poniedziałek, 17 czerwca 2013

Do Tegoconieprzepuszczażadnejokazji po prośbie

Bóg mi świadkiem, że raz w życiu poświęciłem tekst dziennikarzowi Piotrowi Skwiecińskiemu i wiedziałem, że ten jeden raz to o jeden raz za dużo. A tu tymczasem ni stąd ni z owąd okazuje się, że on się tak zaktywizował, że niewykluczone, że pod nieobecność Rafała Ziemkiewicza, który zapewne niedługo otrzyma stały kącik w „Gazecie Wyborczej”, to on właśnie będzie tu reprezentował upadek prawicowego dziennikarstwa. O co poszło? Praktycznie o jeden niedługi tekst zamieszczony w wydaniu tygodnika „Sieci” z zeszłego tygodnia, a zatytułowany „Bronię Wojciecha Fibaka”.
Zanim bardziej dokładnie napiszę, o co poszło, mała dygresja. Kupuję te nieszczęsne „Sieci” w tej chwili już tylko ze względu na moją biedną córkę, która resztkami sił wierzy, że powinniśmy się jednoczyć, jednoczyć i jeszcze raz jednoczyć, i kiedy wydawało mi się, że akurat zeszły tydzień uda się jakoś uratować, ona wręcz rzutem na taśmę, w minioną sobotę, wywalczyła to wydanie i natychmiast popędziła do czytania. Chwilę później przyszła do mnie, i poprosiła, żebym rzucił okiem i jej powiedział, czy Skwieciński robi sobie jaja, czy to, co on napisał, to na poważnie.
I to, moim zdaniem jest sytuacja ciekawa podwójnie. Jak niektórzy z nas może pamiętają, swego czasu zamieściłem tu pewien bardzo ironiczny tekst, zatytułowany „Bronię Senatora”, w którym sparodiowałem ową pamiętną, tak bardzo agresywną medialną obronę Krzysztofa Piesiewicza przed ludźmi, których jedyną winą było to, że mają ograniczone zaufanie do – przepraszam wszystkich za wyrażenie – ześwinionych autorytetów. Tamten tekst to była, jak mówię, czysta ironia, jednak tak bardzo ukryta, że na nią dał się nabrać nawet mój ukochany przyjaciel Coryllus, wówczas zaledwie znajomy z sieci. Tu natomiast mamy niemal to samo, tyle że już jak najbardziej na poważnie.
Druga rzecz jest taka, że ja bardzo niedawno, właśnie przy okazji sprawy Fibaka, zacytowałem argument wypowiadany przez Fibakowych obrońców, że Fibak organizował swoim ustosunkowanym znajomym te biedne, zdesperowane dziewczyny całkowicie bezinteresownie, wyłącznie z dobrego serca, i któryś z mniej inteligentnych komentatorów uznał te słowa za moje, i mnie wykpił, że jestem naiwny i głupi.
No i na to wszystko przychodzi moje biedne dziecko z tym nieszczęsnym Skwiecińskim i jego – tym razem w sposób oczywisty szczerą – obroną Fibaka i pyta mnie, czy to wszystko na poważnie, czy może mamy do czynienia z klasycznym, choć średnio udanym, persyflażem.
Co więc ów Skwieciński tam do nas mówi? Przede wszystkim mianowicie powinniśmy wiedzieć, że Skwieciński osobiście tenisem się kompletnie nie interesuje, a samego Fibaka ma w pogardzie – za co, tego nie wiemy – jeśli natomiast idzie o sprawę owego stręczycielstwa, jego bardzo boli nagonka, jaka szczególnie prawicowa część opinii publicznej przeciwko Fibakowi rozkręciła, i to aż z trzech względów. Przede wszystkim, jak wszyscy wiemy, Fibak za swoje usługi nie brał ani grosza i wszystko, co robił, robił z przyjaznego serca, no a poza tym, nawet jeśli coś tam było jeszcze, to on nie jest ani księdzem, ani politykiem, więc wara nam od jego grzechów, no a poza tym opinia, jakoby stręczycielstwo z reguły było czymś złym, to wymysł najbardziej radykalnego feminizmu! W końcu, skąd wiadomo, że te dziewczyny nie są bardzo ze swojego losu zadowolone?
Naprawdę. Ja nie żartuję. Skwieciński tak w istocie rzeczy pisze. Dziś już wprawdzie w kioskach leży kolejny numer tygodnika „Sieci”, tym razem z mądrościami piosenkarza Kazika, ale, o ile mi wiadomo, za marne parę złotych, Skwiecińskiego można sobie ściągnąć z netu i co trzeba, sprawdzić.
Powiem jednak szczerze, że nawet mimo tej eksplozji zgłupienia, ja bym pewnie się Skwiecińskim zasadniczo nie zajmował, gdyby nie jeden jeszcze szczegół, a mianowicie pointa tego jego głupstwa. Już na sam koniec swoich refleksji, Skwieciński pisze co następuje:
I tu retoryczne pytanie do rozradowanych ‘kompromitacją Fibaka’ prawicowych blogerów: Czy naprawdę jest wam po drodze z takim myśleniem? Czy chcecie takiego świata?
Gdyby ktoś miał wątpliwości, chodzi o świat, gdzie stręczycielstwo traktuje się jak występek, a stręczycielstwo w wykonaniu osób publicznych, przez wielu traktowanych jako autorytety, występek szczególny.
A zatem owa końcowa refleksja wypowiedziana przez Skwiecińskiego każe mi się dziś nim zająć. Nawet jeśli tylko po to, by mu powiedzieć tych parę słów: Odpieprz się pan ode mnie, bo jeszcze jedno słowo dostaniesz pan tak zwaną fangę w nos. Ostatnia rzecz, jaką dziś potrzebuję to umoralniające rady od jakiegoś planktonu.
A teraz, trochę na wypadek, gdyby ktoś znów mi powiedział, że mnie nie stać na jedno dobre słowo w stosunku do bliźniego swego, ale że też ten tekst jest pozbawiony porządnej pointy, chciałbym odnieść się do bardzo inspirujących przemyśleń Andrzeja Zybertowicza, zamieszczonych w tym samym numerze „Sieci”, na ten sam zresztą temat. Otóż Zybertowicz postanowił przytoczyć w znacznie szerszej niż dotychczas nam znanej wersji, znane nam dotychczas zaledwie z bardzo oszczędnych omówień, błagania Fibaka, jakie on skierował do naczelnego „Wprostu” Latkowskiego, by on się nad nim ulitował i nie ujawniał informacji o tym, czym Fibak się na codzień zajmuje. Posłuchajmy więc i tego. Przepraszam za dosłowność i ostrzegam, że młodzież małoletnia powinna pozostawać pod opieką rodziców:
Ja współpracuję z "Wprost", zawsze byłem do dyspozycji. […] Z "Wprost" współpracuję od lat, czy ma sens coś takiego puszczać? […] Pana decyzja, ale ja bym prosił, ze względów wszystkich, że ja ogólnie jednak dużo dla Polski zrobiłem, chociaż na pewno mam jakieś wady. […] Zawsze wszystkich łączę, zawsze wszystkich przedstawiam. […] A co ja mogę zrobić, żeby to nie poszło? Obiecuję współpracę do końca życia. Jestem po prostu na pana łasce. […] No co ja mogę zrobić, że pan…? Co zaproponować? Cokolwiek pan chce, jakikolwiek inny materiał, nie wiem, może się okaże, że mogę zaproponować świat tenisowy, świat artystyczny, współpracę, wszystko. […] Zawsze byłem gotów, a teraz będę tym bardziej. Mogę jakieś specjalne rzeczy robić, będzie miło, mogę mieć jakąś kolumnę, nie będę pobierać. [...] Więc jeśli mogę pana prosić. Ja też, gdyby ktoś do mnie dzwonił, o coś prosił, to też starałbym się […]. W ogóle wszystko co pan chce, żeby tylko to nie poszło, to byłbym bardzo zobowiązany. […] Ja ze swej strony zapewniam współpracę na wszystkich frontach. Jakieś materiały, nie wiem, wyjątkowe, jakiekolwiek pan zamówi, mogę przeprowadzać na przykład jakieś wywiady dla was, naprawdę się wysilę, żeby jakoś z tego wyjść”.
Zybertowicz przytacza owe straszne, upiorne wręcz, słowa i zadaje pytanie, które oczywiście powinny się nasunąć w tej sytuacji każdemu – może jedynie z wyjątkiem Skwiecińskiego i umysłów jemu podobnych – ile tego typu rozmów prowadzonych jest dzień w dzień, w najróżniejszych zakamarkach dzisiejszej Polski? I w ilu tego typu przypadkach wszystko się kończy jakimś satysfakcjonującym dla obu stron kontraktem? Pisze, słusznie zresztą i bardzo mądrze, Zybertowicz:
Interesuje mnie zatem nie Fibak, nie Latkowski, ale wymiar socjologiczny tego typu sytuacji”.
A ja, już na sam koniec spróbuję jednak trochę z Zybertowiczem nie tyle popolemizować, co się w pewien szczególny sposób do jego refleksji podłączyć i ją uzupełnić o coś, na co on nie zwrócił uwagi. Otóż mnie jednak chodzi o Latkowskiego. Sylwestra Latkowskiego. Takiego, jakim go znamy i tego samego, o którym sobie niejednokrotnie bardzo ciekawie myśleliśmy. Jak idzie o mnie, to ja przyznaję, że wśród osób, które dla mnie stanowią przykład obleśności wręcz modelowej, on zajmuje od zawsze miejsce pierwsze. Gdyby zdarzyło mi się w moim życiu trafić na kogoś o tego typu prezencji, szyku i ogólnej aurze, wiałbym gdzie pieprz rośnie, uważając jednocześnie, by nie zwymiotować. I oto, cokolwiek dziś o nim nie myślimy, jakkolwiek te nasze myśli nie są usprawiedliwione, z jednej strony mamy tego Latkowskiego, a z drugiej jednak Fibaka. Jednak „tego” Fibaka. I oto ów Fibak stoi przed Latkowskim, tak strasznie upodlony, i ze łzami w oczach błaga go o zmiłowanie: „Panie Sylwestrze! Co mogę zrobić?
Zybertowicz nazywa to „matnią”. Bardzo przepraszam, ale to jest naprawdę mało powiedziane. Matnia przy tym to przedszkole, by nie powiedzieć żłobek.

Bardzo proszę pamiętać o mnie i w miarę możliwości wspierać ten blog pomocą finansową. A jeśli ktoś sam się męczy, by jakoś przezyć kolejny miesiąc, niech czasem znajdzie czas, by tu zajrzeć i z nami pobyć. Dziekuję.

13 komentarzy:

  1. Tak, to by wiele tłumaczyło. Gdy nagle jakiś, wydawałoby się porządny człowiek, zaczyna nagle się szmacić, zawsze wtedy myślę: co na niego mają? To co widzimy na co dzień, i co usiłuj nam się przedstawić jako "życie publiczne" to teatr marionetek i tylko czasami sznurki stają się widoczne.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Toyah
    Skwieciński to ten, co "Rzeczpospolitej" pisał w co drugim artykule jak to powinniśmy dobrze żyć z putinowską Rosją??

    Ładne rzeczy ostatnio wrzucasz. Dopiero Wipler, teraz ten szaleniec. To fascynujące. Czy ci "nasi" się umawiają na nadawanie na tym poziomie, czy też dostrajają się tak bez słów??

    OdpowiedzUsuń
  3. Nazwiska wszystkie mi obce, poza Ziemkiewiczem. Znam go wyłącznie z książki "Ciało obce" i zaczynam się niepokoić opiniami na jego temat, bo najwyraźniej wyciągnęłam mylne wnioski... Dobre zamiast złych.
    Może faktycznie żyję na innej planecie...

    Ciężko i smutno tak walczyć o każdy miesiąc.

    OdpowiedzUsuń
  4. @zawiślak
    Ja Skwiecińskiego, przyznam szczerze, wcześniej nie czytałem, więc nie wiem, co on tam wypisywał.
    Co do reszty, myślę, że u nich to naturalne.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Ninnyel
    Jeśli widać metę, nie jest najgorzej.

    OdpowiedzUsuń
  6. toyah, to prawda. Lżej iść przez pustynię jeśli wiadomo, w którym miejscu się skończy.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Ninnyel
    Czasem wystarczy przekonanie, że się w ogóle skończy. A jeśli do tego ma sie towarzystwo, to tylko Bogu dziękować za to doświadczenie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dla mnie najmocniesze jest to jak wyraźnie Fibak stoi wyżej od Skwiecinskiego. Fibak wie że nabroił, że to co robi jest zle, niegodne. Wstydzi sie. Skwiecinski by się nie chcial wstydzić, bo to intymne.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Berig
    Ciekawe. Nawet o tym nie pomyślałem.
    Inna sprawa, ze Fibak z pewnością wie znacznie więcej od Skwiecińskiego.

    OdpowiedzUsuń
  10. Fibak to już jest pierwyj sort niczym Hermaszewski. Zna System od środka. Choć wcześniej głównie poznawał salony to teraz zaprosili go do zaznajomienia się z wychodkiem. To musi być stresujące. Taki prestiż i taki upadek. Handlarka żywym towarem od Borysewicza czy kolekcjonerki futer od Mira i Roberta, czy nawet te biedne zaciągi Piesiewicza to jest wszystko małe miki przy tym. Normalnie panie Las Vegas i Gangi Nowego Jorku w jednym. I to my Polacy, aż duma rozpiera z takiej elity, urwa kać.

    OdpowiedzUsuń
  11. @crimsonking
    A ja i tak chciałbym wiedzieć, za co oni go tak potraktowali.

    OdpowiedzUsuń
  12. @toyah
    Tego się chyba nie dowiemy, a szkoda. Tą krótką migawką więcej byśmy się o Systemie dowiedzieli niż rocznym nakładem GieWu.

    OdpowiedzUsuń
  13. @crimsonking
    Czasem mam wrażenie, że tyle co wiem, mi w pełni wystarczy. Od wszystkiego co ponad to mógłbym opszaleć.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...