środa, 7 listopada 2018

Piosenka dla mojej wnuczki


      Ponieważ nie przychodzi mi dziś do głowy nic na tyle mądrego, by z tego wyszła kolejna notka, skorzystam z tej okazji i coś ogłoszę. Otóż, z dbałości o jakość tego bloga, postanowiłem zrezygnować z moderacji  komentarzy, jednocześnie jednak, by utrudnić bandzie trolli zaśmiecanie tego miejsca, od dziś nie będą mieli możliwości komentowania ci z Czytelników, którzy nie posiadają konta google i wysyłają swoje uwagi jako osoby anonimowe. Przykro mi bardzo, ale Blogger nie daje innej możliwości kontrolowania agresji, która mnie od dłuższego czasu wręcz zalewa, jak przez moderowanie komentarzy, a to rozwiązanie jest dla mnie zbyt obciążjące.
      A zatem to tyle. Żeby jednak tak tego nie kończyć i nie zostawiać Czytelników z zupełnie pustymi rękami, najpierw pokażę Wam moją ukochaną wnuczkę, a do tego ilustrację muzyczną w postaci fantastycznej wręcz piosenki:








wtorek, 6 listopada 2018

Kinder, Küche, Kirche, czyli odrobina socjologii na złotą i jak najbardziej polską jesień


      Z powodów, których nie chce mi się wyjaśniać, programu Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” nie oglądam konsekwentnie od kilku ostatnich lat. Jeśli jednak zdecydowałem się wczoraj usiąść i posłuchać tego, co mają do powiedzenia zaproszeni przez Pospieszalskiego eksperci, to tylko dlatego, że wcześniej przez cały dzień oglądałem w telewizorze przesłuchiwanego przed komisją do sprawy Amber Gold Donalda Tusa i liczyłem na to, że ktoś mi powie, w czym tkwi siła tego produktu, który uwodzi tak wielką część społeczeństwa od ponad już dziesięciu lat. Obejrzałem tę audycję i muszę stwierdzić, że znów zostałem z niczym, poza jakąś wzmianką o „ślizganiu się”, i wygląda na to, że jedyny choćby skrawek analizy dostarczyła mi moja młodsza córka, która powiedziała, że to co prawdopodobnie ludzi w Tusku aż tak uwodzi, to to, że on zachowuje wciąż jeden i ten sam wyraz twarzy. I to nie jest w żaden sposób to, co nam swego czasu zaprezentował Waldemar Pawlak. Gdy chodzi o Donalda Tuska, my owszem, nie mamy do czynienia ze złością, smutkiem, czy rozbawieniem, jednak też nie widzimy na jego twarzy owej tępej bezmyślności. Wręcz przeciwnie, gdy chodzi o Donalda Tuska, tam jest wyłącznie owo intelektualne skupienie oszusta matrymonialnego, i to jest coś, co niektórych tak czaruje, a nas doprowadza do białej gorączki. Skąd on to ma, kto go tego nauczył i jak to się stało, że on był aż tak pilnym uczniem – wciąż pozostaje zagadką.
      Ja jednak dziś chciałbym opowiedzieć o czymś, na co również trafiłem w programie Pospieszalskiego, co jednak z samym Tuskiem ma już niewiele wspólnego. Otóż po tym, jak panowie omówili kwestię przesłuchania, przeszli do wyborów i tak również nie pojawiło się nic choćby pozornie odkrywczego, do czasu gdy Jan Pospieszalski zaczął pokazywać mapy. Zaczął od tej, którą ostatnio mieliśmy wszyscy okazję oglądać wielokrotnie, a więc tę, która pokazuje rozkład poparcia w minionych wyborach. I tu zaskoczenia nie było: mówiąc bardzo ogólnie, północny-zachód wsparł liberalną lewicę, południowy-wschód konserwatywną prawicę, a centrum trochę tak, a trochę tak. Później jednak przyszły kolejne mapy i choć tu też szczególnej sensacji nie było, a więc okazało się, że północny-zachód mniej chodzi do kościoła, częściej się rozwodzi i wchodzi w związki partnerskie, od południowego- wschodu, to trafiłem na coś, co zwróciło moją szczególną uwagę i chciałbym o tym przynajmniej krótko wspomnieć. Otóż w tym zdecydowanie przewidywalnym schemacie jest coś, co zaskakuje. Otóż gdy chodzi o każdą z tych kategorii, to jeśli pominiemy wybory polityczne, zdecydowanie od swoich „braci w wierze” odstaje zarówno diecezja opolska, jak i opolskie województwo, a to by świadczyło o czymś nadzwyczaj interesującym. Otóż z tych danych wynika niezbicie, że Opolszczyzna, gdy chodzi o wartości, stoi zdecydowanie po stronie prawicowo-konserwatywnej, natomiast politycznie, w sposób wydawałoby się kompletnie absurdalny, stawia na ofertę liberalno-lewicową. Gdy przez minione lata obserwujemy wyniki kolejnych wyborów, widzimy, że Opole i okolice, to jest być może najbardziej radykalny anty-PiS. Nawet jeśli mamy niekiedy nadzieję, że coś się może kiedyś narodzi czy to w Poznaniu, Wrocławiu, czy w Szczecinie, jednego możemy być pewni: Opolszczyzna nie pęknie. A ja już chyba wiem, w czym rzecz. Przejeżdzałem niedawno przez te tereny, mijałem te wszystkie dwujęzyczne tablice, zastanawiałem się, co to za dziwne plemię zamieszkuje te tereny, a dziś już wiem. Cokolwiek by o nich nie mówić, to są z całą pewnością bardzo porządni, bogobojni, konserwatywnie usposobieni ludzie, tyle że z najwyższą podejrzliwością traktujący wszystko co polskie. Będzie mi bardzo miło, jeśli mi ktoś pokaże się się mylę.
     Ale to była zaledwie, długa bo długa, ale jednak dygresja. Oto bowiem zmierzam do czegoś naprawdę porażającego. Otóż na samym końcu Jan Pospieszalski pokazał ostatnią z tych map, przedstawiającą wyniki tegorocznych matur. Otóż jak się okazuje, owo pisowskie wieśniactwo, te Janusze, Ziutki i Wieśki biją na głowę tak zwany „cywilizowany zachód”. To tu zresztą w sposób wręcz doskonały przebiega linia podziału między Szczecinem, a Polską południowo-wschodnią, gdzie województwo zachodnio-pomorskie osiąga najgorszy wynik w kraju, podczas gdy Zakopane, Kraków, Rzeszów, Przemyśl – najlepszy.
      Czemu tak jest i jaki to ma związek z tymi rozwodami, bezbożnością, dziećmi ze związków pozamałżeńskich, ja mam swoją teorię i uważam, że jest ona wyjątkowo mocna, to jest jednak temat na osobną refleksję. Dziś natomiast, już na sam koniec tej wyjątkowo dziwnej dla tego bloga analizy, mam jeszcze jedną uwagę. Otóż to, że młodzież z rodzin niepełnych, lub pozostających w tak zwanych związkach nieformalnych, w których w dodatku żyje się jakby Boga nie było, słabo sobie radzi na poziomie intelektualnym mnie nie dziwi, bo znam to z autopsji, natomiast to co w pierwszej chwili może dziwić, to fakt, że jak się okazuje, w województwie opolskim matury w tym roku poszły również wyjątkowo słabo. Czy to przypadkiem nie świadczy o tym, że niemiecka młodzież, nawet jeśli bardzo pobożna, jest jednak tu i tam mocno przereklamowana?



Zachęcam wszystkich do kupowania moich książek. W chwili obecnej mam tu listy do Zyty, Marki, dolary, 39 wypraw, rock and roll, oraz, jakimś cudem, jeden, zabłąkany egzemplarz Elementarza, wydanego jeszcze jako Toyah. Zainteresowanych prosze pisać na adres k.osiejuk@gmail.com
  

poniedziałek, 5 listopada 2018

Zanim zabraknie Prezesa


      Wybory za nami i wypadałoby się krótko do tego co się stało odnieść. Otóż pierwsza moja refleksja dotyczy – i to nie jest jakaś szczególna nowość – frekwencji, a konkretnie tych wszystkich głosów zachwytu, że udało się przekroczyć 50%. Pisałem już o tym kilka razy, pierwszy raz w nawiązaniu do wyborów roku 1989, informując że z mojego punktu widzenia sytuacja, kiedy to tego typu rozstrzygnieciami zainteresowany jest zaledwie co drugi uprawniony do głosowania obywatel, nie jest w najmniejszym stopniu powodem do zadowolenia. Wręcz przeciwnie: tam gdzie połowa, lub blisko połowa społeczeństwa ma do tego stopnia w nosie to co się dzieje poza ich najbliższym otoczeniem, że nawet nie chce im się ruszyć dupy i zabawić się w grę zwaną „głosowaniem”, to jest porażka kompletna i wołająca o pomstę do Nieba.
      Pisałem tu kiedyś o tym, że gdyby wreszcie System – bo tu odpowiedzialny jest wyłącznie System – odważył się stworzyć taką procedurę, gdzie oprócz głosów za, można by było oddawać głosy przeciwko, albo przynajmniej jako głosy przeciwko uznawać tak zwane głosy nieważne, mielibyśmy wreszcie prawdziwą demokrację i kto wie, czy wówczas frekwencja nie sięgnęłaby przynajmniej 90%. No ale wiemy już, choćby obserwując światowe rostrzygnięcia, na to liczyć nie możemy, więc pozostaje nam się cieszyć, że przynajmniej połowa uważa, że bierze udział w czymś przynajmniej częściowo poważnym.
     Druga refleksja związana jest już z samym wynikiem i wydaje mi się, że przykładem, który znakomicie ilustruje to co chciałem powiedzieć, jest wynik wyborów w Przemyślu. Szczerze powiedziawszy, jeszcze do wczoraj nie miałem pojęcia, że pierwszą turę prezydenckich wyborów w tym pięknym mieście wygrał kandydat Kukiz 15. Byłem przekonany, że na Podkarpaciu, czyli tam gdzie Prawo i Sprawiedliwość całą polityczną konkurencję wykosiło jednym krótkim ruchem, naturalnym zwycięzcą i w tej kategorii będzie kandydat PiS-u. A tu – co za niespodzianka! Oczywiście, na to by tam miał cokolwiek do powiedzenia tak zwany „nie-Polak” szans nie było, natomiast skąd nagle pomysł, by w tej rozgrywce wygrał kandydat kompletnie spoza układu, choćby układu miejskiego? Skąd taki pomysł, no i o czym ten wynik świadczy?
     Otóż, moim zdaniem, on świadczy o niezwykle ważnym zjawisku socjologicznym, które, z jednej strony, owszem, stanowi dla Prawa i Sprawiedlwości pewną szansę, a z drugiej strony i zagrożenie. Pamiętam, jak jeszcze przed laty Jarosław Kaczyński w jednym z wywiadów przyznał, że on kiedyś bardzo liczył na to, że uda się stworzyć formację ścisle kadrową, złożoną z ludzi pod każdym względem najlepszych, jednak już po niedługim czasie zrozumiał, że na to nie ma szans i trzeba brać to co jest. A to, jakkolwiek by było czymś naturalnym i nie do uniknięcia, jest bardzo groźne i na to zagrożenie chciałbym zwrócić uwagę. Owszem, jest faktem – i o tym jak najbardziej świadczy ogólny wynik wyborów zarówno w Przemyślu jak i na całym Podkarpaciu – że tam partia Prawo i Sprawiedliwość, czy szerzej może –  prawo i sprawiedliwość – nie ma żadnej konkurencji, natomiast gdy chodzi o ludzi, których Prezes ma do dyspozycji, jest już znacznie gorzej. Patrząc choćby na to zdjęcie, widzimy, że najwyższy czas coś z tym zrobić.




     Czemu tak? Otóż jest tak dlatego, że w tej chwili, wedle wszelkich znaków na niebie i na ziemi, wystarczy że po prawej stronie pojawi się siła z na tyle mocnym przywództwem – oczywiście, znacznie mocniejszym i bardziej wiarygodnym niż Paweł Kukiz – by wbić się w tak zwany „układ”, zwłaszcza gdy zabraknie Prezesa, to po PiS-ie nie pozostanie kamień na kamieniu.
      Jak mówię, na razie nie jest najgorzej. Jak widzimy, Prawo i Sprawiedliwość zwiększa elektorat i zagarnia z każdym rokiem coraz więcej. Oczywiście chcielibyśmy, by to było jeszcze więcej, i by się to odbywało szybciej, no ale jest jak jest i należy temu projektowi życzyć jak najlepiej, choćby przez to, że za rogiem już czekają wspomniane przeze mnie wczoraj Bliss i Ashleigh. Ten atak więc pewnie przetrzymamy, natomiast to co będzie potem, pozostaje zagadką i módlmy się, by zmiana nadeszła jednak od strony, którą tak celnie rozpoznali wyborcy z Przemyśla. I wówczas to co się uda z dawnego PiS-u pozbierać, wejdzie z nową siłą w koalicję, a nowy prezes, czy przewodniczący, zdoła tych cwaniaków skutecznie zdyscyplinować.

Coryllus przysłał mi właśnie dziesięć egzemplarzy prawdopodobnie najlepszej mojej książki „Marki, dolary, banany i biustonusz marki Triumph”. Polecam wszystkim. Dedykacja w cenie, a kontakt jak zawsze na k.osiejuk@gmail.com.

     

niedziela, 4 listopada 2018

Gdy Zły odbiera rozum, czyli z dyni między oczy


      Wrażenie robi już sam tytuł: „Jedna nosiła, druga urodziła. Cudowne dziecko dwóch matek”. Dalej, jak u Hitchcocka, napięcie już tylko rośnie:
      Stetson jest zdrowym, radosnym pięciomiesięcznym chłopcem. Asheligh i Bliss poznały się sześć lat temu. Dziś są szczęśliwym małżeństwem. Mieszkają na farmie w Teksasie, mają hodowlę koni.
       - Marzyłam o ciąży od bardzo dawna - mówi Ashleigh Coulter. - Zawsze chciałam mieć dziecko, ale nie chciałam rodzić - dodaje jej partnerka.
       - To pierwszy raz, gdy dwie kobiety fizycznie wspólnie nosiły w sobie swoje dziecko - twierdzi Kathy Doody, specjalistka leczenia niepłodności. - To po prostu troszeczkę inaczej przeprowadzony zabieg in vitro - wyjaśnia Grzegorz Mrugacz, ginekolog z Kliniki Leczenia Niepłodności ‘Bocian’. Jedna z kobiet, Bliss, była dawczynią komórek jajowych. Razem z nasieniem od dawcy komórki zostały zamknięte w specjalnej silikonowej kapsule, którą następnie umieszczono w macicy kobiety na pięć dni. - Po pięciu dniach hodowli zarodków wewnątrz jamy macicy, ewakuowaną tę kapsułę i gotowy zarodek, pięciodniowy przetransferowano do macicy jej partnerki. W ten sposób uzyskano ciążę - mówi Mrugacz”.
     Tekst zamieszczony na portalu tvn24 jest długi i w całości utrzymany w tonie, można odnieść wrażenie, entuzjastycznym wręcz przesadnie. Są tylko dwa miejsca, gdzie atmosfera nieco ciemnieje, pierwszy raz kiedy pojawiają się okreslenia „hodowla”, oraz „uzyskanie ciąży”, a drugi, gdy niemal równocześnie ze wspomnianym entuzjazmem pojawia się informacja, że sukces, jaki osiągnęli amerykańscy hodowcy, jest tym większy, że ów „transfer” jest bardzo ryzykowny, gdyż diabeł jeden wie, co się w jego trakcie może wydarzyć, no i wreszcie co nam z tego wyskoczy na samym już końcu.
     No ale warto było, bo, jak już powiedzieliśmy, Ashleigh marzyła o ciąży od bardzo dawna , natomiast Bliss zawsze chciała mieć dziecko, tyle że nie chciała rodzić. A skoro jednocześnie chciała i nie chciała, to co było robić? Jedyne co pozostało, to zwrócić się o pomoc do hodowców-entuzjastów, jak wiemy, zawsze chętnych do podjęcia wszelkiego ryzyka.
    Piszę ten tekst i czuję się nieco dziwnie, bo czuję, że, jak zawsze, nie udało mi się zachować odpowiedniej dla tematu powagi, a z drugiej strony mam świadomość, że to jest taki temat, że gdybym miał go potraktować zupełnie poważnie, to moglibyśmy wszyscy tego nie wytrzymać. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak przejść do zwykłej polityki i oświadczyć, że dopóki Prawo i Sprawiedliwość będzie jedyną partią gwarantującą, że do tego typu podłości w Polsce nie dojdzie, to będę na nich głosował.
      I tym sposobem złamałem ciszę wyborczą, ale pocieszam się tym, że, biorąc pod uwagę liczbę tych, którym w tym pięknym dniu wyborów udało się zamieszać w głowach, oni jeszcze bardziej.



Coryllus przysłał mi właśnie dziesięć egzemplarzy prawdopodobnie najlepszej mojej książki „Marki, dolary, banany i biustonusz marki Triumph”. Polecam wszystkim. Dedykacja w cenie, a kontakt jak zawsze na k.osiejuk@gmail.com.
    

sobota, 3 listopada 2018

O geszeftach ładnych i brzydkich


Jutro druga runda wyborów, a po niej prawdziwe już negocjacje, na których końcu dowiemy się ostatecznie, kto te wybory tak naprawdę wygrał. A ja już dziś mam pewne na ten temat przemyślenia, którymi pragnę się w ten cichy weekend podzielić i tutaj. Kto kupił sobie wczorajsze wydanie „Warszawskiej Gazety”, już to czytał, więc polecam korzystanie z resztek pięknej jesieni.


      Ponieważ biorę pod uwagę mozliwość, że Czytelnicy mogli owo wydarzenie przegapić, pozwolę sobie krótko sprawę przypomnieć. Oto w związku z upływem kadencji dotychczasowego Rzecznika Praw Dziecka, Dobra Zmiana tę cześć sceny postanowiła przejąć i na to stanowisko wysunęła panią Agnieszkę Dudzińską, osobę uczciwą i kompetentną. Tak się jednak stało, że tuż przed głosowaniem owej kandydatury jedna z posłanek Platformy rozpuściła na temat Dudzińskiej fałszywą i wyjątkowo podłą plotkę, skutkiem czego kandydatura ta w sejmowym głosowaniu przepadła. Prawo i Sprawiedliwość wykazało się tu jednak uporem i Dudzińską zgłosiło ponownie, tym razem z wynikiem. I proszę sobie wyobrazić, że kiedy do pełnego sukcesu pozostał jeszcze tylko głos Senatu, a Dudzińska spokojnie rozparta czekała na zamknięcie całej procedury… wszyscy senatorowie PiS-u zagłosowali przeciwko.
       Zapytany przez dziennikarzy marszałek Karczewski, z doskonale wystudiowaną miną niewiniątka oświadczył, że nie widzi w tym co się stało niczego dziwnego: senatorowie porozmawiali sobie z panią kandydat, uznali, że ona się na to stanowisko nie nadaje i oto cała tajemnica. Zdarza się.
       A mnie zastanawia to, że owa oczywista wydawałoby się wizerunkowa kompromitacja Prawa i Sprawiedliwości nie wywołała nie tylko publicznego skandalu, ale w ogóle jakiejkolwiek dyskusji. Zupełnie jakby opozycja uznała, że tak naprawdę nie ma żadnego powodu do triumfu. Myślę sobie, co oznacza to dziwne milczenie i dochodzę do wniosku, że tak spektakularne poświęcenie Dudzińskiej musiało być spowodowane czymś, co władze Prawa i Sprawiedliwości uznały za warte tej ceny, a to może być już tylko władza.
      Oczywiście to są tylko moje spekulacje, których celność być może potwierdzi się dopiero za parę tygodni, jednak uważam, że PiS przehandlował Dudzińską, czy to z PSL-em, czy z SLD, czy może nawet z jakąś frakcją w Platformie Obywatelskiej. A jeśli jest tak jak podejrzewam, to znaczy, że nagrodą za to może być tylko większość w kolejnym sejmiku, a biorąc pod uwagę siłę przedstawionej oferty, nie zdziwiłbym się gdyby chodziło tu o sejmik zdecydowanie nie pierwszy z brzegu.
     Ale jest jeszcze coś. Otóż, jak wiemy, Prawo i Sprawiedliwość w niedawnych wyborach zdobyło samodzielną większość w sześciu województwach, podczas gdy Koalicja Obywatelska zaledwie w jednym, i cała reszta to już tylko walka koalicyjna. Powszechna opinia ekspertów jest taka, że PiS może ewentualnie liczyć jeszcze na województwa Śląskie oraz Dolnośląskie i rozsądek nakazuje, by na tych dwóch jedynie miejscach się skupić. A ja patrzę na to, co oni odstawili w Senacie, na to upokorzenie Agnieszki Dudzińskiej, na determinacje, z jaką owa akcja została przeprowadzona, no i wreszcie wsłuchuję się we wspomnianą wcześniej ciszę i chciałbym powiedzieć, że nie zdziwię się wcale, jak kiedy to wszystko się wreszcie zakończy, okaże się, że Dobra Zmiana będzie rządzić w 15 województwach, a opozycji na pocieszenie zostanie wyłącznie Pomorze. I to dopiero będzie figiel.

Coryllus przysłał mi wczoraj dziesięć egzemplarzy prawdopodobnie najlepszej mojej książki „Marki, dolary, banany i biustonusz marki Triumph”. Polecam wszystkim. Dedykacja w cenie, a kontakt jak zawsze k.osiejuk@gmail.com.
      
    

piątek, 2 listopada 2018

Gdy lepiej już było i można się wreszcie uśmiechać


       Dobiegające już końca wybory samorządowe doczekały się wstępnych podsumowań i wygląda na to, że wszyscy są zadowoleni i pełni dobrych myśli na przyszłość, włączając w to o dziwo zarówno Platformę Obywatelską jak i PSL. Oglądałem ostatnio bacznie relację z owej debaty i chyba najciekawszy tekst na to, kto okazał się faktycznym zwyciężcą wyborów przedstawił któryś z polityków PO, zachęcając nas, byśmy rzucili okiem na to, kto się najszerzej i najszczerzej uśmiecha. Rzuciłem zatem okiem na te twarze i wyszło mi, że najszerzej i najszczerzej uśmiecha się Jarosław Kaczyński, a ponieważ domyslam się, że nie o tego typu odpowiedź chodziło owemu ekspertowi od uśmiechów, postanowiłem przeprowadzić własne badania i oto co zrobiłem.
      Przejrzałem mianowicie zachowania czołowych głosicieli Złej Zmiany, które oni demonstrują w publicznej przestrzeni i oto co mi wyszło:
      Przed nami Sławomir Nowak, polityk:
Uwaga ‘prawdziwi patrioci’! Słuchajcie tępe cepy. Dzisiaj z 3 (trzy) na 2 (dwa) przesuwacie wskazówki ZEGARKÓW (to co dostaliście na komunię)! Normalni to wiedzą z automatu. Poza tym dobra wiadomość polega na tym, że możecie o jedną godzinę dłużej nienawidzić!
       Po Nowaku pojawia się przedstawiciel świata kultury, Andrzej Saramonowicz: „Ponoć gdzieś w dalekim świecie żyje plemie na tyle głupie, że za ojca narodu uznaje prawiczka”.
      Tuż za Nowakiem idzie reprezentant uniwersyteckiej profesury, Wojciech Sadurski: „Czy to prawda, że jest w Europie kraik, w którym jeden minister chce zaskarżyć Traktat o UE, drugi minister chce w związku z orzeczeniem TSUE zmienić ustawę, a trzeci radzi, by siedzieć cicho i czekać.A premier nic nie myśli, bo baja… Nie, to brzmi już zbyt głupio. Malta? Nieee”.
      No i na końcu głos zabiera przedstawiciel wykształconego ludu, nauczycielka, Kinga Pisulak z wioski Bestwinka w powiecie Bielskim: „Dopiero pisdzielce zobaczycie, co oznacza kanclerz Niemiec, który nie będzie miał tyle ciepliwości do Polaczków, co Pani Kanclerz”.
       Przepraszam bardzo, ale choćbym nie wiem jak się starał, to uśmiechu, a przynajmniej tego co cywilizowany świat postanowił uśmiechem nazwał, tam nie widać. Ktoś mi powie, że ja jestem nieuczciwy, bo cytuje jakieś twitterowe komentarze, pisane w gorączce chwili, a poważna polityka odbywa się na poziomie znacznie poważniejszym, a więc tam, gdzie tworzy się plany i gdzie powstają projekty. Proszę się nie niepokoić, ja zbadałem to wszystko od podłogi do sufitu, a skoro się pojawiła te kwestia, zajrzyjmy pod sufit.
      Wspomniany prof. Sadurski nie tylko prowadzi bieżącą działalność na Twitterze, ale, owszem, otwiera pole do szerokiej ofensywy i ogłasza powstanie czegoś co nosi nazwę Obywatelskiego Trybunału Stanu, a akt erekcyjny owego zaczyna się tak:
       My, obywatele Rzeczypospolitej Polskiej:
- nawiązując do szczytnych tradycji samorządności i samo-organizacji społecznej, najpiękniej wyrażanych przez Solidarność lat 1980-1989;
- działając w poszanowaniu obowiązujących w Polsce praw, a w szczególności Konstytucji RP, jako najwyższego prawa w Polsce, a także Traktatu o Unii Europejskiej i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, na mocy suwerennych decyzji Polaków obowiązujących w Polsce;
- przekonani, że w demokratycznym państwie prawnym, jakim ma być Polska zgodnie z Art. 2 Konstytucji RP, wszyscy obywatele, niezależnie od funkcji i stanowisk, powinni być traktowani równo i być równi wobec prawa, a zatem wszyscy muszą ponieść odpowiedzialność prawną za popełnione przestępstwa i delikty konstytucyjne;
- świadomi faktu, że Trybunał Stanu, o którym mówią Art. 198-201 Konstytucji RP oraz ustawa o Trybunale Stanu z 26 marca 1982 z kolejnymi nowelizacjami, jest ciałem de facto martwym i nie może, z powodów politycznych, w obecnej chwili rozstrzygać o odpowiedzialności najwyższych urzędników państwowych za naruszenie Konstytucji i ustaw, gdyż zgodnie z obowiązującą ustawą, mającą korzenie w czasach PRL, decyzja o postawieniu przed Trybunałem Stanu wymaga nierealistycznie wysokiej większości głosów w Zgromadzeniu Narodowym, Sejmie i Senacie;
- powodowani wyłącznie dobrem publicznym i odrzucając niską żądzę zemsty; wierząc, że nadejdzie wkrótce czas, gdy w Polsce „prawo będzie znaczyło prawo, a sprawiedliwość – sprawiedliwość”;
- kierowani chęcią zachowania w pamięci społecznej faktów naruszenia Konstytucji i ustaw przez piastunów najwyższych władz państwowych; motywowani zamiarem pomocy dla Trybunału Stanu i organów ścigania w przyszłości, gdy spełnione zostaną polityczne warunki podjęcia przez nie kroków zmierzających do wymierzenia sprawiedliwości, a także ku przestrodze przyszłych pokoleń:
      Dalej są kolejne punkty, które oczywiście, kiedy już znamy ów stan ludzkich umysłów, w najmniejszym stopniu nas nie interesują, ale zapewniam, że z każdą linijką jest coraz groźniej.
     To jest profesor, a teraz kolej na reżysera Saramonowicza, który również, wbrew temu co by się nam mogło wydawać, nie ogranicza się do twitterowego plucia, ale projektuje przyszłość:
     Czytam, że Podkarpacie straszy, że zostanie ‘strefą życia’, czyli wprowadzi całkowity zakaz aborcji, in vitro, zakaże mówienia o dżender, mniejszościach seksualnych i jakiejkolwiek edukacji seksualnej. Tak zrobią, bo - jak twierdzą - mogą. I już.
      I myślę, że jeśli tak się rzeczywiście stanie, to my - strefa wielkomiejskiego bezeceństwa i rozpusty - powinniśmy tam przestać jeździć na wakacje letnie i zimowe. Zostawiajmy kupę naszego szmalu poza "strefą życia" po prostu.
      I powinniśmy też przestać kupować produkty pochodzące z Podkarpacia. Zrobimy sobie listę firm stamtąd i zaczniemy je - jedna po drugiej - konsekwentnie bojkotować.
      I zobaczymy, komu pierwszemu rura zmięknie”.
      Czytam to wszystko i czuję się jakbym nagle wpadł w najbardziej mroczne czasy III RP, kiedy to wydawało się, że to już koniec i to tu to tam powstawały jakieś żałosne grupki szalenie zaangażowanych patriotów, którzy wierzyli, że przez swoją pasję i zaangażowanie stworzą ruch, który już wkrótce przekształci się w falę, a która całe to zło zmiecie z powierzchni Ziemi, a to co z tego pozostanie postawi przed ludowymi trybunałami, a następnie powsadza do więzienia. Tworzyli oni te swoje obłąkane projekty, powoływali obywatelskie inicjatywy, tworzyli listy największych zdrajców Ojczyzny, pisali odezwy, a kiedy już opadł ostateczny kurz, okazało się, że i tak wszystko trzeba było oddać w ręce Jarosława Kaczyńskiego. A więc tak, oni okazali się ostatecznie śmiechu warci, tyle że przed ostateczną kompromitacją zostali szczęśliwie uchronieni. W tym wypadku sytuacja jest o tyle inna, i to inna w sposób radykalny, że tych nieszczęśników już nic i nikt nie uratuje. No bo powiedzmy sobie szczerze, kto by to miał być?
      No więc nich im będzie. Niech będzie, że faktycznie to co pojawia im się na twarzach to uśmiech.

Jak zawsze zachęcam do kupowania moich książek. Tu u siebie mam kilka egzemplarzy „Marek, dolarów…”, „39 wypraw”, oczywiście „Rock and Roll”, no i listy od prof. Gilowskiej. Proszę pisać na adres k.osiejuk@gmail.com.

    

czwartek, 1 listopada 2018

O nas, którzy się modlimy do Szatana


       Kiedy w pierwszej turze wyborów samorządowych prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak rozbił konkurencję, zdobywając bezwzględną liczbę głosów i z uzyskując w ten sposób mandat na kolejne pięc lat prezydentury, większa część mieszkańców miasta albo eksplodowała radością, albo wzruszyła ramionami w taki sposób w jaki by to zrobiła przy każdym innym wyniku. Z całą pewnością natomiast bardzo się tym rozstrzygnięciem zmartwił znany powszechnie poznański ksiądz Daniel Wachowiak i na tę okoliczność zapowiedział odprawienie w intencji Jaśkowiaka oraz miasta Mszy Świętej, z prośbą o nawrócenie jednego i drugiego. Gdy Jaśkowiak dowiedział się o tym, że szykuje się tak interesujący event, zapowiedział w nim swoją obecność i nie dość, że się w kościele stawił, to nawet t ładnie się dał sfotografować, jak klęczy i udaje że się modli.
      Po niemal już trzydziestu latach wolnej Polski wybory na prezydenta wielkiego miasta wygrywa zadeklarowany komunista i powiem szczerze, że to akurat mnie nie dziwi. Wobec tego, co przez te wszystkie lata, gdy chodzi o zachowania wyborców, udało mi się zaobserwować, nie dziwi mnie już nic. Jest jednak coś, co, przyznaję, zrobiło na mnie wrażenie, zwłaszcza w przededniu dnia Wszystkich Świętych. Gdyby komuś, zwłaszcza z miasta Poznania, mylił się ten dzień z Hallowe’en, śpieszę wyjaśnić, że tradycja nam mówi, że owo święto ma na celu upamiętnienie wszystkich tych świętych męczennków Kościoła, którzy oddali swoje życie dla Chrystusa w takiej ciszy i samotności, że Kościół w swoim kalendarzu o nich nie zapomniał. I oto, proszę sobie wyobrazić, prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, komentując intencję mszalną zaproponowaną przez księdza Wachowiaka, powiedział co następuje:
      Lepiej jest sięgać do Pisma Świętego bez zaangażowania politycznego. Polecam to wszystkim duchownym, bo chyba teraz tego Kościół potrzebuje (...) Zaangażowanie polityczne Kościoła na przestrzeni tych dwóch tysięcy lat nigdy na dobre Kościołowi nie wychodziło”. 
       A skoro on te słowa wypowiedział w przeddzień Dnia Wszystkich Świętych, a je je komentuję w ów właśnie dzień, chciałbym zwrócić uwagę na coś moim zdaniem bardzo szczególnego. Otóż przez wspomniane wcześniej trzydzieści lat zdarzało się dość często, gdy tu i ówdzie napominany był Kościół w Polsce, by księżą się nie angażowali w politykę. Najczęściej jednak odbywało się to w formie zwykłego zalecenia, że tak czynić nie należy. O ile pamiętam, nikt nigdy nie odważył się jednak zasugerować, że tego typu zaangażowanie nie wyjdzie Kościołowi na dobre. Podczas gdy ten rodzaj ostrożności ja jak najbardziej rozumiałem, to nie rozumiem natomiast, jak to możliwe, że ktoś tak wydawałoby się intelektualnie zaradny, jak prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, nie dość że wspomniał o owym nieroztropnym angażowaniu się Kościoła w politykę, to jeszcze nie ograniczył się do naszej najnowszej polskiej historii i męczeństwa takich księży jak Sylwester Zych, Stanisław Suchowolec, czy wreszcie Jerzy Popiełuszko, ale nieroztropność ową rozciągnął na „dwa tysiące lat”. Zwróćmy bowiem uwagę na fakt, że krew męczenników, na której zbudowany jest nasz Kościół, a których pamięć świętujemy dziś właśnie, jest bezpośrednim skutkiem angażowania się Kościoła w nic innego jak tylko w politykę, czy to w wydaniu globalnym, czy zaledwie lokalnym. Zwróćmy uwagę na to, że ofiara zarówno księdza Zycha, jak i japońskich męczenników z XVIII wieku, jak i też tamtych chrześcijan, mordowanych w rzymskim Colosseum dla uciechy ówcześnie rządzących, to był wynik angażowania się Kościoła w politykę właśnie.
      I oto, w tym właśnie stanie rzeczy, pojawia się wśród nas ten poganin, prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, i najpierw, w bezczelny niewiarygodnie wprost sposób, oświadcza, że on ma „zalecenie” dla duchownych Kościoła Katolickiego, by się powstrzymali od polityki, a potem już zupełnie jednoznacznie ostrzega ich, że jeśli wezmą pod uwagę minione 2 tysiące lat chrześcijaństwa, powinni zrozumieć, że wszelka tu niesoubordynacja nie wyjdzie im na dobre.
     Przyszedł moment, by ten raport jakoś podsumować i żeby owo podsumowanie oddało sprawiedliwość decyzji, jaką ledwo co podjęli mieszkańcy Poznania. Niestety, tu się muszę poddać. Aż takiego talentu to ja nie posiadam. Natomiast chętnie nawiążę do czegoś co spadło jak grom z jasnego nieba na zaprzyjaźnioną Poznaniowi Warszawę. Otóż żona nowowybranego prezydenta stolicy Trzaskowskiego, udzieliła wywiadu magazynowi „Vogue” i między innymi podzieliła się z nami taką obserwacją:
      PiS prowadzi tak zmasowany atak na różne obszary działania państwa, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Na pewno mam duży żal do Kościoła jako potężnej instytucji wpływającej na opinię części społeczeństwa. Uznaję otwarte powiązanie polskiego Kościoła z władzą za zaprzeczenie wartościom, których miał być wzorem: skromności, empatii, pomocy słabszym. Kościół nie zdał egzaminu, gdy PiS atakował sądy czy prawa kobiet, gdy protestowali niepełnosprawni czy mamy dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Dlatego nie wysłałam Stasia na komunię i nasze dzieci nie chodzą już na religię. Widzę też, że wielu znajomych wokół nas zerwało relacje z Kościołem. A ci, którzy je utrzymują, robią to często tylko z powodu presji starszego pokolenia. Kościół musi się zreformować i wrócić do źródeł – jednoczyć ludzi i otaczać opieką najsłabszych. Dobrze, że dziś na czele Kościoła Powszechnego stoi ktoś, kto zdaje sobie z tego sprawę, a co najważniejsze, daje  przykład swoim postępowaniem  innym”.
       Przepraszam bardzo ale, gdy chodzi o papieża Franciszka, muszę zakłócić ów błogostan, w jaki popadła pani Trzaskowska. To Franciszek bowiem w pewnym momencie swojego pontyfikatu dał nam wskazówkę być może najważniejszą najważniejszą: „Kto się nie modli do Boga, ten się modli do Szatana”.
      I niech się nie nam nie wydaje, że nas akurat to przykazanie nie dotyczy. Jest wręcz odwrotnie. To było skierowane właśnie do nas. I nie mam tu na myśli tylko Jaśkowiaka, Trzaskowskiej, Trzaskowskiego i całej masy innych, ale również tych z nas, którzy nam ich na głowy ściągnęli.

Gdyby ktoś miał ochotę sprawic sobie którąś z moich książek, zachęcam do przeglądania oferty księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, ewentualnie proszę kontaktować się bezpośrednio ze mną, korzystając z adresu k.osiejuk@gmail.com.
          

Czyli wojna?

  Gdy wczoraj w ciągu dnia telewizja Republika zamieściła na swoim profilu na platformie X zdjęcie pracownika którejś z niemieckich firm ku...