poniedziałek, 27 stycznia 2020

Skąd prezydent Duda wie, jak się wymawia angielskie słowo "iron"?


       Miesiące prowadzące mnie do ostatecznego zakończenia edukacji uniwersyteckiej upłynęły mi pod znakiem dwóch absolutnie dominujących wydarzeń. Pierwsze z nich to fakt, że w ostatni rok studiów wszedłem z niezdanym egzaminem ze szkolenia wojskowego i z tak zwanym „warunkiem”, co sprawiło, że praktycznie do samego końce nie miałem pewności, czy to wojsko ostatecznie nie spowoduje, że studiów nie ukończę, drugie natomiast to ślub, podróż poślubna, pisanie pracy magisterskiej, no i ostateczna obrona. Do dziś pamiętam – a owo wspomnienie stanowi dla mnie zupełnie wyjątkową naukę – że kiedy przyszedł wrzesień i na tydzień przed obroną udało mi się ostatecznie zaliczyć to wojsko, byłem w takiej rozsypce, że kiedy zjawiłem się na swoim egzaminie dyplomowym, nie byłem w stanie sklecić poprawnie jednego zdania po angielsku. Po kilku zakończonych całkowita porażką próbach oświadczyłem, że nie jestem w stanie się tu produkować, komisja wzruszyła ramionami, dała mi tróję plus, pogratulowała sukcesu i odesłała do domu.
       Im więcej lat upływa od tamtego wydarzenia, tym bardziej jestem przekonany, że ludzie, którzy mnie mieli egzaminować doskonale rozumieli moją sytuację, i to nie tylko z tego względu, że takich mądrali jak ja oni przeżyli już wiele, ale z osobistego doświadczenia doskonale wiedzieli, jak to jest, kiedy człowiek – i to z wielu różnych możliwych powodów – nagle znajdzie się w takim stanie intelektualnego przymulenia, że tego co zwykle wydaje się być proste i naturalne, wykonać nie potrafi. Tego typu stany, że nie potrafię płynnie mówić po angielsku, zdarzały mi się od tamtej jesieni wielokrotnie i powiem szczerze, że nigdy do końca nie wiedziałem, czym ta dramatyczna i niespodziewana słabość jest powodowana. Pamiętam na przykład do dziś, jak pojechaliśmy z całą rodziną do Londynu i już na miejscu potrzebowałem coś załatwić i z tymi urzędnikami gadałem mniej więcej tak, jakbym dopiero co się nauczył posługiwać językiem i wszedł w fazę prób o błędów. Czemu tak? Diabli wiedzą. Może to podróż mnie tak wyczerpała, a może podekscytowanie nową sytuacją, a może jakiś dziwny stres? Jak mówię, nie wiem. Dziś już jednak wiem, że tu nikomu naprawdę nie wolno się z tego śmiać, że przypomnę słowa pewnej starej piosenki.
         A śmiechu akurat jest co niemiara i słychać go z różnych stron niemal każdego dnia. Ledwie co wczoraj, czy może przedwczoraj hitem Internetu stał się fragment wystąpienia prezydenta Dudy, który próbuje zabrać głos w którejś z debat towarzyszących konferencji w Davos i nie potrafi się wysłowić. Szuka więc odpowiednich słów, zacina się, męczy, a przez to, że jego polityczna pozycja każe mu trzymać fason, cała sytuacja faktycznie robi dość żałosne wrażenie. Oczywiście, na miejscu Dudy, ja bym z wysoko podniesioną głową powiedział, że bardzo przepraszam, ale jestem w fatalnej formie i albo będę mówił po polsku, albo chętnie posłucham, jak szanowni państwo rozmawiają. Czemu on tego nie zrobił, oczywiście dociekać nie mam ochoty, inna sprawa, że krążący w Sieci film trwa zaledwie minutę, więc też nie wiem, jak to wszystko w całości wyglądało. Faktem jest, że dziś owe męki oznaczone tytułem „kompromitacja” robią poważną karierę, a towarzyszy im wrzask autentycznej satysfakcji.
       Otóż pierwsza rzecz – pomijając oczywiście to co już zostało powiedziane wcześniej – to taka, że nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że 99 procent tych, którzy dziś z Dudy szydzą, mówią po angielsku znacznie gorzej od niego. Owszem, może być tak, że część z nich, przez swoją starannie przez lata pielęgnowaną bezczelność, jest przede wszystkim przekonana, że gdy chodzi o język angielski oni operują na najwyższym poziomie kompetencji i ja ich wszystkich znam wystarczająco dobrze, by na ten ich rechot reagować ziewaniem. Od lat bowiem mam do czynienia z ludźmi, którzy przedstawiają się jako „upper-intermediate”, kiedy się odezwą, gadają jak nakręceni, a ja nawet nie mam możliwości, by im zwracać uwagę na wszelkiego rodzaju błędy, jakie nieustannie robią, bo wiem, że to i tak by nie miało sensu. Jestem święcie przekonany, że gdyby prezydent Duda, podczas swojej wyszydzanej z taką radością wypowiedzi, machnął ręką na to nieszczęsne towarzystwo i zaczął mówić to co mu ślina na język przynosiła, oni pewnie by i tak zrozumieli, o co mu chodzi, natomiast ta banda durniów, która ma dziś z niego taką uciechę, dostawałaby ciężkiej cholery, że ten skurwysyn posługuje się językiem angielskim, jak nie przymierzając Donald Tusk.
      Pisałem tu o sprawach językowych wielokrotnie i zawsze z taką myślą, by przekonać tych z nas, którzy wierzą, że pewien ich znajomy zna angielski perfect, że to jest nieprawda. No i zawsze owym  tekstom towarzyszyły popisy różnych niedzielnych anglistów, którzy potrzebowali mi tłumaczyć, jak bardzo jestem niekompetentny. A ja pisałem o tym, by dać świadectwo, że gdy chodzi o znajomość języka, zasadniczo nikt ani nie jest ani tak dobry, jak mu się zdaje, ani też tak zły ze wstydem sądzi. Oczywiście są i tacy – i tu mam na myśli niektóre dzieci – które są naprawdę fantastyczne, często w wielu wymiarach lepsze od swoich nauczycieli, no ale to są wyjątki. Jeśli pominąć tych akurat, to cała reszta, jeśli tylko im zależy na tym, żeby znać język, powinna się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć. A i tak, najgorsza rzecz, jaka może się im przytrafić, to uznać, że są naprawdę „świetni”. Bo tych akurat jest najwięcej i to oni są najczęściej szalenie zabawni. Nie Duda. Oni. Duda przynajmniej wie, jak się wymawia słowo „iron”.


       

2 komentarze:

  1. Nie widziałem tego przed tym wpisem, ale sobie wyszukałem. To jest oczywiście dęte. Cieszy, że wszystko, czego mogą się czepić to angielski na poziomie przecież i tak nieosiągalnym dla idoli fajnej Polski.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ten wpis. Jak słyszę, że ktoś tam zna angielski "perfekt" to mnie zawsze lekko krew zalewa. To jest z jednej strony wyraz kompleksów, a z drugiej aspiracji i próba spełnienia jej choćby przez znanie "kogoś". A jak wiemy, skala kompleksów i aspiracji jest nadzwyczaj zbieżna.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...