyniku wyborów musi się zakończyć katastrofą, której Ameryka, a przy okazji cały świat nie przeżyje.

         W dniu gdy Mike Pence jak Piłat umył ręce, na Kapitolu doszło do zdarzeń, które historycy prawdopodobnie będą wspominali jako jeden z największych zamachów na demokrację. My dziś oczywiście wiemy, że w tym akurat dniu Kapitol, jak nigdy wcześniej, był niemal kompletnie pozbawiony zwyczajowej ochrony, a demonstranci zostali tam w sposób oczywisty celowo sprowadzeni, ale wiemy też, że ów historyczny akt terroryzmu trwał zaledwie parę godzin i zakończył się po tym jak prezydent Trump w swoim ostatnim tweecie zaapelował do protestujących o powrót do domu, ale nie musimy mieć ani szczególnej historycznej wiedzy, ani też wyobraźni, by wyobrazić sobie, jak by to wszystko wyglądało, gdyby Mike Pence ogłosił, że decyzję Kolegium Elektorów poddaje pod rozwagę parlamentów stanowych, w efekcie czego Wujek Joe już do końca życia mógłby przeglądać pedofilskie strony w jak najbardziej wolnym Internecie. My to wiemy, prawda?

        Wciąż jednak pozostaje pytanie, co z tym wspólnego mają media? Otóż w moim przekonaniu, jeśli owe setki milionów lewaków, ogarniętych kompletnie nieprzytomną nienawiścią do świata jaki znamy, były gotowe spalić świat, to w żadnym wypadku nie na gwizdnięcie Sorosa, Kissingera, czy Gatesa, ale byli już oni odpowiednio w tym kierunku wytresowani od wielu, wielu lat przez media właśnie. To media, czy to przez zwykłą propagandę, czy też przez odpowiednio sformatowany popkulturowy przekaz, doprowadziły do tego, że pod naporem owej popkulturowej propagandy współczesna cywilizacja rozpadła się jak domek z kart.

        Nie wiem co się dziś dzieje z prezydentem Trumpem, co on sobie myśli na temat tego co się stało, jakie ma plany i co słychać u tych grubo ponad 70 milionów Amerykanów, dla których on wciąż jest prezydentem. Myślę zwłaszcza o tym legionie, ale też oczywiście powiększonym o tych wszystkich, których prezydentem został pół żywy sklerotyk pedofil, a oni, jak to oni, uświadomią to sobie z odpowiednim opóźnieniem i się przerażą. Ale myślę też o nas tu w Polsce i bardzo wierzę, że te wszystkie tak śmieszne przepowiednie dotyczące tego, jacy to jesteśmy specjalni i wybrani, okażą się nagle jakimś cudem prawdziwe.


 

5 komentarzy:

  1. @toyah

    W paru sprawach, a znamy się dość dobrze, Twój sarkazm może być źle zrozumiany jako potwierdzenie. Na wszelki więc wypadek, przepraszając za tę bezczelną interwencję w dobrej, jak mniemam, sprawie:

    1) Zaprawdę, "to nie media sfałszowały wybory w kolejnych stanach, lecz ludzie i lokalne organizacje, którzy nienawidzili Trumpa do tego stopnia, że zaryzykowali aż tak bezczelne oszustwo";
    Media tylko podżegały, potem "stanęły na świecy", a teraz mataczą i zamiatają pod dywan.

    2) Zaprawdę, "to nie media ostatecznie uznały wyniki głosowania w Georgii, Pensylwanii, Teksasie, czy w Virginii, lecz Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych, w którym znaczącą bardzo przewagę miał obecny prezydent";
    Media tylko wynik ogłosiły i rozkręciły histerię uniemożliwiającą sądom niezawisłe rozpoznanie spraw. Odebrały też powagę nawet Sądowi najwyższemu manipulując opinię publiczną w przekonanie, jakoby powołanie sędziego przez prezydenta Trumpa czyniło tego sędziego człowiekiem Trumpa a skoro nawet ludzie Trumpa ... Sądy będą wdzięczne dozgonnie, tj. do SWOJEGO zgonu wraz z demokracją.

    3) Zaprawdę "to nie media wreszcie zdecydowały, by uznać głosy elektorskie wskazujące Joe Bidena jako kolejnego prezydenta, lecz sam najwierniejszy z wiernych Mike Pence".
    Tu jest skutek rzeczywistej niezręczności, którą chyba Trump mógł wcześniej zapobiegawczo usunąć. Ja u Ciebie zwracałem na to uwagę, że gdy dojdzie do potrzeby działania Mike Pence'a, to z miejsca okaże się jego konflikt interesów, bo z prezydenturą Trumpa łączy się jego wiceprezydentura.
    Gdy więc już doszło co do czego, to Mike Pence po prostu musiał się cofnąć pod ryzykiem jeszcze większej rozpierduchy probajdenowej i pod ryzykiem oskarżenia Trumpa i jego wprost o zamach stanu. Ciekawe, do czego doszłoby przez Kapitolem, gdyby Pence nie wycofał się. Inaczej, jak piszesz,
    nastąpiłaby (oni byli przygotowani) "katastrofa, której Ameryka, a przy okazji cały świat nie przeżyłaby".

    OdpowiedzUsuń
  2. @orjan
    Wprawdzie wydaje mi się, że ci co ten blog trochę znają, potrafią się zorientować w różnego rodzaju niuansach, ale oczywiście nigdy nie zaszkodzi odrobina pomocy ze strony kolegów. Dzięki Ci bardzo. Jest dokładnie tak jak piszesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dodam tylko, że D.Trump poległ w jakiejś mierze z powodu jego nadmiernej wiary w Amerykę i Amerykanów, w demokrację, sądy i w rzetelność wyższych urzędników stanowych (wszak są wybieralni), itd.
      D. Trump nie miał złudzeń tylko, co do mediów, co okazało się za mało.

      Przy często podkreślanych (toutes proportions gardées oczywiście trafnie) analogiach zmagań polskiej i amerykańskiej opozycji z legalnymi rządami i przy analogiach stosowanych środków ich "wyborczego naporu" na demokrację, J.Kaczyński MIAŁ oczywistą przewagę nad D.Trumpem polegającą na braku wszelkich złudzeń.

      "Miał", bo ostatnio w tych sprawach D.Trump zapewne politycznie podciągnął się.

      Usuń
    2. Tyle teraz słyszę idiotycznych poglądów, że jakiś Cukierberg w jakimś prywatnym grajdole może sobie wyłączać prezydenta USA. Pewnie też poczta może nie doręczać określonych listów, telefony odmawiać określonym osobom połączeń, itd,

      że prezydentowi Trumpowi zostało jeszcze parę dni, aby wyłączyć rządowe satelity GPS. Choć na chwilę.

      Ciekawe, ile czasu zajęłoby tym popapranym cukierbergom padnięcie na kolana, albo jak daleko zdążyliby uciec przed sędzią Lynch'em?

      Tylko idiota może przyjmować, że prywatne firmy mogą osiągać TRWAŁĄ przewagę nad władzami państwa. Przekonają się.

      Usuń
    3. @orjan
      Bardzo na to liczę.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...