piątek, 13 lutego 2009

A co tam w Sopocie? Czy też zawiało?

Od kilku dni męczy mnie bardzo szczególne uczucie. Uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczałem i, które – prawdę powiedziawszy – przeżywam zupełnie wbrew sobie. Związane jest ono z osobą naszego premiera, a główną jego częścią jest współczucie. Od kilku dni, kiedy myślę o Donaldzie Tusku, czuję głównie żal, że, w faktycznie najpiękniejszym i najbardziej owocnym okresie jego życia, spotkała go taka przykrość. Że ten - prawdopodobnie i tak jedyny - czas sukcesu i politycznej satysfakcji, na które mógł liczyć, zredukował się do zaledwie kilku miesięcy. Ktoś tu kiedyś, w Salonie, zwrócił mi uwagę na fakt, że to co za nami, jeśli idzie o rządy Platformy Obywatelskiej, to przecież ledwo rok z haczykiem. A jeśli pomyślimy, ze oni będą musieli tak walczyć jeszcze trzy lata, to jest to los naprawdę nie do pozazdroszczenia. I oto nagle widzą już chyba wszyscy, że tych trzech lat raczej już nie będzie. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że widzi to też sam Donald Tusk. I dlatego tak bardzo jest mi go żal.
Jaki jest Tusk, wiemy raczej wszyscy, i nie wyłączałbym z tego nawet tych, którzy go tak bardzo poparli w wysiłkach na rzecz usunięcia Jarosława Kaczyńskiego i jego formacji z polskiej polityki. Oczywiście, dla wielu z nas, Donald Tusk, to fajny facet. Wesoły, dowcipny, dla niektórych i bardzo porządny, a nawet i mądry. Jednak nie sądzę, żeby wielu było takich, którzy uważają, że Tusk to zawodnik twardy. Powiem więcej. Mam wrażenie, że informacja, że Tusk jest słaby i jako polityk i jako człowiek, uzyskała nawet status już nie opinii, ale faktu. To jego nieustanne poirytowanie, ta wieczna potrzeba wypoczynku, ta obsesyjna, cotygodniowa ucieczka do Sopotu, żeby pograć w piłkę, albo chociaż pójść z żoną do kina, te niesympatyczne poniedziałki – to wszystko już dawno przestało być tajemnicą. Więc tę wiedzę mają chyba już wszyscy.
Ale ja wiem jeszcze coś więcej. Tak jak mam okazję obserwować Donalda Tuska już kilka dobrych lat, właściwie od samego początku, a już szczególnie przez ostatnie miesiące, mam wrażenie, że ja doskonale znam typ, który on prezentuje. Nie potrafię przestać zauważać, że Donald Tusk to charakter, który ja osobiście bardzo dobrze znam. Dziś nawet spytałem starszą Toyahówną, czy jej się nie wydaje, że Tusk jest dokładnie taki, jak nasz pewien wspólny znajomy. I ona mi powiedziała, że tak, oczywiście, naturalnie – oni są dokładnie tacy sami. Mam na myśli taką szczególną konstrukcję psychiczną i emocjonalną. Kiedy wszystko idzie dobrze, żona jest w dobrym nastroju, dzieci się dobrze prowadzą, pod ręką są pieniądze, w perspektywie wyjazd na wakacje, ani śladu jakichkolwiek kłopotów, człowiek potrafi być wręcz ujmujący. Kiedy natomiast pojawiają się zmartwienia, czy to na poziomie zawodowym, czy w postaci obrażonej żony, czy może tylko zwykłego zmęczenia – ten typ się robi absolutnie nie do wytrzymania. I to nie tylko jest problem jego relacji z ludźmi, ale przede wszystkim może nawet stosunek do samego siebie. To jest ktoś taki, kto wie doskonale, że jeśli nie uda mu się tego napięcia rozładować – to on nie wytrzyma. I w tych sytuacjach on albo wybucha, albo zmusza ludzi, żeby z nim grali w piłkę, ping-ponga, tenisa, siatkówkę – obojętne. Byle przez te parę godzin on mógł z siebie wyrzucić całe to zło.
Kiedy obserwuję Donalda Tuska od tych paru lat, kiedy poznaję na jego temat różnego rodzaje relacje, kiedy próbuję analizować to co widzę i słyszę, obraz Donalda Tuska układa mi się w bardzo logiczną całość. Przecież to nie ja wymyśliłem, że Tusk tak bardzo marzy o prezydenturze również dlatego, ze w obecnym kształcie konstytucyjnym, jest to dla niego oferta idealna. Prezydentura Tuskowi daje na długie lata to, co on kocha najbardziej. Wolny czas, niewiele obowiązków, dużo wyjazdów i to wyjazdów, gdzie się głównie reprezentuje, zwiedza, spędza miło czas, a jak człowiek lubi sobie dłużej pospać, to i to można bardzo prosto załatwić.
Od jesieni roku 2007, najbliższe otoczenie Donalda Tuska zrobiło wszystko, żeby go jakoś odciążyć, jeśli idzie o tę najbardziej nieprzyjemną część pracy na stanowisku premiera. I długo robili to bardzo skutecznie. Administrował Schetyna, partię reprezentował Chlebowski, samego premiera Nowak, a do bezpośredniej walki kierowani byli Niesiołowski, albo któryś z aspirujących lokalnych polityków. No i oczywiście całość organizował Palikot. Premier miał tylko od czasu do czasu się pokazać, coś powiedzieć i zapewnić, że nad wszystkim panuje. A i tak okazało się to dla niego za dużo. Stąd te nieustanne wyjazdy na wakacje, i coraz większe zdenerwowanie po każdym kolejnym powrocie.
I teraz się okazuje, że kiedy Donald Tusk szykował się do prezydentury i starał się ten czas spędzić bez większych stresów, gdzieś obok niego zdarzyło się kilka bardzo przykrych rzeczy, nad którymi koledzy Premiera nie zapanowali, na które on sam nawet nie miał wpływu i które nagle zmieniły się w lawinę. I nagle Donald Tusk dowiedział się, że to jednak on jest za wszystko odpowiedzialny i że teraz on będzie musiał zacząć ponosić konsekwencje.
Na dodatek, wszystko wskazuje na to, że z jakiegoś powodu, media – które przecież musiały wiedzieć, co się dzieje i czego się można spodziewać – nagle straciły cierpliwość i cofnęły ochronę. A może nawet nie chodzi tu o cierpliwość. Może po prostu w sytuacji, kiedy dzieją się tylko złe rzeczy, nie można nagle przestać w ogóle informować. Może jest tak, że kiedy nawet nie ma się za co znęcać nad PiS-em i komunistami, kiedy nawet PSL dzielnie się zmobilizował i nie prowokuje afer, pozostaje tylko ta wspomniana już lawina.
I co ma teraz zrobić Donald Tusk, premier rządu? Ma powiedzieć, że to nie on? Że on o niczym nie wiedział? Że on był zmęczony i na chwilę musiał wyjechać? Że to koledzy? Że on od początku chciał być prezydentem, a nie premierem? Przecież teraz nawet nie wiadomo, czy jemu wypada jutro i w niedzielę pójść z kolegami na piłkę, bo od razu przyjdą jacyś i będą się pytać o Czumę, Karnowskiego, albo jeszcze o kogoś innego. A skąd on ma cokolwiek wiedzieć?
Więc ja myślę, że ja rozumiem sytuację Premiera. I uważam, że jeśli się natychmiast wszystko nie uspokoi, to on najzwyczajniej w świecie tego nie wytrzyma. Wiem, że w polityce bywa różnie i niekiedy bardzo ciężko. I wiem też, że się wytrzymuje najróżniejsze kryzysy. Ale do tego trzeba twardych ludzi. Giertych by wytrzymał. Poradziłby sobie Lepper. Pawlak – bez najmniejszego wysiłku. Oczywiście Kaczyński pewnie by nawet nie zauważył, że coś się dzieje, a jak by zauważył, to czułby tylko przyjemne podniecenie. Jestem głęboko przekonany, że Tusk w dzisiejszych dniach jest kompletnie rozbity. I nie może być inaczej.
Kiedy niemal już półtora roku temu, władzę przejmowała Platforma Obywatelska i całe jej medialne, biznesowe i cywilizacyjne zaplecze, byłem w bardzo marnym nastroju. Bałem się, że jesteśmy załatwieni, na kilka dobrych lat, a jeśli mamy walczyć, to walka będzie straszna i na tyle wyczerpująca, że nawet po jej zakończeniu będzie trzeba bardzo długo lizać rany. Przez te półtora roku były chwile, kiedy cały front z którym przyszło nam walczyć, zupełnie słusznie wskazywał, że przy totalnej mobilizacji ogólnie rozumianego obozu władzy, opozycja praktycznie nie istnieje. I nagle, zupełnie niespodziewanie, w ciągu zaledwie parę tygodni ten kolos rozpada się w pył. Nie wiem, co się zdarzy jutro. Nie mam pojęcia, jak będzie wyglądała sytuacja polityczna za tydzień. Wiem natomiast, ze wszystko dzieje się bardzo szybko, a przede wszystkim przy ogromnym współczynniku chaosu. Nie znam sytuacji na samych szczytach polityki. Ja nie wiem nawet, kto się z kim w tej chwili spotyka, kto z kim o czym rozmawia, kto na kogo się czai. Natomiast widzę codziennie Jarosława Kaczyńskiego, odświeżonego, wypoczętego, pełnego spokoju i pewności siebie i od czasu do czasu Donalda Tuska, który robi wrażenie bardzo zmęczonego i który, według wszelkich dostępnych relacji jest bardzo zmęczony. Oczywiście, wciąż słyszę głosy, które każą mi wierzyć, że nowa polityka PiS-u to bzdura i pudło. Że wystarczy spojrzeć na sondaże, żeby widzieć, że nic się nie zmieniło. Że nawet najgorsza Platforma i tak jest lepsza, bardziej skuteczna i bardziej po prostu znośna od najlepszego PiS-u. I że Polacy to wiedzą. Ale ja wiem coś bardzo ważnego. To mianowicie, że jeśli Donald Tusk tego napięcia nie wytrzyma, to wszystko się po prostu zawali. Zupełnie niezależnie od tego, czy zmiana wizerunku PiS-u będzie skuteczna, czy nie; czy Czuma wyleci z rządu, czy nie; czy kolejny świadek w sprawie Olewnika się powiesi, czy nie. Bo to jest po prostu lawina i to lawina pędząca ze wszystkich stron. A Donald Tusk musi jeszcze czekać do wyborów prezydenckich ponad półtora roku. A to jest zdecydowanie za długo. On po prostu nie da rady czekać tak długo. Nikt nie musi teraz już nic robić. Teraz wystarczy tylko czekać. To już jest czysty automat.
Więc jest mi czysto po ludzku żal Donalda Tuska. Bo wyobrażam go sobie teraz, kiedy kończy się kolejny tydzień, a on już ledwo żyje. A drugiej strony mam bardzo nieprzyjemną satysfakcję, choćby dlatego, że Donald Tusk był głównym przedstawicielem tego bardzo szkodliwego nurtu w polskiej polityce i w ogóle polskim życiu, który dla czystej rządzy władzy, przez zwykłą zawiść i mściwość, przez kompletną niesamodzielność intelektualną, doprowadził Polskę do bardzo niedobrej sytuacji. Mam też tę satysfakcję, choćby przez to, że czytam dziś w Salonie wypowiedzi wychowanków Donalda Tuska, którzy rechoczą z zimną satysfakcją, że do TVP wróciła cenzura. I widzę z bólem, do czego on i jego protektorzy doprowadzili.
Ale, ponieważ mam w sobie też współczucie i dobre życzenia dla wszystkich, na koniec chciałem wskazać panu premierowi coś, co go z pewnością pocieszy. Właśnie obejrzałem w TVN24 prognozę pogody i zauważyłem bardzo ciekawą rzecz. Otóż na pogodowej mapie Polski są Lublin, Poznań, Kraków, Warszawa, Szczecin, Katowice, Łódź i… nagle coś, co się nazywa Gdańsk/Sopot. Najpierw pomyślałem sobie, że to dziwne. No bo skąd nagle Gdańsk/Sopot, a już nie Warszawa/Piaseczno, Katowice/Gliwice, Łódź/Pabianice, Kraków/Nowa Huta? Troszkę się obruszyłem, ale po chwili wiedziałem. Nie dzieje się nic złego. To dla naszego premiera. To dla niego. Żeby nie musiał się za bardzo nadwyrężać. I tak nie jest łatwo. A i też nie zostało zbyt wiele czasu. Niech ma.
Niech ma. To od nas. Dla Pana, Premierze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...