piątek, 6 lutego 2009

Nasza klasa rulez!

Wbrew temu, co myślą sobie niektórzy z czytelników mojego bloga – a zwłaszcza ci bardziej nastroszeni – nie pracuję w szkole i jedyny kontakt, jaki mam z dziećmi młodszymi i starszymi, to w czasie tzw. ‘korków’. A zatem wszelkie głosy, wyrażające współczucie dla szkolnej młodzieży, która jest narażona na kontakty z obskuranctwem i ciemnotą, jaką prezentuję, są nietrafione. Polska szkoła – przynajmniej z perspektywy tych najbardziej gorliwych jej obrońców – pozostaje bezpieczna i w bezpiecznym rękach.
Oczywiście, cały czas uczę. Tyle że robię to pod wyłączną kontrolą moich uczniów, którzy w pierwszym momencie kiedy uznają, że ich oszukuję, to dadzą mi odpowiedniego kopniaka. Do tego czasu, to co się dzieje między mną a nimi, pozostaje moją i ich sprawą. A jeśli kiedyś przyjdzie mi do głowy komuś z nich powiedziec, że ja się będzie źle prowadził, to się niczego nie nauczy, to wiem, ze nie rzucą się natychmiast na mnie urzędnicy, którzy skontrolują, czy przypadkiem nie korzystam z nieodpowiednich programów, pedagodzy, którzy sprawdzą, czy kogoś zbytnio nie prześladuję i w końcu rodzice samych uczniów, którzy wyrażą pretensje co do niezrozumienia duszy ich dzieci. Dlaczego pracowałem w szkole i dlaczego w niej pracować przestałem. Otóż pracowałem, bo bardzo chciałem tam pracować, chciałem bardzo uczyć i bardzo mi się ta praca podobała. Pracowałem w szkole z przyjemnością, ponieważ, przez wiele lat, każdy kolejny dzień w szkole był dla mnie miłym doświadczeniem, wielką satysfakcją, i ani przez moment nie miałem poczucia, że moi uczniowie mają mnie dość. Właśnie dlatego, te kilkanaście lat spędzone w klasie wspominam dobrze i nie żałuję ani chwili. Dlaczego więc przestałem pracować w szkole? Przede wszystkim dlatego, że od pewnego momentu, nie potrafiłem się pozbyć bardzo niepokojącego wrażenia. Mam tu na myśli uczucie, że naprawdę bezpiecznie jest dopiero wtedy, gdy zadzwoni dzwonek na lekcję, a ja już bezpiecznie znajdę się zamknięty w klasie, z moimi uczniami. Dzwonił dzwonek, ja pędziłem do klasy, zamykałem za sobą drzwi, siadałem za biurkiem i przez kilka sekund siedziałem, oddychając z ulgą, jak po udanej ucieczce. Siedziałem za tym biurkiem, patrzyłem po klasie, oni się patrzyli na mnie i myślałem sobie, że oni też czują, że przez najbliższe 45 minut – o ile tylko tzw. system pracy szkoły nie zakłóci naszego spokoju – da się żyć.
Ja oczywiście od razu pragnę uprzedzić wszelkich idealistów. To wcale nie było tak, że kiedy wchodziłem do klasy, to natychmiast podnosiła się kurtyna i oczom zachwyconej publiczności ukazywał się Robin Williams i zakochani w nim uczniowie. O nie. Najczęściej było tak, że między nimi a mną toczyła się nieustanna wojna, z krótkimi momentami obojętności na zaczerpnięcie oddechu, niemniej fakt pozostaje faktem. To wszystko miało swój sens tylko do czasu, jak byliśmy w tej klasie zamknięci, a tzw. System pozostawał na zewnątrz.
Czy w czasie tej wojny, zdarzyło mi się, żeby któryś z uczniów założył mi kosz na łeb, albo mnie opluł, albo chociaż mnie sklął? No, nie. Tak się szczęśliwie złożyło, że tu mam konto czyste. I to wcale nie dlatego, że miałem tak niezwykłe szczęście, ze szkoły w których zdarzyło mi się pracować, były uwolnione od obecności tego typu dzieci. Wręcz przeciwnie. Wśród moich uczniów byli tacy, którzy – gdyby tylko znaleźli odpowiedni powód – mogliby mi ten kosz założyć na głowę z czystym sumieniem, a później nawet, z równie czystym sumieniem, wyrzucić mnie przez okno. Szczęśliwie, nigdy nie dałem im do tego powodu, a nawet jeśli dałem, to żaden z nich nie uznał, ze ten powód jest wystarczający.
I znów, muszę tu zrobić pewne zastrzeżenie. Tego że udało mi się szczęśliwie przejść przez ten czas, nie zawdzięczam jakimś szczególnym talentom. Nie uważam, żebym był szczególnie zdolnym pedagogiem, psychologiem, czy kim tam trzeba jeszcze być, żeby sobie dobrze radzić z młodzieżą. Wręcz przeciwnie. Mam głębokie i bardzo szczere przekonanie, że nie znam nawet ułamka tych wszystkich ‘myków’, które należy znać, żeby bezpiecznie utrzymać się w zawodzie nauczyciela. Powiem więcej. Jestem przekonany, że ostatecznie rzuciłem pracę w szkole, właśnie dlatego, że brakowało mi tego czegoś. Że, jedyne co miałem to coś, co sprawiało, że nawet najgorsi bandyci mnie tolerowali. Podkreślam – przynajmniej mnie tolerowali.
Rzuciłem jednak szkołę, ponieważ wspomniana sytuacja, która polegała na traktowaniu klasy jak azylu, dręczyła moje sumienie, a ostatecznie System wdarł się do tej klasy i już się po prostu dalej nie dało. Co mam na myśli, mówiąc „System”? Po prostu System – dyrekcję, kuratorium, konferencje, zebrania, rozporządzenia, programy… i ostatecznie to wszystko, co się powszechnie określa, jako fikcję na każdym dokładnie poziomie, z wyjątkiem jednego. Fikcję, jeśli idzie o uczenie, jeśli idzie o wychowywanie, jeśli idzie o tak zwane tworzenie dobrej i przyjaznej atmosfery, jeśli idzie o osiąganie wyników. Na każdym poziomie z wyjątkiem jednego. Bo tam gdzie chodzi o to, żeby wziąć nauczyciela za przysłowiowy pysk, fikcji nie było i nie ma. Tam mamy do czynienia z jedynym poziomem, gdzie System działa bardzo starannie i bardzo skutecznie.
Chociaż w nieco innym kontekście, pisałem tu już kiedyś o szkole. Po co więc robię to raz jeszcze? Z tych samych powodów, co poprzednio. Po to, żeby się wstawić za nauczycielami, którzy jeszcze na tyle nie zbzikowali, żeby tego wsparcia już nie potrzebować. I po to też, żeby się wstawić za uczniami, którzy akurat ani ode mnie, ani od żadnego innego nauczyciela nigdy nic nie potrzebowali, ale którym – jestem tego pewien – to wsparcie na pewno nie zaszkodzi. No i jeszcze z jednego powodu. Otóż, tym razem w Rykach, znów jakaś banda idiotów postanowiła rozwalić kolejnego nauczyciela, dokonała tego jak najbardziej skutecznie, a dziś – bardzo zdziwieni – drapią się po swoich łysych, ukrytych pod kapturkami pałach, i dziwą się, że tak to jakoś wyszło. Więc dla nich i dla ich kolegów również jest ten tekst.
Wspomniałem o fikcji. Na tym własnie polega obecny system oświatowy. Na kompletnej fikcji. Proszę, patrząc na sytuację w szkole w tych Rykach, zwrócić uwagę na reakcję wszystkich zainteresowanych sprawą dorosłych, poczynając od mamy jednego z tych durniów, przez panią dyrektor, a skończywszy na politykach i dziennikarzach, komentujących zdarzenie. Czy w tym całym zamieszaniu, jakie na parę bieżących tygodni zajęło uwagę opinii publicznej, pojawił się choć jeden głos, który odniósł by się do sedna problemu? Czyli do Systemu, który od tylu już lat trzyma naszą szkołę w kompletnie paraliżującym uścisku. Jedni mówią, ze trzeba wzmocnić opiekę pedagogiczną, inni, że władze oświatowe powinny ściślej kontrolować to co się w tych nieszczęsnych szkołach dzieje, ktoś tam proponuje, żeby nauczyciele byli lepiej wykształceni i lepiej opłacani, jeszcze ktoś inny, że należy w szkole zaprowadzić dyscyplinę, a – żeby nikt nie myślał, że tych zabrakło – to wreszcie przychodzą i ci, którzy proponują dodatkowe pogadanki, a może dodatkową godzinę wychowania seksualnego. Pewnie po to, żeby chłopaki się odprężyły.
I oczywiście nikomu nie przyjdzie do głowy, że te wszystkie pomysły są funta kłaków warte dopóki uczniowie będą chodzili do szkoły w głębokim – i z każdym rokiem głębszym – przekonaniem, że oni tam nie chodzą po to, żeby się czegoś nauczyć, a przez to uczynić swoje przyszłe życie wygodniejszym i przyjemniejszym, ale dlatego, ze tak ma być. Wszystkie kolejne władze oświatowe - od ministra Samsonowicza, przez całą tę komunistyczną drobnicę, do obecnej minister Hall - prowadzą polską szkołę w taki sposób, jakby tam nie chodziło o nic innego jak o stworzenie w miarę skutecznej przechowalni dla tej części młodzieży, która przez kilkanaście lat swojego życia nie ma co ze sobą zrobić między ósmą rano, a trzecią po południu. I jakby jedynym sposobem na realizacje tej skuteczności, było stworzenie odpowiednio wielu, odpowiednio grubych tomów przepisów i regulacji, odnoszących się do każdej minuty życia uczniów i kręcących się wśród nich bez celu nauczycieli.
Efekt jest taki, że zarówno uczniowie jak i nauczyciele spędzają dzień w dzień te swoje długie godziny, kompletnie niezależnie od siebie, zajęci wyłącznie sobą i walką o przeżycie kolejnej godziny lekcyjnej, a nad nimi pochylają się – również pilnujący wyłącznie swoich interesów – dyrektorzy, kuratorzy, psycholodzy, metodycy, ministrowie, związkowcy i udają, udają, udają. A niech no tylko ktoś z nich podniesie głowę i spróbuje wprowadzić choć odrobinę sensu, czy choćby tylko życia, do tego nieszczęścia o nazwie ‘szkoła’. Od razu przybiegną do niego rodzice, urzędnicy z kuratorium, pedagodzy szkolni, dyrekcja i mu natychmiast wytłumaczą, że wszystko jest pod kontrola, i że jeśli trzeba będzie coś zrobić, to się zrobi tak żeby było jak jest – tyle że bardziej.
Przyjrzyjmy się filmowi, który nagrali ci debile i wsadzili do netu. Mamy przed sobą grupę kompletnie ogłupiałych byczków, stających na głowie (dosłownie), żeby jakoś zabić tę nudę, a za biurkiem tego nieszczęsnego nauczyciela, który doskonale wie, ze nie może nawet mrugnąć okiem, bo każdy ruch z jego strony zostanie natychmiast ukarany przez najszerzej rozumiany System. I wcale nie chodzi mi o to, że mógłby on na przykład wstać i nakłaść po pysku temu, który akurat stoi najbliżej. Wprawdzie, jestem pewien, że oni wszyscy w tym momencie by wrócili do ławek i przez następny kwadrans, dochodziliby do siebie, ale skutki uboczne okazałyby się z pewnością nie warte tego wysiłku. Przede wszystkim na pewno któryś z nich by tę ciekawostkę wyniósł na zewnątrz i System by się już tym nauczycielem zajął równie skutecznie jak on tym dzieckiem. Więc niechby on nawet go nie lał. Niech by po prostu sięgnął po komórkę i zadzwonił po policję, że go jakaś banda chuliganów właśnie napadła i on się czuje zagrożony. Ale tego mu też robić nie wolno. Przepisy zabraniają.
Więc siedział cicho i się nie ruszał. Bo wiedział, ze tak jak jest, ma być i wszystko jest pod kontrolą. ZNP zadba o jego pensum, dyrekcja zadba o to, żeby pieniądze – włącznie z trzynastką – były na czas, uczniowie z kolei – jak trzeba będzie – będą mogli skorzystać z pomocy pedagoga, psychologa i (raz na tydzień) z pomocy szkolnego lekarza, a on ma tylko zatroszczyć się o to, żeby dziennik był na koniec semestru w miarę starannie wypełniony. A dlaczego – jak wspomniała mama jednego z tych byczków – on był tak ciamajda, że nie potrafił sobie poradzić? Bo taki był. Bo, kiedy się przygotowywał do bycia nauczycielem, nikt mu nie powiedział, że będzie miał pracę przypominającą pracę klawisza w więzieniu, tyle że bez jakichkolwiek uprawnień. No i znów, bo taki był. Nie miał umiejętności radzenia sobie z bandytami, ale tez nie miał tego czegoś – co szczęśliwie ja miałem – a co bandytom z jakichś niezrozumiałych względów akurat się często podoba.
A może miał. Może tylko miał tego pecha, że w odpowiednim momencie nie machnął na to ręką. Może przez wszystkie te lata, kiedy tam pracował, jakoś szło. A któregoś dnia coś się załamało albo w nich, albo w nim; albo może po prostu dzień nie sprzyjał. Tego nie wiemy. Jedno jest pewne. Miał albo zachować kamienny spokój, albo poszukać dla siebie i dla swojej rodziny innego źródła utrzymania. Jakiegoś miejsca, gdzie mógłby robić to co umie, ale bez tego ryzyka, że albo stanie się sławny na całą Polskę, albo skończy z informacją od dyrekcji zaczynającą się od słów: Na podstawie kontroli dokumentacji szkolnej, oraz monitoringu prowadzonych przez Pana lekcji, Dyrekcja stwierdza co następuje:- proces nauczania odbywa się niezgodnie z przyjętym programem nauczania, co narusza zasady prawa oświatowego…
I tak dalej. Bez najmniejszego znaczenia. Bo tak, czy inaczej, to jest wciąż ta sama historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...