wtorek, 15 maja 2018

Gdy za oknem wiosna, a rozum lodem skuty


     Wygląda na to, że trochę nieopatrznie, zamiast trzymać się oryginalnego planu, aby odczynić Międlara, wrzuciłem tu piosenkę Ruby and the Ribcage. Otóż przed chwilą zajrzałem na blog wybitnego polskiego reżysera filmowego Tomasza Gwińcińskiego i zobaczyłem, że ruch, który tam się pojawił jeszcze wczoraj, nabrał nowych barw i bez komentarza się jednak nie obejdzie. Zacznę jednak może od początku. Otóż, jak sobie niektórzy z nas pewnie przypominają, parę tygodni temu wspomniany Gwińciński zachęcił nas do obejrzenia swojego najnowszego filmu i poprosił o komentarze. Ponieważ znam Gwińcińskiego osobiście i nawet miałem jeszcze niedawno przyjemność być z nim w relacjach koleżeńskich, zajrzałem na chwilę do wspomnianej produkcji, jednak uznając, że nic tam po mnie, puściłem sobie Black Sabbath i przy dźwiekach „Sweet Leaf” napisałem Gwińcińskiemu, że jego film mi się nie podoba. Ponieważ Gwińciński, zamiast mnie z godnością spuścić, postanowił się wdać w polemikę, to i też skończył jak skończyć musiał. No i tu również, zamiast się wreszcie zebrać do kupy i zachować jak człowiek świadom swoich talentów i ambicji, obraził się na mnie śmiertelnie i mnie ze swojego bloga wyrzucił na zbity pysk. Koniec pierwszego aktu.

     Oto akt drugi. Zamiast się zająć realizowaniem swoich ambicji, wybitny polski reżyser filmowy Tomasz Gwińciński, uznał za stosowne w dalszym ciągu, tym razem jednak już bez mojego udziału, prowadzić ze mną dyskusję i zamieścił na swoim blogu tekst zatytułowany „Harvard Referencing” poświęcony w całości temu, że mnie się jego film nie spodobał. Notka Gwińcińskiego spotkała się wręcz z szalonym zainteresowniem czytelników, co spowodowało, że liczba odsłon zaczyła się zbliżać się do trzech tysięcy. I pewnie na tym by się wszystko skończyło, gdyby nie pewne zdarzenie, w najmniejszym stopniu nie związane z filmem Gwińcińskiego i jego kompleksami. Oto zatem akt trzeci.

        Pod moim wczorajszym tekstem, podczas tradycyjnej przepychanki z moim serdecznym kumplem Valserem, opowiedziałem kawał o tym, jak do dyrektora cyrku przychodzi gość z walizką, z walizki wyskakują myszy z instrumentami, rozkładaja partytury, zaczynaja grać „Cztery pory roku” Vivaldiego, na co dyrektor cyrku krzywi się niezadowolony i mówi: „No niby jest nieźle, ale ten z waltornią to chyba Żyd”.
        Akt czwarty. Niemal natychmiast na blogu Gwińcińskiego pojawia się pod nickiem Sarah znany nam skądinąd kolega A-Tem i informuje czytelników, że bloger Osiejuk cierpi na chorobową jednostkę znaną pod nazwą narcystycznego zaburzenia osobowości. Na to dictum, na scenę wchodzi moja niegdysiejsza koleżanka Danae, a dziś już tylko pewna starsza pani, śmiertelnie na mnie obrażona, że ja nazwałem starszą panią,  i wstrząśnięta ową wesołą opowieścią informuje, że problem jest głębszy, bo ja nie tyle jestem narcyzem, co zwykłym niedouczonym idiotą, który nie wie, że w „Czterech porach roku” nie występuje waltornia. W tym momencie ja planuję napisać na ten temat tekst, no ale ze względu na Jacka Międlara i jego przemówienie do traktorzystów, uznaję, ze w sumie nie warto i zamieszczam na swoim blogu piosenkę Ruby and the Ribcage.
      Akt czwarty. Zaglądam na blog Gwincińskiego i z prawdziwym zdumieniem widzę, że te myszy zrobiły wrażenie nie tylko na Danae i wszystko zmierza ku temu, by notka Gwińcińskiego poświęcona moim bezeceństwom jednak przekroczyła magiczne trzy tysiące odsłon. Oto mianowicie zaczynają się tam gromadzić inni, z różnych powodów obrażeni na mnie komentatorzy i rwą sobie włosy z głowy na wiadomośc, że ja nagle wyskoczyłem z tą waltornią. Ponieważ zatem uważam za bardzo prawdopodobne, że owa demonstracja kompletnego zidiocenia może doprowadzić do tego, że tu się już za chwilę zarejestruje bloger Sowiniec, by ogłosić, że to on pierwszy rozpoznał we mnie brzmiącego cymbała, aby jakoś ratować ten portal przed kompletną kompromitacją, chciałbym poinformować tę naszą wesołą gromadkę, że w dowcipie, który opowiedziałem Valserowi pojawia się błąd znacznie bardziej wstrząsający. Otóż nie ma takiej możliwości, by ktokolwiek kiedykolwiek wyprodukował tak małą waltornię, by mogła na niej grać mysz.
      Życzę wszystkim zdrowia i dużo pieniędzy.

Jak zawsze zachęcam do kupowania moich książek. Ksiegarnia jest tam gdzie zawsze, czyli pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl.

2 komentarze:

  1. @Toyah
    Opis tego wodewilu jest tak przekonujący, że nawet mi się nie chce zagladać do wskazanego przez Ciebie bloga. A jeżeli to wszystko bujda, to też nie szkodzi. Przez chwilę też pomyślałem sobie, że może Ty się umówiłeś z tym Tomkiem, żeby jakoś wypromować twórczość tego artysty. Jeżeli tak, to ten skecz jest jeszcze lepszy...
    PS
    Dodam tylko, że żaden instrument jak waltornia nie pasuje bardziej do tego dowcipu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Buahahaha! Celność Twoich uwag zawsze mnie bawiła. Chyba tam zajrzę. "W Czterech porach roku nie występuje waltornia"!

    A co do pana Gwicińskiego, trochę mi żal człowieka, każdy by chciał, żeby jego dzieła się podobały, musi wziął Wasze oceny bardzo do siebie. Panie Tomaszu - biblijnie strząsnąć pył z sandałów i do kolejnej, lepszej wziąć się roboty!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...