wtorek, 4 stycznia 2011

O częściowym zaćmieniu i wiecznej kolędzie

Obudziła mnie dziś rano moja młodsza córka, żeby mi pokazać zaćmienie Słońca. Powiem zupełnie szczerze, że wiadomość, że oto dziś ponownie po wielu latach nastąpiło to piękne zjawisko, była dla mnie bardzo zaskakująca. Z jakiegoś powodu, tym razem się go zupełnie nie spodziewałem, a co jeszcze ciekawsze, nawet jeśli ktoś z nas wczoraj wiedział – ja nie wiedziałem – że dziś właśnie będziemy się na to nasze zasłonięte Słońce sobie patrzeć, temat ten się w ogóle nie pojawił. A nie było przecież tak, że wczorajszy dzień był jakoś inny od pozostałych. Nie było przecież tak, żeśmy się wczoraj nie widzieli i śmy ze sobą nie rozmawiali. Owszem, część wczorajszego dnia upłynęła pod znakiem kolędy, ale też nie jest już tak, jak za cudownych czasów opisywanych przez Floriana Czarnyszewicza, kiedy to do wsi przyjeżdżał z duszpasterską wizytą ksiądz biskup, a cała okolica – z wyjątkiem paru nędznych bolszewików – płakała ze szczęścia, wiedząc, że skoro sam Pan Bóg do niech nie przybędzie, to przysyła swojego służącego.

(„Zaledwie rozedniało, zaczął gromadzić się naród. Pierwsi pojawili się żebracy; ciągnęli oni od samego Mińska za Biskupem takim tłumem, jak wiosną na kalwarię wileńską. Naprzód przybyło kalectwo mińskie, chórem śpiewające Łozarza i Matkę Gidleńską, później kilka partii dziadów berezyńskich, każda z jakąś muzyką, z jakąś pieśnią żałosną, a za nimi starcy białyniccy z teorbanami, o brodach niektórym po pas sięgających. Najwięcej jednak wlekło się miejscowego partactwa, które ani brody starczej, ani kalectwa porządnego nie miało. Niektórzy z nich, ażeby wzbudzić litość, udawali pogorzelców. Oglądając świątynię, wszyscy twierdzili, że tylu kwiatów i tak cudownego upiększenia na żadnym odpuście nie widzieli, chociaż, jak wiadomo, już jesień była.”)

Mieliśmy więc wczoraj kolędę, ale to przecież nie ona kazała nam zapomnieć o dzisiejszym Słońcu. O czym więc myśleliśmy? Z całą pewnością o ludziach umierających na raka, przy kompletnej obojętności biurokratycznej obudowy Systemu. Jeśli idzie o mnie, wreszcie zrozumiałem, dlaczego wciąż czytamy apele o finansową pomoc dla kolejnych osób cierpiących na raka, by mogli wyjechać z Polski i ratować skórę gdzieś w dalekich klinikach. Przecież w Polsce wszystkie możliwe medyczne zabiegi przeprowadzają najwybitniejsi specjaliści. Po co więc wyjeżdżać? I okazuje się, że w Polsce, owszem, można się leczyć, tyle że tylko czasem i tylko trochę. Nawet jeśli staniemy wobec czegoś tak strasznego jak rak. Dlaczego? Bo nie ma pieniędzy.
A więc myślałem o tych pieniądzach, których nie ma i już raczej nie będzie. Myślałem o tych pieniądzach i zajrzał do nas pewien mój kolega i przy flaszce porozmawialiśmy sobie o bieżących zmartwieniach. Mówi mi zatem mój kolega, że przebudowa katowickiego dworca została tak sprytnie zorganizowana, że hiszpański Neinver, który wygrał ogłoszony przez PKP przetarg, ograniczy się do zburzenia północnej części dworca i wybudowania tam wielkiego centrum handlowego, natomiast resztą, a więc samym dworcem, zajmą się jakieś drobne lokalne firmy, które na ile potrafią, za nędzne grosze ten syf wyczyszczą, a dziury pozaklejają. Opróżnialiśmy tę naszą flaszeczkę, słuchaliśmy jak spiewa Dave Matthews z zespołem, i zastanawialiśmy się, jak to wszystko się odbyło. Ruszył przetarg na tak zwaną „budowę nowego dworca kolejowego w Katowicach”, do przetargu z pewnością zgłosiło się kilku chętnych, a wśród nich ci Hiszpanie, którzy powiedzieli, że oni wprawdzie na dworcach się nie znają, natomiast potrafią stawiać fajne centra handlowe, no i podpisano ten dil. Czy był ktoś, kto zapytał, a co z dworcem? Może był. A jeśli był, co usłyszał? Wygląda na to, że usłyszeć mógł coś takiego: „No, dworzec to niech już panowie tam w swoim zakresie”. No i znów pojawia się problem pieniędzy, których nie ma. Nie ma? Bez przesady. Jakieś tam z pewnością są. Różne. Gdzieniegdzie.
Myślałem zatem wczoraj wieczorem o wielu różnych rzeczach i jakoś w tym wszystkim uciekło mi to zaćmienie słońca. Co je jeszcze przykryło. Smoleńsk oczywiście. Smoleńsk przykrywa wszystko. Jeszcze przed flaszką, w telewizji pojawił się Zbigniew Romaszewski i z tym swoim wyjątkowym, sarkastycznym uśmiechem wciąż powtarzał jedno słowo: ‘samolot’. Reprezentujący telewizję Rymanowski i zaproszony do studia pewien uwłaszczony bolszewik chcieli rozmawiać o szalonych pilotach, o zagapionych kontrolerach, o ludzkich błędach, ewentualnie o kolejnych gafach Prezydenta, a Romaszewski uśmiechał się z tym swoim udręczonym już rozbawieniem i wciąż powtarzał słowo ‘samolot’ i zadawał wciąż te same pytania: Po co było wybijać te szyby, po co było wycinać ten las, po co było przekopywać tę ziemię? A ja sobie nagle uświadomiłem, że tak jakoś się ostatnio ułożyło, ze te pytania mają dokładnie takie samo znaczenie i taką samą siłę rażenia, jak niekończące się żarty z zamiłowania Donalda Tuska do piłki nożnej, a prezydenta Komorowskiego do polowań. A więc że ich już nikt ani nie słyszy, ani słyszeć nie chce.
No i uciekło mi to zaćmienie Słońca. A wiem, że nie zawsze tak było. Wiele lat temu – już nie pamiętam kiedy – z pewnością słyszałem zapowiedź, że kolejne zaćmienie będziemy mogli obserwować w roku 2011. Dziś sobie przypominam tę datę. Rok 2011. Na pewno on się wtedy, przed laty, pojawił, a z nim ta refleksja, że znów tak długo trzeba będzie czekać. Tyle że czasy były inne i wszystko się zupełnie inaczej układało. A więc i my byliśmy inni, nie tylko młodsi. I pamiętam, że wówczas ten rok 2011 budził ten sam rodzaj zdziwienia, co dziś 2021, albo jeszcze jakiś inny. Na przykład 2050.
Parę dni temu siedzieliśmy sobie w nocy, czekając nawet nie tyle nadejścia tego nowego roku, co możliwości pójścia spać. Podobnie zresztą było rok temu. Oglądaliśmy jakiś film i się leciutko upijaliśmy, też tylko już czekając aż będzie można pójść spokojnie spać. Już wtedy uderzyło mnie, że ani myśmy – wbrew ubiegłorocznym zwyczajom – nie zadzwonili do nikogo z noworocznymi życzeniami, ani nikt nie zadzwonił do nas. I przyszło mi do głowy, ze tak jak już część z nas nie czeka na kolejną olimpiadę, tak i coraz mniej nas obchodzi coś tak nieważnego jak Nowy Rok. Trochę mi dziś szkoda tej beztroski. Trochę jej żal. Strasznieśmy się zrobili poważni. Choć oczywiście nie wszyscy. Mówię o nas. To myśmy się strasznie zrobili poważni. Niektórzy, wręcz odwrotnie. Niektórzy raptownie młodnieją.
Jeszcze pojawiła się jedna kwestia, która mi wczoraj zasłoniła to zasłonięte przez Księżyc Słońce. Niedawno robiłem zakupy w takim sklepie spożywczym zaraz obok. Prowadzą go bracia, z którymi sobie czasem rozmawiam. Z jakiegoś powodu jeden z nich ma ciągłą obsesję związaną z tym, że to co on sprzedaje dziś jest kompletnie inne od tego co sprzedawał jeszcze dwadzieścia lat temu. No i że w ogóle dziś inaczej się rozkładają relacje między tym co on sprzedaje, a co ludzie kupują. Mówi mi więc, że on dziś sprzedaje w tydzień tyle samo kapusty kiszonej, co dwadzieścia lat temu sprzedawał w ciągu jednego dnia. I że wśród wielu tego przyczyn jest i to, że o ile wówczas dzieci w przedszkolach dzień w dzień jadły kapuśniak, a dziś jedzą głównie najtańsze, niewiadomo z czego wyrabiana, parówki. Dzieci w przedszkolach są karmione głównie tanimi parówkami. Jakie ma znaczenie ta informacja? Jakieś ma. Inaczej przecież nie byłoby powodu, by ją tu wstawiać, prawda?
Ładny był ten dzisiejszy poranny widok, który miałem okazje podziwiać dzięki przenikliwości mojego dziecka. Pamiętam, że kiedyś gdzieś czytałem opinię, iż to że odległość między Ziemią, a Księżycem jest taka a nie inna, kiedy dochodzi do pełnego zaćmienia, Księżyc zasłania Słońce idealnie – ani bardziej, ani mniej niż trzeba, żeby je skutecznie zasłonić. Ale też i to, że gdyby Księżyc był ciut bliżej, lub ciut dalej od Ziemi, na Ziemi nie mogłoby istnieć życie. Że ta odległość jest co do milimetra taka jak trzeba, i po to byśmy mogli być, ale też po to, żeby pełne zaćmienie było zaćmieniem idealnym. Mądrzy ludzie mówią, ze to sztuka niezwykła. To sztuka nie byle jaka.
I ta refleksja prowadzi mnie do kolejnej, już kończącej. Tak się wszystko poukładało, świat tak przyspieszył, że trudno się nam nawet na moment w tej gonitwie zatrzymać. No i w tym biegu zapominamy o wszystkim, poza naszymi codziennymi obsesjami. A więc ten człowiek ze sklepu myśli pewnie o tej kapuście kiszonej, której dziś już nikt nie potrzebuje, i tych dzieciach zatruwanych dzień w dzień tymi niby-parówkami, a stąd już bardzo blisko do tego, by się zastanowić nad tymi biednym ludźmi czekającymi bezradnie, aż im pozwolą się leczyć z tych strasznych nowotworów. My z kolei pamiętamy o tym samolocie i jego wybitych przez złych ludzi szybach… A reszta? Jak wypadnie. Niektórzy nagle sobie przypomną o czyichś imieninach, lub o jakiejś ważnej rocznicy, a nawet o czymś tak niezwykłym jak zaćmienie Słońca. Co więc pozostało? Z pewnością odległość między Ziemią a Księżycem pozostaje mniej więcej taka sama. Mówią że się zmienia, nie na tyle jednak by koniec nastąpił w najbliższym czasie. I to jest wiadomość bardzo dobra. Bo ona akurat też gwarantuje choćby to, że za rok nie zapomnimy, by znów pójść kupić choinkę, a później ją ubierać i już tylko czekać kolędy. Nawet jeśli nie z takim utęsknieniem jak tamci Polacy czekali swojego biskupa, to na tyle mocno, żeby o niej nie zapomnieć. O niej akurat nie zapomnimy.

20 komentarzy:

  1. @toyah

    Po doszlusowaniu do Lepszych Niemców z RFN u Gorszych Niemców z NRD, którzy przestali jeść kapuśniak z kartoflami, zachorowania na raka wzrosły 50-krotnie. Nie o 50%, lecz 50x. To już lata temu czytałem, jak to potrzebna była alokacja sporych środków na wschód, do d. dedeeru tylko do obsługi chorych. Innej przyczyny poza przejściem z "chłopskiego jadła" na fabrycznie przetwarzaną żywność, tę kolorowo opakowaną i nieodmiennie promowaną ("dziś promocja raka - TYLKO U NAS!!")
    Trujące fabryki pozamykali. Samochody pokupowali ciężkie, bezpieczne i ekologiczne. Przestali palić torfem. Wszystko byłoby ślicznie, gdyby nie ten kapuśniak, który nagle zaczął aspirujących do "poziomu zachodniego" kłuć w zęby. W ten sposób, wyjazd młodych swoją drogą, wymarły całe miasteczka między Łabą a Odrą, nieodwaracalnie, jeszcze zanim TV zaczęła pokazywać spoty reklamowe… kolonoskopii.

    Na ten Nowy Rok, najlepszego, oby!
    YBK

    OdpowiedzUsuń
  2. @YBK
    No popatrz, jak to się ładnie informujemy. Człowiek zajdzie do sklepu i nawet zwykła kapusta kiszona powie nam więcej o naszym życiu, niż wszystkie media świata.
    Jednym słowem: Wstajesz i wiesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. @toyah
    Urwalem sie na pare dni. Tj urwalismy sie wszyscy. Co oznacza tylko godzinke - dwie dziennie na komputerze w pracy, a reszte juz dla siebie. Siedze w Krynicy Zdroju i patrze jak tez sie Polska zmienia. Jeszcze nie mam wnioskow, ale zamierzam miec i sie podzielic.
    Do tego tekstu cos musze napisac, jakkolwiek niewnoszacego do dyskusji: mianowicie jest to Twoj tekst na poziomie literacko najwyzszym. Takich tekstow napisales moze kilkanascie. Jest to cos arcywybitnego, co sie genialnie czyta. Szacunek i podziekowanie.
    PS zeby byl element konkretu, napisze cos jako rodzic dzieci przedszkolnych: w wiekszosci prywatnych przedszkoli nie ma juz kuchni. Taniej jest to wyoutsource'owac. Jedzenie dowozi sie w tych styropianach, gdzie, jak i z czego robione - nie dojdziesz.
    Dzieci moje przy okazji swiat mogly poprobowac prawdziwego paszetetu upieczonego przez babcie. Nie smakowal im, bo inny od tego szajsu ze sklepu. Taki to swiat.
    Serdecznosci!

    OdpowiedzUsuń
  4. @Smacznego!

    Ja chcę się dołożyć do tej pesymistycznej palety. Jakoś tak przed wigilią p. Orjanowa zwróciła mi uwagę, że w przydrożnych posesjach latoś (zimoś?) jakby mniej dekoracji świątecznych.
    Tak samo zwróciła mi uwagę na niezbyt radosny nastrój przedświąteczny, gdy chodzi o manifestacje zakupowe i inne takie.

    Gdy więc w sylwestra wyszedłem odpalić rakiety (kierunek zasadniczy: Kaliningrad!), to też jakby było tego zimoś mniej dookoła. Skąd taki nastrój?

    Natomiast z tą kapustą kiszoną to czeski film jest. Warzywo zdrowe, ale samo nie pójdzie. Muszą być jeszcze jakieś schabowe, albo przynajmniej skwarki do kapuśniaku. A co to niby za skwarki z parówek są?

    Natomiast dynamika spożycia parówek, to dość przejrzysty dowód spisku. Otóż w pewnym kraju, za tamtejszy fast-food(czyt.: tanio-zapychacz) robi niejaka salchipapa.
    Danie polega na poszatkowanych parówkach wymieszanych z poszatkowanymi ziemniakami, czyli frytkami.

    Zważywszy, że krajem tym jest akurat Peru, czyżby nasze drogie gąski w przedszkolach faszerowano czymś pokątnie wprowadzanym w pokątnych celach?

    Kącik potyliczno kulinarny:
    ------------------------
    Wracając do kapusty, to Orwella i tak nikt już nie czyta przez co kapuściane uprzedzenia nie narosły, a społeczne głąby gromadzą się w miejscach najbardziej eksponowanych.

    Jednak i po drugiej stronie stołu kapusta pada cichą ofiarą kapitalistycznego postępu gastronomicznego. Otóż od niejakiego czasu nie da się w restauracji dostać dania, które nie byłoby czymś pomaziane. Jakieś martwe natury z liściami… Jakieś esy-floresy… Jakiś pijar zamiast porządnego dania. Kapusta takich dekoracji-manipulacji nie wytrzymuje.

    W końcu jednak komuś uda się wokół schabowego tak maziane arabeski pozakręcać, że niechcący wyjdzie napisane coś, co się na Bliskim Wschodzie nie spodoba. Oj będzie się działo!

    Amigos! Podajcie ten bigos!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak o swoje mienie dbasz takie je masz a jak się nim interesujesz taki profit z niego uzyskujesz.

    Radosnego 2011!

    OdpowiedzUsuń
  6. @LEMMING
    To dobrze, że Ci się podoba. Jeśli po tych już prawie trzech latach udaje się powtarzać poziom, to już bardzo dużo. Dziękuję.
    Co do jedzenia, pewnie że im nie smakowało. Jak ma smakować? Kiedyś, pamiętam, przyjechał mój serdeczny kolega z Ameryki i przywiózł swoje amerykańskie dzieci. One tu praktycznie nie potrafiły jeść nic. Zero. Nawet mleka nie piły. Nawet tego z kartonu. Nic.
    To było jakieś 10 lat temu. Zakładam, że dziś czuły by się bardziej w domu.

    OdpowiedzUsuń
  7. @orjan
    Bigos? Serdecznie zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczęścia w Nowy Roku Toyahu !

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedyś coś słyszałem, że gdyby przenieś człowieka sprzed wieków np. z średniowiecza do współczesności, to nie byłby wstanie nic tknąć tj. zwracałby, zatrułby się na śmierć, tak nam się żołądki zmieniły. Nie wiem ile w tym prawdy, a ile przesady. Czy faktycznie stopniowo nie mógłby się przyzwyczaić, do jedzenia? Bo, że w pierwszym spotkani miałby dolegliwości to nie wątpię. Przy okazji ciekawe są opisy jak dawniej się jadło, uczty tj ilościowo. Pochłaniało można powiedzieć. Tu wystarczy choćby Sienkiewicz. I tu ciekawe, że wtedy odpowiedników naszych strongmanów dzisiejszych to było w każdej armii. Machanie szabelką, nie mówiąc o mieczu i zbroi 50 kg to wysiłek nie na dzisiejsze czasy.

    Co do znaków współczesności. To nie zauważyliście, że fajerwerków i petard jakby dużo skromniej niż przed lat?

    OdpowiedzUsuń
  10. O tym waszym nieszczęsnym dworcu katowickim, nawiązałem w jakimś wcześniejszym komentarzu, myślałem, że wiesz? Dopowiem, że jest znacznie gorzej. Po nieszczęsnej architekturze PRLowskiej ostaną się prawdopodobnie wyłącznie, obłożone styropianem osiedla wielko-płytowe i PKiN. Co ciekawsze z określonych powodów, tak po prostu znikają, za pełnym przyzwoleniem. Poszedł Supersam w Warszawie, teraz katowicki dworzec PKP, na Rotundę PKO też się zamierzają. A to bez owijania w bawełnę ikony budownictwa, które śmiało można zapisać do kanonów światowej architektury. Tak wiem, toyah, że Wy miejscowi trochę inaczej patrzyliście na wasz dworzec, że był brudny i śmierdzący. Ale było wile innych sposobów aby to rozwiązać, wybrano najgorszy wariant. I to wcale nie zaskakujący. To się w pełni dopełnia w tę smutną historię o naszej Polsce. Nie jesteśmy tylko skolonizowani, ze paru cwaniaków przeforsuje swój projekt na zagospodarowanie przestrzeni publiczne, pod ich wyłączny interes, ale i zdemoralizowanymi barbarzyńcami, którzy nie widzą w tym nic złego. Co więcej zakasują z radości ręce, ze przychodzi inwestor, który zrobi porządek.

    ps. tekst musiałem podzielić, w całości nie wchdził jako za długi?

    OdpowiedzUsuń
  11. @Maciek
    I wszystkiego dobrego dla Was.

    OdpowiedzUsuń
  12. @JSW
    Z Katowicami kłopot - nie jeden oczywiście - jest taki, że całe centrum miasta jest kompletni bezużyteczne. Całe centrum, to post-PRL-owskie przestrzenie, po których bez sensu kręcą się ludzie, wśród jeżdżących tam i z powrotem tramwajów i autobusów. Ogromny teren, gdzie nie ma ani drzew, ani ławek, ani parasoli, ani nic. Tylko ci ludzie, przemieszczający się z jednej strony miasta na drugą, tramwaje i autobusy. A w samym środku tego, ten zasyfiony dworzec, o którym niektórzy mówią, ze jest architektonicznym cudem.
    Jeśli dziś się złoszczę na moje miasto, to nie przez to, że oni burzą ten dworzec, ale że on tam zostaje, tyle że obok niego, budują to centrum handlowe. A wszystko z ogromną łapówka w tle.

    OdpowiedzUsuń
  13. @toyah

    Wszystko w swoim czasie :-)

    @JSW

    Też zauważyłeś?

    OdpowiedzUsuń
  14. @Toyah,Lemming
    A jakieś trzydzieści lat temu z Anglii przyjechali do moich sąsiadów mali kuzyni i raczono ich tym co najlepsze, czyli mięsiwami i nabiałem prosto od baby i owocami i warzywami prosto z ogrodu, i specjalnie dla nich łuskano zielony groszek (kto to jeszcze dziś robi?). A dzieci pojadły, pojadły i po trzech dniach jęknęły: Och, jak stęskniliśmy się za nasym prawdziwym groskiem z puski!

    OdpowiedzUsuń
  15. @Marylka
    30 lat to kupa czasu. Niewykluczone że dziś tym dzieciom tamte puszki też już by nie pasowały.

    OdpowiedzUsuń
  16. Kolejny "hit" ten market jak galeria w Krakowie, na widok ktorej dostaje wymiotów.A w centrum Gdańska Wrzeszcza nie powiem ładna, ale druga w odleglosci kilometra Galeria zwana przez moją rodzinę "bandycką".pelna od świtu do nocy. I te ohydne baro-paskudy. A tymczasem restauracja z kucharzem od Sobieskiego serwująca krem z kurek (swieżychw sezonie) i zupe koperkową.musi zbankrutować!! O tempora, o mores!Ale dziś duża satysfakcja u Posieszalskiego:to jest moralnie obrzydliwe ( o winie pilotów AM do Osieckiego).Warto usłyszeć!

    OdpowiedzUsuń
  17. Musiałem ten kawałek od razu przeczytać po raz drugi. To piękna literatura. Kto wie, gdyby Autor się sprężył, to może powstała by nowa "Czarodziejska góra" albo inna "Anna Karenina". A Pilch z zawiści zapiłby się w sztok.

    Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jakim wspaniałym polskim wynalazkiem jest nasza kiszona kapusta.
    Ośmieszona słowami Gomółki o jej przewadze nad cytrynami (co zresztą jest prawdą) uzyskała status plebejskości i zacofania. A to duży błąd. Sama kapusta już, tuż po cebuli, jest najwartościowszym warzywem (i przeciwrakowym!). A do tego poddana naszemu (polskiemu, bo niemiecki jest inny) procesowi kiszenia zyskuje na tyle, że jest wprost oazą zdrowia.
    Pora zdjąć z niej odium prostactwa i serwować przy każdej okazji.
    I polubić.

    OdpowiedzUsuń
  18. @kryska
    Wygląda na to, że kierunek jest taki, by przy okazji modernizacji naszych dworców - którą się tak wczoraj chełpił rząd - najlepiej zarobili ci od centrów handlowych. Prawdziwa żyła złota.

    OdpowiedzUsuń
  19. @jazgdyni
    Uważam, że akurat jeśli idzie o Pilcha, to on już teraz może iść po flaszkę.
    Co do literatury, nie wystarczy umieć ładnie pisać zdania. Tak jak w muzyce, nie wystarczy umieć szybko przebierać palcami. I tak jak w malarstwie, nie wystarczy umieć narysować konia.
    Ja tylko prowadzę blog.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...