Jak już tu wielokrotnie wspominałem, moje życie, od kiedy byłem dzieckiem, wypełnione jest muzyką. Nie w tym sensie, że rodzice, rodzeństwo, dzieci, żona, czy wreszcie ja sam, graliśmy zawsze na jakimś instrumencie. To akurat nie. Ani rodzice, ani brat, ani nikt z mojej już rodziny nie umie grać na niczym. Natomiast ja osobiście, jak długo pamiętam, zawsze słuchałem jakiejś muzyki. Fakt ten ma oczywiście przeróżne konsekwencje, a wśród nich, najbardziej pewnie istotna jest ta, że na ogół znam wszystko, co mi znać wypada i warto. Z każdej możliwej półki. Dlatego poczułem i niepokój i wyrzuty sumienia, gdy niedawno, za pośrednictwem mojego kolegi Koteusza dotarłem na blog eski, a tam znalazłem piosenkę zatytułowaną Rewolucyjna NSZ w wykonaniu artysty o nazwie Schmaletz http://www.youtube.com/watch?v=2k8D_t0fpx8&feature=related.
Niepokój i wyrzuty sumienia były spowodowane tym, że ja i tej piosenki wcześniej nie znałem, i tym bardziej nie słyszałem o człowieku, który ją napisał i zaśpiewał. A on ją napisał i zaśpiewał tak, że ja zwyczajnie oniemiałem. I to było to, co mi zostało po tych pierwszych chwilach związanych z niepokojem i wyrzutami sumienia. Kiedy jakoś już sobie wytłumaczyłem fakt, że skoro ani tej piosenki, ani jej autora nie znam, to nie może być wyłącznie moja wina, pozostało mi już tylko to porażenie.
Poszukałem owego Schmaltza w sieci, mając nadzieję, że kiedy go wytropię, zobaczę przy okazji, co on jeszcze tworzy i, jeśli mi się spodoba, to sobie kupię jego płyty i będę sobie tych piosenek słuchał. Znalazłem jego stronę i zobaczyłem, że on nagrał kilka płyt. Ponieważ każdą z nich można sobie od razu ściągnąć w formie tak zwanego miksu, posłuchałem wybranych kawałków i postanowiłem, że kupię sobie wszystkie płyty tego Schmaltza. I wtedy okazało się, że nic z tego nie będzie, ponieważ człowiek zakończył muzyczną działalność. Znalazłem więc jego adres mailowy i zapytałem, czy mogę gdzieś kupić jego płyty. Schmaletz odpisał mi grzecznym mailem, że dziękuje za dobre słowo, ale on już nie jest muzykiem i do widzenia z panem. Koniec.
Z tekstów, które umieściłem na tym blogu najbardziej komentowanym okazał się ten, w którym wdeptałem w ziemię piosenkarza Pawła Kukiza za całość jego muzycznej działalności, a szczególnie za jego ostatni hit o dwóch ruskich żołnierzach chlejących nad grobami polskich oficerów w Katyniu. Komentarzy, jak każdy może sobie sprawdzić, była rekordowa liczba, a wśród nich znalazło się mnóstwo i takich, w których polscy patrioci zarzucili mi brak wrażliwości na tego wysmażonego przez Kukiza raka, który na naszym bezrybiu świeci – ich zdaniem – jak gwiazda betlejemska. Niekiedy emocje doszły do takiego poziomu, że wręcz doprowadziły do załamania się więzów towarzyskich.
Wśród argumentów wypowiadanych za Kukizem i jego rakiem był i ten, że sytuacja, w której polski patriotyzm, nasza polska duma narodowa, nasza pamięć historyczna, czy w ogóle święte słowo ‘Polska’, znajdują się od lat w tak tragicznym dole, każda próba wprowadzenia tematu Ojczyzny do kultury popularnej jest godna najwyższego podziwu. Że skoro nie ma nikogo innego, niech już będzie ten Kukiz. Że w świecie zdominowanym przez wrogów naszej pamięci, taki Kukiz jest wartością niepodważalną. I to bez względu na to, czy jego sztuka jest prawdziwie wartościowa, czy akurat nie bardzo. Liczy się bowiem ten gest.
Nie zgadzam się z takim stawianiem sprawy. Wręcz przeciwnie. Uważam, że nie można bardziej skrzywdzić i naszej Polski i tej pamięci, niż traktując ją przy pomocy nieudacznej tandety. Że tak jak dla naszej wiary i naszego Kościoła czymś absolutnie kompromitującym i szkodliwym okazała się cała ta nowa kultura piosenkarska, kręcąca się i robiąca publiczną karierę wokół tej jednej myśli, że Jezus nas kocha, tak perspektywa, że oto doczekaliśmy się erupcji masowego patriotyzmu na poziomie talentu Pawła Kukiza, może tylko nasze marzenia i naszą miłość zawstydzić. I nawet nie na zewnątrz – bo to, co się dzieje na zewnątrz powinno nas obchodzić najmniej – ale zwyczajnie w naszych własnych sumieniach. Bo kiedy już minie pierwsze zauroczenie, sami zobaczymy, jak się fatalnie daliśmy zwieść. I jak to, co miało być naszym darem dla Polski, stało się wyłącznie najbardziej tanim zaspokojeniem naszego bezguścia.
A faktem zatrważającym jest to, że Polska, przez te wszystkie lata nieustannego bolszewickiego morderstwa, została skutecznie z naszej świadomości wyparta. Co gorsze, ów proces historycznej dewastacji nie skończył się z upadkiem PRL-u. Mam czasem wrażenie, że wręcz przeciwnie. Że o ile, nawet za najbardziej czerwonej komuny, jeszcze jako dziecko, śpiewałem piosenki typu „Ukochany kraj, umiłowany kraj” i przez jakiś sprytny intelektualny, czy może duchowy, manewr byłem w stanie uwierzyć, że ten kraj to Polska, a nie Związek Sowiecki, to dziś nie ma już ani Polski, ani Sowietu, ani nawet Europy. To co nam zostawiono, to elliotowski wasted land z jego wydrążonymi ludźmi, dla których jedyna okazja, żeby się poczuć Polakami, to powołanie niejakiego Smudy na stanowisko trenera reprezentacji piłkarskiej.
Wspomniałem o tym w którymś z komentarzy pod poprzednim wpisem. Otóż popularny stał się u nas program telewizyjny zatytułowany Mam talent. W Wielkiej Brytanii nadawany jest on pod tytułem Britain’s Got Talent, w Stanach Zjednoczonych – America’s Got Talent. W Polsce ktoś wpadł na pomysł, że opcja ‘Polska ma talent’ byłaby za długa i niewygodna. No a przede wszystkim obciachowa. No bo, co z tą Polską? Bądźmy poważni. O, właśnie! „Co z tą Polską?” Oto jest dobry tytuł. Dla programu jednego z nowych liderów naszej polskiej świadomości, Tomasza Lisa. Co z tą Polską? Co z tą Polską, do jasnej cholery? Polska – psia jego mać! I niech ktoś nam teraz zarzuci, że się nie troszczymy o „ten kraj”.
Banda łobuzów! Najpierw zamknęli drzwi z napisem PRL na cztery spusty, a później kazali się nam rozgościć w jakimś dziwnym miejscu, które nazwali Polską, ale z bardzo dobitnie sformułowanym zastrzeżeniem, żeby – broń Boże! – nikomu z nas nie przyszło do głowy tej Polski traktować poważnie. A tym bardziej, żebyśmy z faktu, że to jest wciąż, i mimo wszystko, jeszcze Polska, nie zechcieli wyciągać jakichś zbyt daleko idących wniosków. A co już zupełnie horrendalne, na czele tej bandy nauczycieli nie stanęli ani byli komuniści, ani młodzi socjaliści, ani nawet jacyś umiarkowani lewicowcy, ale konserwatyści, liberałowie, dawni bojownicy o polską wolność, patrioci i wierni członkowie Kościoła, ludzie, którzy na dźwięk słowa ‘lewica’ dostają wysypki. Prawica, cholera!!! Niesiołowski, Komorowski, Palikot, Boni, Tusk… Wczoraj w telewizorze Monika Olejnik darła mordę na jakiegoś komunistę za to, że telewizja publiczna została zajęta przez lewicę, podczas gdy TVN-ie nie ma ani jednego socjalisty. Tam wszyscy to pełną gębą prawica. Daję słowo, że nie ironizuje. Ona autentycznie tak powiedziała. Ale jest to też i prawda. Przecież każdy z nich, zaczynając od tego pajaca od gospodarki, a skończywszy na panu od pogody, to z całą pewnością klasyczna konserwa. Mogę się zresztą założyć, że oni wszyscy, przynajmniej raz na jakiś czas, chadzają do któregoś z warszawskich kościołów. Z wyjątkiem rysownika Raczkowskiego, tego od polskich flag w psich odchodach. Bo ten pewnie jest z Krakowa.
I właśnie tu też widzę największą perfidię. Ten tak zwany przemysł patriotyczny. Mam bardzo silne przekonanie, że każdy – dosłownie każdy gest – jaki nowa władza wykonała, by obok napisu ‘Polska’ zapalić lampkę, był jednocześnie do tego stopnia przemyślany, by pod żadnym pozorem nikomu nie przyszło do głowy, że ta lampka może stanowić dla któregoś z nas jakikolwiek powód do dumy. Co najwyżej skromną satysfakcję, że skoro nie można naprawdę, to niech chociaż będzie na niby. Proszę zwrócić uwagę. Jedyny prawdziwie wartościowy, prawdziwie mocny, prawdziwie wielki ruch dla Polski, który zaznaczył się dumnie w publicznej domenie, to Muzeum Powstania Warszawskiego i wszystko to, co temu Muzeum i jego działalności towarzyszy. Ale proszę też zauważyć, że nic tak jak to Muzeum nie jest traktowane przez Nowy Porządek aż tak z góry i z aż takim dystansem. I z takim protekcjonalizmem. Poważny jest Kukiz.
I, jakby tego było mało, wczoraj przydarzyła mi się przykrość, która nadeszła właśnie z najbardziej niespodziewanej strony. Otóż wspomniane właśnie Muzeum Powstania Warszawskiego wydało płytę zespołu De Press. Słyszałem o tym De Press ostatnio kilka razy. Za każdym razem w formie wzruszeń i zachwytów nad tym, jak to wreszcie zaczyna się pojawiać coś prawdziwego, coś polskiego, coś istotnego na naprawdę dużą skalę. Kupiłem sobie tę płytę, jak to się mówi – w ciemno. A dziś nie wiem, co mam z nią zrobić. Bo – przykro mi to mówić – ale już wolę Kukiza. Może mniej uczciwy, ale z całą pewnością zdolniejszy. Choć z tą uczciwością, tez nie byłbym taki do końca pewny. Bo o ile Kukiz napisał tylko jedną piosenkę, a więc – jak się można domyślić – mógł na jej przygotowanie poświęcić nawet parę godzin, to ci geszefciarze z De Press robią wrażenie, jakby wszystko odbyło się już podczas samej sesji. Każdy z nich dostał do ręki 15 oryginalnych tekstów i wszystko załatwiło się w studio. Ty zacznij od basu, ja wejdę z bębnem, a potem się zobaczy. I powstało coś tak żałosnego, że, jak każdy może sam usłyszeć, nawet realizator dźwięku uznał, że można wyskoczyć na piwo.
Słucham więc sobie tego Schmaltza i myślę, że może napiszę do niego jeszcze raz i go poproszę, żeby nie rezygnował. Żeby jednak działał. Że niech dalej pisze i spiewa i niech zaniesie te swoje piosenki gdzieś, choćby do Muzeum Powstania Warszawskiego. A wtedy się z całą pewnością znajdzie ktoś, kto mu da na to pieniądze i pomoże mu wydać i rozpropagować jego twórczość. Że warto próbować. Właśnie dla Polski.
Ale nie napiszę. Aż taki bezczelny to ja nie jestem.
Sam w swoim mieście, sam na ulicy.
Chociaż głośno strzelam, nikt mnie nie słyszy.
Podłożę bombę produkcji domowej.
Czy mnie rozumiesz, jeśli to jest w mojej głowie?
Prawą ręką ci pogrożę,
Zdrajco, a nie lewą.
Zima wasza, wiosna nasza.
Czy widzisz to drzewo?
Zamiast liści, będziesz właśnie tam wisiał,
Twoja kamienica, moja ulica!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.