środa, 11 listopada 2020

Lockdown, czyli czy było warto?

 

       Powiem zupełnie szczerze, że kiedy dowiedziałem się, że firma Pfeizer poinformowała o praktycznym ukończeniu prac nad szczepionką przeciwko COVID19, z jednej strony oczywiście się ucieszyłem, jednocześnie jednak autentycznie wystraszyłem. Skąd ta radość, sprawa jest oczywista, gdy chodzi o strach, już wyjaśniam. Otóż nie uważam, że jest coś szczególnie ekscytującego w tym, gdy człowiek się dowiaduje, że jest prorokiem, choćby nawet takim całkiem malutkim. A ja, mimo że wprawdzie nigdy nie wspominałem o tym, że do końca roku szczepionka pojawi się na amerykańskim rynku – choć, owszem, robił to prezydent Trump – parokrotnie tu wyrażałem swoje bardzo mocne przekonanie, że wirusa diabli wezmą zaraz po wyborach prezydenckich w USA. Oczywiście pewny – tak jak zresztą niczego w ogóle – nie byłem ani przez chwilę, choć jednoznacznie pisałem, że jeśli jest jakaś myśl, która mnie trzyma za gardło niezmiennie od dłuższego już czasu, to ta, że ów wirus został nam zesłany wyłącznie po to, by pozbawić prezydenta Trumpa drugiej kadencji. I tu znów, cóż aż tak strasznego dostrzegł ktoś w kolejnych czterech latach owej prezydentury, że urządził całemu światu aż taką „jazdę”, pojęcia nie mam i nie wiem nawet, kim ów ktoś mógł być: czy tak zwany Rząd Światowy, czy Bezos do kupy z Muskiem i Gatesem, czy może wreszcie Chińczycy, a może jeszcze ktoś, o kogo istnieniu ani ja, ani nikt inny nie ma bladego pojęcia. Jak mówię, tego nie wiem, natomiast wiele wskazuje dziś na to, że owszem, chodziło o to by odsunąć od władzy Donalda Trumpa i by zrobić to nawet za cenę tymczasowego zamknięcia całego świata.

       Czy ja tym samym sugeruję, że z tym całym wirusem to była zwykła bujda? W żadnym wypadku. Powiem wręcz, że w ostatnich dniach, ja wręcz po raz pierwszy od lutego zacząłem się bać, że ów koronawirus dopadnie kogoś z nas i to dopadnie na amen. Natomiast przez niemal cały ten czas podejrzewałem, że tu może chodzić wyłącznie o Trumpa i że do listopada nie mamy na co liczyć. Pytali mnie znajomi o to, jak ja sobie wyobrażam, że ów wirus się skończy. Ktoś wyjdzie na mównicę i ogłosi, że możemy zdjąć te maseczki, a może nagle, z dnia na dzień, liczba osób zakażonych zacznie drastycznie spadać, a może wreszcie ktoś przyjdzie i zakomunikuje nam, że to był tylko taki eksperyment i że bardzo mu przykro, jeśli kogoś narażono na zbyt duży stres? No a ja wówczas odpowiadałem, że nie mam pojęcia i powiem uczciwie, że bardzo się cieszę, że nigdy, ani jednym słowem, nie wspomniałem o szczepionce. Bo tego to już bym ze zdenerwowania nie wytrzymał. A przyznajmy, że to była odpowiedź, która się wręcz narzucała.

      No więc mamy tę szczepionkę, ktoś tam gdzieś już się dowiedział, że w Polsce za jedną dawkę trzeba będzie zapłacić trzy stówy, gdzieś też napisano, że od jutra Unia Europejska zaczyna prowadzić rozmowy ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie zakupu paruset milionów sztuk, i nawet premier Morawiecki zapowiedział, że już rozpoczynamy tworzenie planu organizacji szczepień na przyszły rok. No i jeszcze coś, nie mniej ważnego. Otóż zabrał głos prezydent Trump i przypomniał na Twitterze, że on wiedział od początku, że ta szczepionka pojawi się w Ameryce do końca roku. W Ameryce. Do końca roku. A ja sobie w tym momencie myślę, że gdyby te wybory odbywały się tradycyjnie nie w listopadzie, a powiedzmy we wrześniu, to mam wrażenie, że on by zapowiadał początek owej produkcji na okres jeszcze przed jesienną, drugą falą koronawirusa. I też trafiłby w dziesiątkę.

       Ktoś się zastanawia pewnie, co teraz? Czy to znaczy, że Biden jednak już zostanie prezydentem i Trump pozostaje całkowicie niegroźny? Wcale nie. Przypominam, nigdy nie było, moim zdaniem, takiego planu, by wypuścić na rynek szczepionkę dopiero po tym, jak Biden, czy ktokolwiek inny, odsunie Trumpa od władzy. Pomysł by czekać z tym choćby i kolejne cztery lata byłby jednak zbyt ekscentryczny nawet jak na Chińczyków, że nie wspomnę o Elonie Musku. Chodziło wyłącznie o to, by stworzyć wokół owej pandemii tak wielką histerię, a w Stanach Zjednoczonych doprowadzić do tak wielu zarażeń, że ów temat stanie się pierwszym tematem kampanii i on to właśnie pozycją Prezydenta wystarczająco mocno zachwieje. Ktoś powie, że tematów było znacznie więcej. Możliwe; w końcu aż tak ważnie tego nie śledziłem, natomiast obejrzałem dwie prezydenckie debaty, oraz jedną debatę wiceprezydentów i za każdym razem kampania Bidena zaczynała od COVID-u. A w momencie gdy tuż przed wyborami liczba zarażonych w stanach wzrosła dwukrotnie, do grubo ponad stu tysięcy, byłem pewien, że to jest już tylko owa symboliczna kropka nad i.

        Czy im się udało? Powiem szczerze, że nie sądzę. Jak wiele na to wskazuje, Donald Trump był znakomicie do tego co się stanie przygotowany, a skuteczne przejęcie Sądu Najwyższego wcale nie jest jedynym tego dowodem. On był na to przygotowany i z tego co widzę, słyszę i czytam, wnioskuję, że jego szampański dziś nastrój wcale nie koniecznie musi być ani robieniem dobrej miny do złej gry, ani tym bardziej objawem żałosnej histerii. Jedyne co mnie niepokoi to fakt, że, jak zobaczyłem wczoraj w telewizji, Amerykanie powoli zaczynają zdejmować z okien i z wystaw sklepowych te deski, w przekonaniu, że skoro Biden został prezydentem, żadnych rozrób już nie będzie. W końcu, kto miałby je organizować? Prawica? Nie żartujmy. Z drugiej jednak strony pocieszam się myślą, że ci co te deski w pierwszej kolejności zakładali, to wyborcy Bidena. Prawica, nie bawiła się żadnymi deskami. Oni zwyczajnie się zbroili. I kto wie, czy ta broń jeszcze się im nie przyda?

        Tak czy inaczej, wygląda bardzo na to, że przed nami dobry nowy rok. Byle tylko spadł śnieg.



      

3 komentarze:

  1. Nie zgadnę, czy było warto.

    Trudno podejrzewać naszych owoczesnych, żeby wymyślili pandemię w celu obalenia faszyzmu. Polityka na pewno polega na umiejętności wykorzystywania sytuacji. Ich tworzenie jest o wiele trudniejsze, a odpowiedź przeciwnika może być zaskakująca. Jak to powiedział szeryf w To nie jest kraj dla starych ludzi: walcząc nawet ze spętanym bykiem nie można być pewnym wyniku.
    Więc także Bajdenczycy mogli skorzystać o okazji. Ta szczepionka to podobno zupełnie nowa technologia, więc pewnie nikt nie jest w stanie stwierdzić, czy mogła być gotowa dwa miesiące wcześniej.

    Gowin tuż przed tym jak zaczął wiosną rozwalać koalicję, ogłosił że jego resort zasponsorował zakończone sukcesem badania nad polskim testem.

    Naukowcy z Poznania mieli to rzekomo zrobić, idealnie się wpasował ten sukces Gowina w jego premierowskie plany.

    Czasami powstaje wrażenie, że politycy robià za dużo. Ta potrzeba tworzenia sytuacji jest zabójcza przede wszystkim dla nich. Gowin na niezrozumiałe szczęście swoją drogą. Ostatni Obcy jest o tym twórczym, szatańskim amoku kreacji. Słaby to film, bo zniknęła tajemnica.

    Może Bajden będzie miał pecha i Trumpowi uda się przeciągnąć aż do chwili, gdy ludzie uwierzą w zwycięstwo nad pandemią, a wtedy zniknie najpoważniejszy zarzut do Trumpa. ale jak wspomniałem na początku, trudno zgadnąć.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Juliusz Wnorowski
    Dziś wszyscy już mówią, ze z tą szczepionką to zawracanie głowy, ale skąd się nagle zrobił taki rwetes? No i czemu Pfeizer nagle to ogłosił, skoro nic nie ma?

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobra ale to nie taniej by było po prostu załatwić Trumpa jak JFK? Tam chętnych szaleńców nie brakuje.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...