czwartek, 26 listopada 2020

Jak się nie nudzić na scenie tak małej?

       Kto chce, niech wierzy, kto nie, nie musi, faktem jest jednak, że przez te już 12 lat z hakiem, jak prowadzę ten blog, nie zamieściłem tu jednego tekstu, co do którego miałbym jakiekolwiek wątpliwości, gdy chodzi o prezentowany poziom. Oczywiście, biorę pod uwagę to, że są czytelnicy, którzy nawet większość z tego co tu publikuję uważają za nic nie warte, są też z pewnością i tacy, którzy niejednokrotnie czuli się zawiedzeni, ja jednak tylko chcę zapewnić o tym, że nigdy nie pozwoliłem sobie na to, by nacisnąć przycisk „opublikuj” w przekonaniu, że w końcu nie muszę być najlepszy. Nawet jeśli zdarzało mi się wrócić do jakiegoś ze starszych tekstów, to też bardzo mi zależało, by to było coś być może najlepszego. Powiem więcej: nie raz zdarzało się, że miałem już tekst zupełnie gotowy, ale w ostatnim momencie uznawałem, że on mi jednak nie wyszedł i wyrzucałem go w kosmos. Czemu o tym piszę? Otóż przyznaję zupełnie szczerze, że od kilku dni nie widzę żadnego dobrego powodu, by przeżywać cokolwiek z tego co się wokół dzieje, poza oczywiście tym, że Liverpool pokonał Leicester, a moja wnuczka na pytanie „How are you today?” odpowiedziała „Fine, thank you”, a na pytanie „How old are you?” – „Three and a half”. No a skoro – mam nadzieję, że każdy to już w tej chwili rozumie – skoro sam czegoś nie jestem w stanie przeżywać, nie mam też serca, by zawracać tym głowę ludziom przychodzącym na ten blog.

        Co się takiego stało, że scena, którą od lat opisuję, stała się nagle „tak mała, tak niemistrzowsko zrobiona”? Przyznaję, że do końca odpowiedzi na to pytanie nie znam, natomiast wiem z całą pewnością, że kompletnie mnie nie interesują ani konferencje prasowe Marty Lempart oraz tych pozostałych pięciu wariatek, i tym bardziej nie jestem w stanie się wzruszać faktem, że na owe konferencje nie mogą wejść dziennikarze telewizji publicznej i ów fakt stanowi dla nich źródło nieskończonego cierpienia, ale też nie mam absolutnie żadnej wiedzy, by komentować pandemię w kraju i na świecie. A bądźmy szczerzy: poza tym nie dzieje się NIC.

         Przepraszam, ale jednak nie nic. Mamy mianowicie powyborczy kryzys w USA, a ja jestem niemal pewien, że ów stan zawieszenia, o którym mówię, wynika bezpośrednio z tego powodu, że owa gadka o tym, że Joe Biden został właśnie 46 prezydentem Stanów Zjednoczonych, pozostaje wyłącznie gadką, i to z każdym dniem coraz bardziej żałosną. Bo o co chodzi? Otóż moim zdaniem dziś cały świat przycupnął w oczekiwaniu na decyzję Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, a w Polsce owo przycupnięcie sprowadza się do tego, że jedyna zauważalna aktywność, to wspomniane wcześniej konferencje prasowe Strajku Kobiet, dziś już nawet nie dotyczące prawa kobiet do aborcji na życzenie, ale zapowiadające palenie świątyń o ile Kościół nie przestanie chrzcić małych dzieci bez ich zgody. Proszę zwrócić uwagę na to co się dzieje na poziomie kraju. Pomijając próby okiełznania pandemii, rząd praktycznie nie funkcjonuje, opozycja pomaga organizować uliczne awantury i jak zawsze błaga wszelkie możliwe instytucje europejskie o to, by pomogły jej odzyskać władzę, media zajmują się walką o uzyskanie jak najlepszej pozycji na rynku w przyszłym roku, a ja tu każdego dnia siadam przed komputerem i z coraz mniejszą nadzieją na sukces, zastanawiam się o czym tu pisać.

       I oto, proszę sobie wyobrazić, niemal rzutem na taśmę, wpadłem na informację, że Państwowe Wydawnictwa Naukowe ogłosiły plebiscyt na tak zwane „Młodzieżowe Słowo Roku”. Jak głosi oficjalny komunikat, „plebiscyt ma na celu wyłonienie najbardziej popularnych wśród młodych ludzi słów, określeń lub wyrażeń. Młodzieżowe Słowo Roku nie musi być nowe, slangowe ani najczęściej używane. Jury w składzie: Marek Łaziński (Uniwersytet Warszawski), Anna Wileczek (Uniwersytet J. Kochanowskiego w Kielcach), Ewa Kołodziejek (Uniwersytet Szczeciński), Bartek Chaciński (Polityka) docenia istotność tematu oraz kreatywność języka w opisywaniu rzeczywistości”. A każdy kto ma bezpośredni kontakt z tym blogiem, czuje z pewnością, że to jest już praktycznie cała informacja i możemy się żegnać do jutra. Tymczasem nic podobnego. Otóż, jak się dowiadujemy, Kapituła owego plebiscytu poinformowała właśnie, że najbardziej dziś popularne słowo „Julka”, określające przeciętną uczestniczkę wspomnianego wcześniej Strajku Kobiet, zostaje z konkursu wyeliminowane, ponieważ nie godzi się szydzić z poglądów. Kapituła wydała nawet w związku z tym specjalne oświadczenie, w którym stwierdziła między innymi, że „rzeczownik odimienny Julka/julka z Twittera pierwotnie był lekceważącą nazwą pewnego typu zachowań, lansowania w mediach społecznościowych poglądów liberalnych czy lewicowych bez otwartości na dyskusję. Takie osoby z pewnością istnieją i to słowo w normalnych czasach nie powinno dziwić czy obrażać bardziej niż zeszłoroczne słowo zwycięskie alternatywka. Jednak wraz z zaostrzeniem konfliktu społecznego julka jest w zgłoszeniach plebiscytowych coraz częściej definiowana w odniesieniu do poglądów, a nie zachowań. Podobną metamorfozę przeszło określenie prawicowego aktywisty – kuc. W sytuacji, w której wyśmiewane „julki” są bite na ulicach, kapituła plebiscytu na mocy regulaminu zdecydowała, że nie wygra słowo wyśmiewające czyjeś poglądy. Nie będziemy przemilczać tych zgłoszeń, ale w statystyce wyników nie uwzględnimy słów zaostrzających konflikt społeczny”.

         A ja tu mam już tylko dwie refleksje, którymi uważam za pożyteczne się podzielić. Pierwsza z nich to ta, że ja oczywiście rozumiem postawę państwa profesorstwa plus Bartka z „Polityki”. W końcu, nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wcześniej popularni Janusz i Grażyna byli wyszydzani ze względu na swoje poglądy. Poglądy, jak wiemy są pod ochroną, natomiast Grażyna z Januszem i ich dziećmi byli tematem doniesień medialnych z tego wyłącznie powodu, że srają na wydmach i pierdzą w nadmorskich kebabiarniach. A zatem, podczas gdy Julki krzycząc „Kurwa” i „Wypierdalać” wyrażają wyłącznie poglądy, to w przypadku Grażyny i Janusza poszło o zachowania. Powtórzmy: zachowania naganne. Druga refleksja natomiast jest taka, że przeżywam dziś ciężki osobisty wstyd z tego powodu, że po tych wszystkich latach, przez ową posuchę na rynku wydarzeń, zostałem zmuszony do tego, by na tym blogu pojawiło się nazwisko Bartek Chaciński. Swoją drogą fakt ów najlepiej świadczy o tym, że do czasu jak się okaże, że prezydentem Stanów Zjednoczonych zostaje jednak na drugą kadencję Donald Trump, będzie naprawdę źle.



       

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...