poniedziałek, 9 października 2017

... jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć

      Zamieścilem tu przy niedzieli tekst o walce miedzy cywilizacją śmierci, a cywilizacją życia, i muszę przyznać, że czuję z jednej strony lekkie wyrzuty sumienia, a z drugiej satysfakcję. Wyrzuty sumienia z tego powodu, że ów tekst – jestem tego absolutnie pewien – przez wielu czytelników został odebrany, jako bełkot wariata, satysfakcję natomiast przez to, że ja dokładnie w ten sposób sobie wszystko zaplanowałem. Im dłużej bowiem prowadzę ten blog, tym mmocniejsze mam przekonanie, że gdy chodzi o przekaz, wszystko już było, natomiast to, co jeszcze może mnie tu w jakiś sposób ratować, to zagadka. I to z tego własnie powodu niekiedy wpadam w nastrój, by pisać w taki sposób, żeby nawet dla mnie samego to co powstanie stanowiło pewne wyzwanie. A chyba wszyscy przyznamy, że to już jest nie byle co.
      Ponieważ jednak temat walki życia ze śmiercią to nie jest sprawa błacha, pomyslałem sobie, że przypomnę swój tekst  sprzed kilku już lat, zamieszczony w wydawanych przez poznańskich karmelitów „Zeszytach” pod tytułem „… a jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć”, z nadzieją, że przynajmniej części z nas ów tekst rozjaśni ten tak niewyraźny obraz. Bardzo proszę.
    
      Ani nie jestem teologiem autoryzowanym, ani, jak część z tak zwanych dziennikarzy katolickich, teologiem samozwańczym, ani, co więcej, nie mam nawet tak skromnych ambicji, by objaśniać ludziom najprostsze zagadki naszej wiary, takie choćby, o których dzieci uczą się – czy choćby powinny się uczyć – na lekcjach religii, jednak tym razem chciałbym zaryzykować pewną teorię dotyczącą słynnego fragmentu Pisma Świętego, znanego nam z krótkiej bardzo sekwencji: „Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć”.
      Otóż od pewnego czasu chodzi mi po głowie owa śmierć, jako ostatni wróg. Ja oczywiście rozumiem, że wrogiem – choćby i ostatnim – może być Szatan. Nie zdziwiłbym się też, gdyby ostatnim wrogiem okazał się grzech, czy w ogóle zło… a tu tymczasem mamy tę śmierć. Wszyscy wiemy, jak śmierć potrafi być czymś bardzo z naszego punktu widzenia najgorszym: boimy się jej, nie rozumiemy, niektórzy z nas nawet nie lubią o niej rozmawiać, i mimo że wiemy jednocześnie, że żyć wiecznie nikt z nas chyba by nie chciał, staramy się ją odwlec w nieskończoność. A i tak wciąż mamy tę świadomość, że ona jest czymś równie naturalnym, jak życie. Tymczasem nagle się dowiadujemy, że śmierć jest wrogiem. Nie wyjątkowo wyboistą drogą do życia wiecznego, ale wrogiem, i to – co tu akurat jest dla nas kwestią podstawową – wrogiem ostatecznym.
      Tematem tego numeru „Zeszytów” jest piąte przykazanie, czyli „nie zabijaj” i jego przeróżne interpretacje. Nie wiem, jak inni, ale z jakiegoś niepojętego dla mnie powodu, od czasów, gdy byłem małym dzieckiem, to właśnie przykazanie – nie pierwsze, nie czwarte, nie siódme nawet, ale właśnie piąte – przemawiało do mnie najbardziej: nie wolno zabijać. Kraść, kłamać, nie chodzić do kościoła, nie słuchać rodziców – owszem, to też. Przede wszystkim jednak trzeba się trzymać jak najdalej od śmierci. Takie to były wówczas moje emocje, do tego stopnia silne, że fraza „piąte nie zabijaj” stanowiła dla mnie w pewnym momencie punkt wyjścia do innych przykazań. Ile razy trzeba było szybko powiedzieć, które przykazanie nie pozwala na przykład cudzołożyć, od razu zaczynałem w głowie te recytację od „piąte nie zabijaj”. A przecież, jeśli się dobrze zastanowić, to akurat piąte jest być może jedynym przykazaniem, które większości z nas nie dotyczy. My możemy nie szanować Boga, bliźniego i rodziców, i opuszczać Mszę Świętą, i zazdrościć, i kłamać i kraść nawet, ale zabijać? No, zabijanie akurat to nie jest nasza rzecz.
      A jednak myślę, że emocje, jakie budziło to piąte przykazanie, były nie tylko moje. Emocje, które w jakiś tam sposób, jak sądzę wyprzedzały, a jednocześnie uzupełniały, ową zapowiedź św. Pawła, że na końcu jako największy wróg zostanie pokonana śmierć. I już nikt nikogo nie zabije.
      Proszę zwrócić uwagę, że Paweł, poza tym największym, nie wymienia innych wrogów. Oczywiście, w innych miejscach mamy i demony i grzech i grzeszników i samego diabła, ale tu u Pawła jest tylko śmierć. Wszyscy wrogowie i największy z nich – śmierć. Czy to możliwe więc, że nasza dziecięca intuicja, która kazała nam traktować zabójstwo jako grzech największy, a śmierć jako największego wroga człowieka, była słuszna? Wydaje mi się że tak.
       Kiedyś przeżyłem pewną przygodę, którą zresztą miałem okazję już opisać w paru miejscach, ale muszę do niej wrócić i tu w „Zeszytach”. Otóż przez jakiś czas, jeżdżąc tramwajem do pracy, spotykałem dziewczynkę w wieku może 15, a może 16 lat, drobną blondynkę, ani ładną, ani brzydką, z plecakiem, w jakim dzieci noszą książki do szkoły, z niemal całą twarzą poprzebijaną czarnymi kolczykami. I kiedy mówię o całej twarzy i o kolczykach czarnych, wcale nie przesadzam, ale mam na myśli autentycznie całą twarz: wargi, nos, uszy i brwi, i że ona miała to wszystko poprzebijane czarnymi kolczykami. Ale mało tego. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ona za każdym razem, kiedy ją widziałem – a widziałem ja razy kilka – była straszliwie smutna, straszliwie samotna i straszliwie pusta. Nigdy się nie dowiedziałem, czy ona jechała do szkoły, czy może tak krążyła bez sensu po mieście, bo szkoła jej nie była do niczego potrzebna, czy może była umówiona z kimś „na mieście”, ale myślę, ze to akurat nie jest takie ważne. To co robiło największe wrażenie, to oczywiście te kolczyki i ta samotność. A jeśli ktoś jest na tyle domyślny, by wyprzedzać moje słowa, to już wie, że jeszcze ta śmierć. Bo właśnie tak to wyglądało: ona była zanurzona w śmierci.
      W odróżnieniu od większości dzieci w jej wieku, ona też nie słuchała muzyki. Nawet nie robiła wrażenia, jakby mogła mieć telefon komórkowy, z którego tej muzyki mogłaby, gdyby tylko chciała, słuchać. Siedziała taka pogrążona w swojej ponurej samotności i patrzyła przed siebie. I to, powiem szczerze, mnie bardzo zdziwiło. Ja bym po kimś takim jak ona spodziewał się, że będzie słuchał nawet jeśli nie Nergala z zespołem Behemoth, to chociaż Black Sabbath, a ona nie słuchała niczego. Ją najwidoczniej ta muzyka nawet nie interesowała.
      Trochę skaczę w tym tekście od wątku do wątku, no ale tak to jakoś wyszło i pewnie już tak zostanie. Rzecz w tym, że ja od pewnego czasu bardzo przejmuję się satanizmem promowanym przez kulturę popularną, a kiedy używam określenia „satanizm” to niekoniecznie mam na myśli takich wykonawców, jak wspomniany Black Sabbath, czy Led Zeppelin, czy choćby całą tę muzykę określaną nazwą „black metal”, ale też – i to może przede wszystkim – i nie to, co ostatnio staje się coraz bardziej popularne, jako pogański folk. Chodzi o tych wszystkich grajków poprzebieranych w najstarsze słowiańskie stroje, uzbrojonych w stare, tradycyjne słowiańskie instrumenty i wykonujących muzykę źródeł, z czasów, jak to oni określają, jeszcze przedchrześcijańskich, a więc jedynie prawdziwych. Słucham niekiedy tej muzyki i myślę sobie, że tak to właśnie Diabeł próbuje zdobyć nasze dusze. Odwracając naszą uwagę od Boga. Realizując dokładnie to, co papież Franciszek tak fantastycznie celnie określił słowami, że kto się nie modli do Boga, ten się modli do Szatana. Słucham niekiedy tej muzyki i się trochę boję.
      Niedawno miałem okazję obejrzeć gdzieś fragment koncertu zespołu Behemoth, gdzie wśród tej całej satanistycznej dekoracji Nergal wykrzykiwał do idealnie opętanej publiczności bluźniercze hasła, a tłum je podejmował i za nim wiernie powtarzał, no i też się bałem. Bo wiedziałem, że tam z nimi jest Szatan. Natomiast przyznaję, że ani na moment nie przyszło mi do głowy, i wtedy, podczas słuchania fragmentów tego koncertu, ani wcześniej, kiedy słuchałem zespołów Led Zeppelin, Black Sabbath, czy naszej polskiej Kapeli ze wsi Warszawa, że tam dochodzi do zabójstwa; że tam oprócz tego Diabła jest też śmierć.
      I oto kilka dni temu kolega przesłał mi link do pewnego filmu dostępnego w Internecie, stanowiącego fragment większego projektu zatytułowanego „Kraina grzybów”, po obejrzeniu którego doszedłem do wniosku, że gdyby nawet zostawić ten obraz – obraz, powiedzmy to uczciwie, z wielu względów, dla normalnie przeżywającego świat człowieka, nie do wytrzymania – natomiast wypełniający go dźwięk zastąpić wspomnianym wcześniej koncertem zespołu Behemoth, cały czarny plan stojący za tym projektem wziąłby w łeb. Gdyby wspomniany film wypełnić klasycznym czarnym metalem, to wszystko nagle stałoby się żartem. Bo rzecz polega na tym, że projekt „Kraina grzybów” to nie jest satanizm, jaki znamy – to jest śmierć. I owa śmierć jest wręcz doskonale opisywana i przez ten obraz, ale w równym stopniu też przez dźwięk – powtarzam, dźwięk zupełnie inny od tego, do któregośmy się już zdążyli przyzwyczaić.
      Nie udało mi się obejrzeć więcej, niż dwie, może trzy minuty tego filmu, ale powiem szczerze, że te parę minut wystarczyły mi, żebym zrozumiał, czym jest śmierć i jak wygląda piekło. I niech nikt nie myśli, że tam mieliśmy jakieś kozły, odwrócone krzyże, szyderstwa z Boga, seks, ciężką rockową muzykę, jakieś nieludzkie zawodzenia. Nic z tego. Tam wszystko robiło wrażenie dość klasycznego artystycznego projektu, tyle że on cały tonął w śmierci. Nie jestem tego w stanie opisać, i przyznaję, że też bym nie chciał tego robić, ale tak to właśnie wyglądało: to było, jak koszmar z dzieciństwa, z którego się budzimy zlani potem, bo przez chwilę poczuliśmy na czole zimny oddech śmierci. Piekła, Szatana, wiecznego cierpienia, ale przede wszystkim śmierci, czyli – powiedzmy to sobie wreszcie – nieskończonej samotności.
      I przyjaciele i rodzice i Kościół i różnego rodzaju autorytety przestrzegają nas, byśmy trzymali się z dala od ścieżek Szatana, który – ciekawe, swoją drogą, skąd ten pomysł – próbuje nas podobno uwieść przez muzykę, czy w ogóle kulturę pop. Otóż wygląda na to, że, owszem, Tenktórynieprzepuszczażadnejokazji ma wiele sposobów i bardzo dużo cierpliwości, by każdy z nich wykorzystać przeciwko człowiekowi, jednak nie powinniśmy zbyt ławo uwierzyć, że on jest tak naiwny, by te wszystkie swoje sposoby wymalować nam na wielkiej tablicy, a na koniec się jeszcze pod tym podpisać przy pomocy trzech szóstek, czy odwróconego pentagramu. Jeśli on jest tym, kim uważamy, że jest, i będzie chciał nas zaatakować, to z całą pewnością nie dostarczy nam wcześniej odpowiedniej instrukcji, jak się przed tym atakiem bronić, ale spróbuje nas, z sobie tylko znaną perfekcją, uwieść.
      Co więc powinniśmy wiedzieć? Przede wszystkim, że on jest, i wcale nie zamierza czekać bezczynnie na przyjście Królestwa Bożego. On w Boga nie wierzy. On jest przekonany, że Bóg nie żyje. Poza tym nie powinniśmy się łudzić, że wystarczy, że nie będziemy słuchać muzyki rockowej, ale ograniczymy się na przykład do klasyki, bo nie ma żadnego naprawdę powodu, by uważać, że Diabeł z jakiegoś powodu czuje obrzydzenie do Beethovena. Nie ma też powodu sądzić, że Diabeł gardzi i nie ogląda rozrywkowych programów w Polsacie. No i wreszcie, po trzecie, musimy pamiętać, że największym wrogiem jest śmierć i to w niej dopiero możemy odnaleźć prawdziwego Szatana. Bo to on jest pierwszym zabójcą. To przeciwko niemu zostało zapisane piąte przykazanie.
      Właśnie tak. To śmierć jest pierwszym wrogiem i bądźmy pewni, że kiedy Tenktórynieprzepuszczażadnejokazji będzie nas chciał do siebie przygarnąć, to nie przez to, że nam pokaże jakiś wisiorek z powieszonym do góry nogami krzyżykiem, nie przez figurkę kozy z poskręcanymi rogami, nie przez pisane gotykiem idiotyzmy o tym, że niepokonane słońce przenika czarne drzewa, ale w taki sposób, byśmy się nawet nie zorientowali, że to on do nas przemawia, byśmy myśleli, że to tylko taka sztuka w temacie kosmosu i niepokonanej śmierci. Bo ona, jak już wiemy, zostanie pokonana, ale co z nami?
      Tak. Kradnie, cudzołoży, kłamie, nie szanuje rodziców, zazdrości, zabija nie człowiek, ale Szatan, a robiąc to spycha nas w otchłań śmierci. To jest jego domena. I właśnie dlatego, na samym końcu, jako największy wróg, zostanie pokonana śmierć.

Tego akurat tekstu nie ma w mojej książce o paleniu licha, natomiast są inne, równie inspirujące. Polecam serdecznie. Tu


14 komentarzy:

  1. A w Ewangelii napisano, że złe duchy wierzą i drżą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowy
      Jeszcze raz - i myślę, że już po raz ostatni - proszę o podpisywanie komentarzy. Ja muszę wiedzieć, czy rozmawiam z tą samą osobą, czy z wieloma różnymi. Każdy następny komentarz przysłany jako anonimowy będę usuwał, bez względu na treść.

      Usuń
    2. Nie można po prostu zablokować tej opcji komentowania jako anonim gdzieś tam w konfiguracji blogspot'a?

      Usuń
    3. @piter
      Można. Sa różne możliwości kontrolowania komentarzy, ale nie chcę skrzywdzić tych czytelników, którzy mają dobre intencje.

      Usuń
  2. A czy ta dziewczyna z kolczykami, w tym tramwaju, czasem, to nie ona widziała wokół siebie śmierć.Czy znalazł się, ktoś, kto by się do niej odezwał, z pytaniem, czy wszystko jest w porządku, lub z innym podobnym pytaniem: dlaczego, po co, itp? Tolerując wszystko, tolerujemy śmierć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @olekfara
      No, niestety, z tego co zauważyłem, Ciebie tam nie było. A szkoda. Ty byś z pewnością dał świadectwo.

      Usuń
    2. Na 99% będąc młody nie dał bym świadectwa.Dziś dużo starszy, pewnie na 100%. I na 100% nie wiem, jakbym zareagował Problem w tym, że jest nas tak dużo.

      Usuń
  3. Ta dziewczyna mogła być po prostu zwykłą nastolatką, która niewyspana wsiadła do autobusu i tępo patrzyła się przed siebie. To jeszcze nie oznaka samotności. Ja po pobudce za 15 6 rano też dochodzę do siebie przez jakiś czas.

    Co do Krainy Grzybów, pierwsze wrażenie jest takie o jakim tutaj piszesz, następne jednak sugerują, że twórcy robią sobie jaja albo ewentualnie mają coś z garami, ale ja stawiam na tę pierwszą opcję. Zaś po kilku seansach to się staje po prostu nudne. Oni już zakończyli ten projekt dochodząc chyba do tego samego wniosku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Lucas Beer
      Nie. To nie była zwykła nastolatka, która niewyspana wsiadła do autobusu i tępo patrzyła przed siebie. Gdyby tak było, ja bym o niej nie napisał.

      Usuń
  4. Piter ma rację. On wie, że Bóg żyje. Ale wybrał wieczność bez Boga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobno Nietzsche coś wiedział o śmierci Boga i miał to ujawnić,ale pech chciał,że mu się zmarło.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest jeszcze jedno: śmierć zostanie pokonana jako ostatnia, bo to wymaga zniszczenia doczesnego świata. Jest, bowiem jednym z jego praw.

    OdpowiedzUsuń
  7. @all skoro wszyscy zmartwychwstaną na sąd ostateczny to odesłanie do lamusa śmierci fizycznej wydaje się być pewnikiem ale tu rodzi się pytanie co że śmiercią duchową jest przecież taka kategoria dotyczy tych którzy się nie nawracają i pogrążają w piekle gdzie tylko złe duchy strącone z nieba i potępieni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu nie wszyscy zmartwychwstaną w nowym ciele do nowego życia.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...