niedziela, 15 kwietnia 2018

Kto się boi generała Hermaszewskiego


Dziś ostatni dzień targów. Niezmiennie zapraszam wszystkich do Arkad Kubickiego na stoisko nr 25, a jednocześnie przedstawiam najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazety”. O generale Hermaszewskim i polskich patriotach.

            Zasiadając do dzisiejszego felietonu liczę na to, że większość Czytelników zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że nie znajdzie tu choćby śladu kokietowania, a być może nawet trafi na opinie, które im się zwyczajnienie spodobają. A nadzieja jest tym większa, że biorę mocno pod uwagę, że to co tu powiem, może wywołać burzę, której nie przetrwam. No ale wypinam pierś i mówię: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”.
      Otóż, jak wiemy już chyba wszyscy, prezydent Duda zawetował tak zwaną „ustawę degradacyjną”, co po prawej stronie wywołało wściekłość, jakiej świat nie widział, a którą chyba najpiękniej symbolizują słowa ministra Suskiego, że „Prezydent jego głosu już nie ma”. A zatem przede wszystkim pragnę oświadczyć, że mnie się zarówno weto Prezydenta, jak i  jego uzasadnienie, bardzo podobają. Dlaczego? Oczywiście, częściowo dlatego, że faktycznie pozostawienie tej ustawy w takim kształcie otworzyłoby kolejną awanturę, i tu na miejscu i w Europie, z której byśmy się tym razem nie wywinęli, no ale też przez to, że, w moim pojęciu, gen. Hermaszewski w najmniejszym stopniu na to, by go pozbawiać stopnia nie zasłużył. I nawet gdyby całe to weto było przez Prezydenta zgłoszone wyłącznie ze względu na niego, też bym je poparł.  
      Ja oczywiście znam argumenty wysuwane przeciwko Hermaszewskiemu przez prawicowych komentatorów, co więcej znam wypowiedzi prof. Cenckiewicza, i nawet mógłbym powiedzieć, że pamiętam świetnie argumenty wysuwane przez te same osoby wobec abp Stanisława Wielgusa, tyle że to jest mi kompletnie niepotrzebne, a to z tego prostego względu, że ja znam życiorys samego Hermaszewskigo, a między innymi ten jego fragment, który mnie informuje, że Mirosław urodził się na Wołyniu, w bardzo patriotycznej rodzinie i jako dziecko został cudem ocalony z napadu UPA na jego wieś, kiedy to banderowcy zamordowali niemal 200 osób, w tym 19 członków jego najbliższej rodziny. Po wieloletniej tułaczce Hermaszewski, wraz z mamą i rodzeństwem, został wysiedlony do Polski, gdzie, podobnie jak jego dwaj starsi bracia, w roku 1961, a więc w wieku 20 lat wstąpił do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych, by zostać pilotem.
      I oto cała moja informacja na temat gen. Hermaszewskiego, która mnie osobiście wystarcza do tego, by to co mi opowiada Sławomir Cenckiewicz o tym, jak to młody Hermaszewski „jak większość kadry oficerskiej nastawionej na robienie kariery, chciał dobrze żyć z wszechpotężną WSW i przez to już na pierwszym roku studiów zgodził się z nią współpracować”, wystrzelić, nomen omen, w Kosmos. Dlaczego? Z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że, gdy chodzi o „współpracę z władzą”, akurat Cenckiewicz szczególnie powinien siedzieć cicho, a po drugie, on również powinien siedzieć cicho, kiedy wpadnie mu do głowy oceniać kogoś, kto kiedy był jeszcze dzieckiem, miał do niesienia znacznie większy ciężar, niż dziadka ubeka i ojca – diabli wiedzą, kogo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...