wtorek, 16 sierpnia 2022

O ludziach z krwią skażoną rtęcią

 

      Jeśli zechce nam się na chwilę rzucić okiem na stan owej walki w kisielu, jaka toczona jest między władzą a totalną opozycją, to, jak wszyscy mogliśmy zauważyć, przygasł nieco temat respiratorów, podobnie mało ostatnio słyszymy o wyborach kopertowych, a jakby tego było mało, to nawet nie za bardzo wiadomo co się dzieje z księdzem Szydło, swego czasu zaszczutym przez rosyjskie i niemieckie media. Natomiast, owszem, o jakiejkolwiek próżni mowy być nie może i obecnie tematem numer 1 są te dziesiątki, czy może setki, czy najlepiej miliony ryb zatrutych rtęcią przez Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego.

     Słucham kolejnych doniesień na temat owej katastrofy, ze szczególnym naciskiem na te dłonie Bogu ducha winnych rybaków, przeżarte do kości przez rtęć, czy co to tam aktualnie w Odrze pływa, i myślę sobie, że nie mam najmniejszych problemów ze skomentowaniem tego – pardon me french – skurwysyństwa, które się tu dokonuje,  natomiast ów komentarz będzie zaledwie parozdaniowy, bo wszystko co ponad to będzie musiało eksplodować z zażenowania. Otóż ja dziś nie mam najmniejszej wątpliwości co do tego, że gdyby z jednej strony pojawiła się nagle informacja, że rzeka Odra jest czysta jak złoto, a z drugiej na scenę wszedł sam Kusy i zwracając się do przywódców wspomnianej wcześnie totalnej opozycji zaproponował im, że za duszę każdego z nich on jest w jednej chwili sprawić, że rzeka Odra zamieni się w siedlisko zarazy, które zabije każdą osobę w promieniu 50 kimmetrów, włącznie z kobietami, dziećmi, nie zapominając o psach, to czy to Donald Tusk, czy Leszek Miller, dziennikarz Onetu Kamil Dziubka, czy setki tysięcy zwykłych kibiców, przyjęliby wszystkie warunki bez gadania. Dlaczego? Bo oni są gotowi się zgodzić nawet na to, by Polska zamieniła się w kupkę popiołu, byle na dnie tego popiołu znalazło się spopielałe ciało Jarosława Kaczyńskiego. Oni już w roku 2010 pokazali na co ich stać, gdy gotowi byli poświęcić nawet swoich najbliższych kumpli, byle by poczuć ten dreszcz szczęścia. 

      To o czym ja tu piszę brzmi być może nieco frywolnie, jednak sprawa jest jak najbardziej poważna. Otóż mamy do czynienia z sytuacją – i szczerze powiem, że nawet ja nie do końca wiem, skąd się ona wzięła – jak najbardziej poważną, a wręcz poważną dramatycznie. Oto bowiem znaleźliźmy się jako kraj i naród w stanie, w którym bardzo znaczna część owego narodu jest gotowa zgodzić się nawet i na to, by w kraj ten uderzył jakiś większy meteoryt, byle by pierwszymi ofiarami tego uderzenia byli... politycy, których oni nie lubią. I to, jak mówię, jest problem. Rzecz bowiem w tym, że kiedy ja mówię o setkach tysięcy kibicow, to staram się być bardzo oszczędny, bo jest całkiem prawdopodobne, że ich nie są tysiące, ale miliony. Miliony ludzi na takim poziomie szaleństwa, że dopiero gdy wokół siebie zobaczą już tylko zgliszcza zaczną drapać się po łbach i zadawać sobie pytanie, a przepraszam bardzo, ale co to się stało.

     Jak już wspomniałem na początku, mamy tę rtęć i legion osób spod wszelkich możliwych gwiazd modlących się o to, by owa rtęć okazała się faktem, a najlepiej faktem razy 50. Co będzie potem dziś jest bez znaczenia, bo liczy się tylko tu i teraz. Po tej stronie rzeki natomiast jesteśmy my i tak naprawdę jedyne co nam pozostaje, to – zgodnie z przykazaniem Poety – być wiernym i iść. A ja nie mam wątpliwości że po raz kolejny damy radę.



1 komentarz:

  1. Mimo wszystko mam nadzieję, że ta grupa z "krwią skażoną rtęcią" ogranicza się tylko do tych najbardziej sfanatyzowanych internetowych krzykaczy, a w rzeczywistości jest stosunkowo wąska.
    Sądzę, że wojna na Ukrainie wielu ludziom jednak oczy otworzyła.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...