sobota, 13 września 2014

O blogowaniu zimnym, gorącym i letnim na poważnie

Tekst, który dziś postanowiłem zaprezentować chodził mi po głowie już od bardzo długiego czasu, jednak z powodów dwojakich zawsze jakoś z tego kalendarza wypadał. Co mam na myśli, mówiąc o „powodach dwojakich”? Otóż głównie chodzi o to, że ja nie znajdowałem w sobie chęci, by się tematem zajmować, bo zawsze przychodziło mi do głowy coś moim zdaniem ważniejszego i siłą rzeczy ciekawszego, a z drugiej strony, ile razy nadchodził ów dzień, kiedy ciekawych tematów nie było, albo może i były, tylko ja sam byłem w formie byle jakiej, zamiast rzucać się na tę nędzę, wolałem uczciwie przeczekać ten dzień, czy dwa i wyjść z czymś naprawdę dużym.
Tak się jednak ułożyło, że ledwo co wczoraj, zamieściłem na tym blogu tekst moim zdaniem zupełnie wyjątkowy pod każdym względem, ważny, ciekawy i głęboki, no i z jakiegoś powodu on nie wzbudził u czytelnika najmniejszego zainteresowania. A już z całą pewnością znacznie mniejsze, niż dwie poprzednie refleksje, owszem, płynące z samego serca, ale jednak nawet nie mające prawa konkurować z tym ostatnim. Zobaczyłem, jak myśl, z mojego punktu widzenia, wręcz rozstrzygająca, budzi wyłącznie wzruszenie ramion, a więc pomyślałem, że może na razie nie będę ryzykował i zajmę się tym czymś, co mnie gnębi od lat.
O co chodzi? Otóż kiedy sześć lat temu zakładałem tego bloga, przede wszystkim nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak możliwość banowania. Co ja mówię, banowania? Ja nawet nie wiedziałem, że prowadzenie bloga wiąże się z nieustannym owego bloga doglądaniem i udziałem w debatach na temat kolejnych notek. No ale po chwili zorientowałem się, o co chodzi i uznałem, że ja, w odróżnieniu od wielu innych blogerów, banować nie będę i stworzę tu wolne forum wolnych ludzi, działających w celu wolnej wymiany poglądów. Niestety, już bardzo szybko poznałem, czym jest tak zwany trolling i uznałem, że tu akurat trzeba się ograniczać. No i zacząłem banować.
Ale to nie wszystko. Obok tego trollingu, nie mogłem nie zauważyć, że tak naprawdę jestem jednym z naprawdę nielicznych blogerów, dla których owo blogowanie jest sprawą jak najbardziej poważną w tym sensie, że ono determinuje znaczną część mojego życia. Bardzo szybko zorientowałem się, że dla ogromnej większości owych blogerów czy ledwie (i chyba głównie) komentatorów, owa aktywność to wyłącznie zabawa prowadzona po to, by się oderwać w wolnej chwili od zajęć znacznie poważniejszych, albo – i to niestety znacznie częściej – jedyna okazja, by, jak to mówią, zaszaleć w towarzystwie – w dodatku towarzystwie całkowicie anonimowym, ową anonimowość w najwyższym stopniu też gwarantującym. W tej sytuacji, nie pozostało mi nic innego, jak albo dać sobie z tym całym projektem spokój, albo go kontynuować, tyle że bez pomocy osób, którzy są albo wynajęci, albo zwyczajnie samotni, odrzuceni i desperacko wyglądający towarzystwa. Wybrałem to drugie.
Dziś, jak to już wcześniej zaznaczyłem, mija już ponad sześć lat od czasu, gdy zacząłem pisać, z tego pisania, w ten czy inny sposób powstało pięć książek z szóstą już niemal na dniach, a problem mojej niechęci do użyczania tego miejsca, jako forum dyskusyjnego dla ludzi, których ani nie znam, ani nie lubię, ani nie mam ochoty znać i lubić, kipi i to kipi z intensywnością dotychczas chyba niespotykaną.
W czym rzecz? Otóż w pewnym momencie, kiedy ten blog zyskał pewną popularność i sympatię, pojawiła się grupa komentatorów, która czując silną potrzebę nie tyle wejścia w zaproponowaną dyskusję, co popisania się swoją elokwencją i inteligencją, albo pokłócenia się z autorem, albo przynajmniej owemu autorowi pokazania, gdzie jego miejsce, czy choćby wreszcie zwykłego zabicia czasu, uznała, że owe pragnienie jest niejako z automatu ich konstytucyjnie gwarantowanym prawem. Otóż ja, ze względu na sposób, w jaki od samego początku ów blog traktowałem, nie byłem w stanie tolerować tego rodzaju wybryków i ostatecznie owych intruzów stąd kolejno powyrzucałem.
Gdyby ktoś nie złapał, o co chodzi, powtórzę jeszcze raz, powoli. Ja prowadzę blog, który jest dla mnie nieomal całym życiem. Przez sześć lat od czasu, gdy on powstał, nie napisałem jednego tekstu, co do którego nie miałbym pewności, że to jest tekst, który powstał w samym środku serca, no i w tym momencie przychodzi grupa ludzi, którzy mnie informują, że ponieważ oni mają akurat wolną chwilę, to chcieli sobie pogadać, a swoją pogawędkę proponują zacząć od tego, że ja jestem idiotą. I wcale nie chodzi o to, że oni do mnie zwracają się per Krzysiu. To jest drobiazg. Chodzi o to, że oni z mojego punktu widzenia, są tysiące lat świetlnych za tym, o czym ja piszę, a im się wydaję, że oto przyszedł czas na to, by pogadać. Kiedy ja im mówię, że nie mam na to czasu i ochoty, oni czepiają się tego miejsca, jak pijany płotu, ja im raz jeszcze mówię, żeby przestali, oni nie ustępują, wtedy ja ich stąd wyrzucam… no i w tym momencie zaczyna się prawdziwa rzeź. Bo oto owi dyskutanci się obrażają na mnie za to, że ja nie chcę rozmawiać.
Ja zdaje sobie oczywiście sprawę z tego, że opis, który wyżej przedstawiłem jest mocno skrótowy, a więc siłą rzeczy niepełny. Jedna kwestia jednak musi pozostać nietknięta: ja prowadzę ten blog, pewna liczba osób przychodzi go czytać, a następnie na poruszane tematy dyskutować, ja z niektórymi z nich rozmawiać przyjemności nie mam… no i w tym momencie oni się na mnie obrażają, zarzucając mi nawyki totalitarne, zamordyzm i strach przed dyskusją. To ostatnie ciekawi mnie zresztą szczególnie, no bo załóżmy, że ja głoszę jakieś poglądy, one się komuś nie podobają, ten ktoś chce mi o tym powiedzieć, ja tego kogoś nie chcę słuchać i zaklejam mu usta cenzorska taśmą… przepraszam bardzo, ale w czym problem? Czy on poza mną nie widzi świata? Nie, to nie. Niech gada z kim innym. Ja bym tak robił. Przecież to jest takie proste!
Niestety, tu w Salonie24 doszło do sytuacji wręcz niepojętej. Cała grupa komentatorów, z którymi ja nie miałem życzenia utrzymywać kontaktów, dostała na mnie takiej cholery, że oni nie są w stanie spędzić dnia, by gdzieś się na mnie nie poskarżyć. Mało tego! Oni utworzyli klub, gdzie jeśli jeden z nich odczuje potrzebę się do mnie zwrócić z pretensjami, cała reszta w jednej chwili przybiega, by go wesprzeć i mu opowiedzieć, jaka to ze mnie swołocz. To jest kilka osób, często takich, które kiedyś sobie bardzo moje towarzystwo ceniły, ale w momencie, gdy ja ich z tego miejsca wyprosiłem, ogarnął ich taki do mnie żal, że oni wszyscy na zmianę piszą teksty o tym, jaki to ze mnie głupek, następnie pod tymi tekstami dyskutują jak opętani na temat poziomu owej mojej głupkowatości i tylko od czasu do czasu któryś z nich przyzna, że tak naprawdę chodzi o to, że ja ich kiedyś zbanowałem. I powiem szczerze, że ja tego nie rozumiem.
Jak mówię, ja tu piszę już od ponad sześciu lat i tak naprawdę znam wyłącznie tych blogerów, którzy mnie w którymś momencie tej historii zaszczycili swoją obecnością na moim blogu. Ja wiem, że to może być czymś bardzo nieładnym, ale ponieważ ja autentycznie od wielu lat nie czytam książek, od paru lat nie czytam gazet, a nawet ostatnio nie chce mi się nawet czytać maili, to i trudno wymagać, bym czytał jakieś nieznane mi, w dodatku, napisane byle jak blogi. Jednak jest jak jest i ja tu się naprawdę ograniczam w stopniu wyjątkowym. I oto, przychodzą do mnie jacyś dziwni ludzie, chcą ze mną rozmawiać, a jeśli ja owej rozmowy odmawiam, to się na mnie obrażają i uruchamiają nagonkę, jakiej świat nie widział.
Czemu ja nie chcę z nimi rozmawiać? Otóż to akurat jest kwestia bardzo prosta. Tu są dwie – i tylko dwie – odpowiedzi. Pierwszy powód jest taki, że ja ich nie lubię i kropka. Tyle. Nic więcej. Kogoś nie lubimy, a więc jeśli nie chcemy z nim gadać, nie gadamy. Drugi jest już bardziej skomplikowany i wymaga dłuższej prezentacji. Otóż ja, przez to, że ten swój blog traktuję szalenie poważnie, bardzo bym nie chciał, żeby on się znalazł w miejscu takim, na jaki ostatnio przyszło mi trafić, o ironio przy okazji obserwowania jak to się gnoi mnie, moją rodzinę i moje zycie. W czym rzecz? Zaglądam tam i widzę następującą wymianę (cytuję z pamięci, a więc z pewnością bardzo niedokładnie):

- Bingo
- Co bingo?
- Nic. Jest pięknie.
- A u mnie leje.
- Co za idiota!
- On zawsze był idiotą.
- Tak jak ten jego kumpel.
- Bingo.
- To ty?
- Ja.
- Dobrze że nie pisarz.
- To nieudacznik.
- Tak jak ten drugi.
- Bingo.
- Ja pasuję
- To tylko zabawa.
- Kto się bawi, ten się bawi.
- Ba.
- Ba ba.
- Czyli baba?
- Baba-żebrak


Przepraszam bardzo, ale dlaczego ja mam w to wchodzić? Czemu ja mam brać w tym udział? Dlaczego ja mam nagle uznać, że oni mieli rację; że to wszystko od samego początku był faktycznie tylko żart; że to jest tylko Internet? No i wreszcie, dlaczego ja nie mogę sobie wybierać znajomych. Ja wiem, że przy siedmioletnich rządach Platformy Obywatelskiej możliwości manewru mamy coraz mniejsze, no ale to wciąż chyba jeszcze nie zostało nam zabrane. Czy może się mylę?

Jak zawsze, zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania naszych książek. Na tej pustyni, jaka wokół, to już naprawdę jedno z ostatnich zielonych miejsc. A jaka woda! Jednocześnie, również jak zawsze, prosze o wspieranie tego bloga pod podanym onbok numerem konta. To jest właśnie to życie. Dziękuję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...