sobota, 7 marca 2015

Po co Jan Hartman jeździ do Brukseli?

Właśnie przeczytałem w portalu wpolityce.pl, że gdzieś w Belgii, w czymś, co nosi dumną nazwę „szpitala uniwersyteckiego”, jeszcze w roku 2012 podano śmiertelny zastrzyk kobiecie, która narzekała na depresję. Kobieta ani nie była chora, ani umierająca, ani nie wyła z bólu, natomiast było jej tak strasznie smutno, że nie chciała już dłużej żyć, no i w tej sytuacji znalazła się grupa chętnych, by ją zabić. Portal wpolityce.pl podaje, że sprawa wyszła na światło dzienne, bo syn owej nieszczęsnej kobiety dowiedział się o tym, co się stało i podał morderców swojej matki do europejskiego trybunału, i pisze:
De Toyer nie cierpiała na nieuleczalną chorobę, a psychiatra, który leczył ją od ponad 20 lat, wskazywał, że nie spełniała ona wymogów prawa koniecznych do eutanazji. Mimo to matka Toma Mortiera znalazła psychiatrów, którzy mieli inne zdanie, oraz onkologa gotowego przeprowadzić eutanazję, a niedługo przed śmiercią przekazała 2,5 tys. euro na prowadzone przez niego stowarzyszenie”.
Nie wiem, czy wpolityce.pl czegoś nie pomylili, ale tak jest napisane: „onkologa”.
Jak niektórzy czytelnicy wiedzą, od czterech już lat mamy psa, którego moja żona na przykład kocha bardziej, niż którekolwiek z nas, a który nas z kolei kocha tak, że tego się nie da wyrazić w ludzkim języku. Ponieważ on ma ostatnio chorą łapę, wszyscy jesteśmy bardzo zafrasowani i chodzimy wokół niego, jak wokół ukochanego dziecka. Ale też przez to, że mamy tego psa, znamy wielu innych posiadaczy psów, no i proszę sobie wyobrazić, że znajomi państwo musieli jakiś czas temu uśpić swojego pieska, ponieważ był on bardzo chory i cierpiał. Warto zwrócić jednak uwagę na to, że oni go uśpili dopiero po tym, jak sąsiedzi im zagrozili, że jeśli będą dalej narażać zwierzę na cierpienia, to oni ich zgłoszą na policję. Dziś już pies nie żyje, a oni wciąż się nie mogą po jego odejściu pozbierać.
Mam też kolegę, który zresztą od samego początku jest wiernym czytelnikiem naszego bloga, właściciela psa, który skutkiem przewlekłej choroby ma amputowane dwie przednie łapki. Zapadła decyzja, by psa uśpić, jednak mijają tygodnie, a oni nie mają odwagi wstać rano i powiedzieć sobie, że oto nadszedł jego ostatni dzień. Jak opowiada mój kumpel, pies jest bardzo grzeczny, mądry, bardzo przytomny i oni najzwyczajniej w świecie chcą, by jeszcze żył.
Jestem pewien, że wielu z nas ma cała kupę podobnych historii do opowiedzenia.
Tymczasem w Belgii grupa psychiatrów i lekarzy dowiedziała się, że jest szansa kogoś zamordować, z tego powodu zaczęło ich coś łaskotać pod sercem i nawet nie czekali na kolejny dzień. Tak było w Belgii. Tymczasem w Polsce, jak na swoim blogu napisał znany nam aż nazbyt dobrze prof. Jan Hartman, we wsi, w której on pomieszkuje, ktoś zastrzelił mu ukochanego pieska, i w związku z tym ów Hartman złożył uroczystą obietnicę (cytat wprawdzie niedosłowny, ale z pewnością oddający emocje autora) „całej tej pieprzonej katolickiej i zbydlęciałej Polsce”, że on nie spocznie dopóki jej dzieci i wnukowie nie wyemigrują do Londynu, Brukseli, czy Amsterdamu i tam dopiero się nauczą, czym jest prawdziwa europejska cywilizacja. Dlaczego? Bo Hartman kochał swego psa, a pies kochał Hartmana i był wesoły i mądry i chciał żyć, a jakiś Polak przyszedł i go z zimną krwią i z żądzy najniżej przyjemności go zastrzelił.
A ja czytam tekst na portalu wpolityce.pl i staram się spojrzeć w oczy tym belgijskim psychiatrom, temu onkologowi i jego znajomym, no a skoro już jesteśmy przy oczach, przypomina mi się baaaardzo fajny film „Prawdziwy Romans”, w którym James Gandolfini, grający zimnego, psychopatycznego zabójcę, opowiada Alabamie, jak to za pierwszym razem, kiedy on musiał kogoś zastrzelić, z nerwów się porzygał, natomiast dziś to już tylko patrzy, jak jego kolejnym ofiarom zmienia się wyraz twarzy.
Z Hartmanem akurat nie rozmawiam, więc do niego ani słowa, natomiast wszystkich tych, którym bardzo się spodobała jego refleksja na temat owych pobożnych wieśniaków z karabinami, strzelających do psów, i którzy w związku z tym coś tam sobie kombinują, chciałem prosić, żeby sobie dali spokój i się tak nie napinali, bo o tych ich oczach, które błyszczą na widok gasnącego życia kręci się już filmy.

Jak już informowałem wczoraj, ukazał się kolejny numer „Szkoły Nawigatorów”, a w niej mój tekst o brytyjskich workhousach. Zachęcam bardzo serdecznie do odwiedzania księgarni na stronie www.coryllus.pl i przypominam, że zawsze można do tego dołożyć którąś z moich książek. Nawet nie umiem powiedzieć, która lepsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...