piątek, 19 sierpnia 2022

Czy przy pomocy memu uda się wyciągnąć z przepaści polską szkołę?

 

        Nie wiem, jak sytuacja wygląda w popularnych mediach liberalnych – których choć mimo że się domyślam, to szczególnie intensywnie nie śledzę – jeśli natomiast chodzi o Internet, sprawa ma się nadzwyczaj dobrze, a w dodatku chyba ostatnio coraz bardziej nabiera życia. A mam tu na myśli kwestię wprowadzanego przez ministra Czarnka do szkół średnich nowego podręcznika, który ma na celu zaznajomienie współczesnej polskiej młodzieży ze sprawami, o których ona ani nie ma pojęcia, ani nie widzi powodu by owo pojęcie uzyskać, a jeśli już jej się jakimś cudem zdarzy coś tam przypadkiem usłyszeć, to nie jest w stanie odgadnąć, jaki związek to co właśnie usłyszała  ma z jej życiem, emocjami i planami.

      Co to za rzeczy, ktoś zapyta, a ja, jako wieloletni nauczyciel, mający stały kontakt być może przede wszystkim z dziećmi, młodzieżą, ale również młodymi dorosłymi, zajmujących na tak zwanej społecznej drabinie miejsce raczej wyższe niż niższe, chętnie odpowiem. Otóż są to kwestie takie jak, kto to taki Ronald Reagan, czym było Powstanie Warszawskie, co to znaczy UB, SB i Popiełuszko, co się kryje za wyrażeniami The Beatles, The Rolling Stones, Bob Dylan, czym był Stan Wojenny, jak się nazywa obecny premier polskiego rządu, o czym jest film Ojciec Chrzestny, a nawet z jakiego kraju pochodził papież Jan Paweł II. Możliwe że niektórym z nas trudno będzie w to co ja tu piszę uwierzyć, ale publicznie zaświadczam, że niczego z tego co powyżej nie wymyśliłem. Takie jest moje doświadczenie, a ja je tu z bólem przekazuję i powtarzam: dzisiejsza młodzież, ale również i ci, którzy już młodzieżą być przestali, nie mają pojęcia o niczym co ich zdaniem ich nie dotyczy, i to do nich w pierwszym rzędzie jest kierowany nowy podręcznik zadysponowany przez Ministerstwo Edukacji, a napisany przez prof. Wojciecha Roszkowskiego.

        Zanim spróbuję przedstawić swoją ocenę zamierzeń ministra Czarnka, chciałbym podzielić się swoimi refleksjami dotyczącymi przyczyn przedstawionego stanu rzeczy. Otóż moim zdaniem, problem leży w tym, że od roku 1945 polska szkoła nie zmieniła się praktycznie w ogóle. Jeśli się zastanowić, wszystko z czym mieliśmy do czynienia od początku do dnia dzisiejszego to nieustanne likwidowanie gimnazjów, przywracanie ich na nowo i ponowna ich likwidacja, pozorowane zmiany w programach nauczania histori i języka polskiego, no i oczywiście wieczne zmienianie wymagań,  likwidacja matematyki na maturach, przywracanie przedmiotu i ponowne obniżanie wymagań, i w efekcie jedyna istotna i mająca historyczny sens zmiana, to wprowadzenie tak zwanej „nowej matury” z jednoczesną likwidacją egzaminów na studia, swoją drogą, dla stanu umysłów młodzieży kompletnie bez znaczenia. Po niemal już 80 latach polska szkoła pozostaje wciąż taka sama jak była na samym początku, czyli tuż po tak zwanym „wyzwoleniu”.

      I znów, ktoś powie, że nie, to niemożliwe, przecież od czasów pieriestrojki nasze dzieci uczą się o napaści Związku Radzieckiego na Polske, o zbrodni katyńskiej, o Solidarności i o Lechu Wałęsie, a na lekcjach polskiego czytają wiersze Barańczaka i fragmenty z „Folwarku zwierzęcego” Orwella. Owszem, tyle że przy obecnym systemie – jak mówię niezmienionym od roku 1945 – Katyń, Orwell, czy Lech Walęsa jest dla nich taką samą abstrakcją jak wspomniany wcześniej Ronald Reagan, bitwa pod Grunwaldem, czy Stefan Batory i jego jakieś tam wyczyny, a na samym końcu i tak pojawi się ten stary znany wszystkim ziew i powrót do codziennych memów i obrazków na tik-toku.

         I znów ktoś powie, że przecież jest jeszcze dom, rodzice, wujek, dziadek. No więc nie. Mimo że tak nam się wszystkim wydaje, dom nigdy nie miał większego znaczenia, o ile nie pojawiły się jakieś szczególne okoliczności, które w sposób naturalny wymusiły pewne reakcje. Popatrzmy na przeciętnego licealistę i jego dzień. Pięć dni w tygodniu spędza on przeciętnie po siedem godzin w szkole, wieczorem albo spotyka się ze znajomymi, albo bawi się telefonem, albo gra w gry, potem śpi pięć czy sześć godzin, niekiedy, gdy nadejdzie potrzeba, się uczy... i ile w tym momencie pozostaje mu czasu na rozmowę z rodzicami o sprawach dla niego tak naprawdę nieważnych i nieciekawych? A zatem jest już tylko te siedem, czy osiem godzin w szkole, czyli jedyny czas, kiedy raczej trzeba być skupionym, bo owo skupienie będzie, kurwa, sprawdzane.

       Język polski, polska literatura, matematyka, historia, geografia, WOS, biologia, fizyka, chemia, angielski, niekiedy niemiecki lub hiszpański... no i te niekończące się korki. Przepraszam bardzo, ale jaka jest między nimi różnica z punktu widzenia wspołczesnego dziecka? Sienkiewicz, reakcje chemiczne, Mieszko I, tangens, cotangens,  czasowniki nieregularne i rzeczowniki niepoliczalne, Solidarność, Morze Śródziemne, Katyń, angielski w środę o 16? I w tym momencie, w akcie kompletnie beznadziejnej desperacji, minister Czarnek wymyślił, że aby wyciągnąć wstępujące pokolenia z tej nędzy, trzeba im dać nowoczesny podręcznik i zmusić do tego, by nie dość że go studiowali, to jeszcze potrafili powiedzieć coś o tym, czego się właśnie dowiedzieli. I proszę mi nie mówić, że podręcznik Roszkowskiego to nie jest podręcznik nowoczesny, bo to co tam się znajduje to najbardziej tępa, żenująco prostacka ruska propaganda, na którą nikt się nie nabierze, a wręcz przeciwnie – dostanie ciężkiej cholery. A ja się zapytam, to czym, skoro tak, jest to wszystko co znajdowało się w podręcznikach, z których korzystałem ja i wielu z nas czytających ten tekst? Czy tam propagandy nie było? Czy może była, tyle że bardziej subtelna? A czym jest cała współczesna, i nie tylko współczesna, literatura, jeśli nie propagandą? Czym jest tak zwana sztuka na przestrzeni lat? Czym są piosenki, których słuchamy nie tylko od czasu Beatlesów? Czym jest polityka? Czym jest cała kultura popularna, jeśli nie propagandą? Czy ona jest bardziej inteligentna. Czy ona pozostawia miejsce na myślenie? Oczywiście że nie. Jedyna różnicza jest taka, że ta propaganda jest częścią współczesnego świata, i ona się zwyczajnie zlała z tłem, a propaganda, z którą ruszył do boju prof. Roszkowski, w ramach swojego kontekstu, jest ciałem całkowicie obcym i przez to niektórych z nas doprowadza do cholery.

      Nie czytałem wspomnianego podręcznika i wszystko co o nim wiem, pochodzi z licznych cytatów znalezionych w Internecie, z których, jak się okazuje, większość to fejki, ale przyznaję, że to co zostało potwierdzone, i tak robi wrażenie. To co się tam wypisuje to, z mojego punktu widzenia, kompletny dramat. W czym jednak rzecz? Otóż jeśli spróbujemy, tak jak to zrobił minister Czarnek, przemówić do serc osób skazanych z jednej strony na łaskę często niewiele od nich starszych nauczycieli, a z drugiej Internetu z całym jego chaosem, nie będziemy mieli innego wyjścia jak przemówić do nich językiem memu, bo oni żadnego innego języka nie zrozumieją, a przede wszystkim żadnym innym się nie zainteresują.

        Inna sprawa, że tu się pojawia kolejny problem, związany z tym, kto im ma te obrazki pokazywać? Tu jednak już zupełnie nie winiłbym ministra Czarnka. Ten od września tego roku podwyższył początkującym nauczycielom pensje o 20%. Może przynajmniej część z nich to doceni i zrozumie, że im tego nie załatwiło ZNP z prezesem Broniarzem. Ale boję się, że to i tak jest najpewniej walka z wiatrakami.



 

       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...