poniedziałek, 30 stycznia 2023

Wygraliśmy z sepsą, czyli gdy każdy grzech znaczy więcej niż głupia stówa

 

      No i minęła owa kolejna niedziela, którą próbowałem odpowiednio scharakteryzować we wczorajszej notce, a ja, mimo że, jak tyle już razy wcześniej, byłem mocno pewien, że wszystko co miałem i mogę jeszcze mieć do powiedzenia, już powiedziałem, staję tu znowu i nie mogę się powstrzymać przed wypowiedzeniem jeszcze paru zdań.

      Otóż poszliśmy wczoraj, jak zawsze w niedzielne przedpołudnie do kościoła, jak zawsze od lat w styczniu przy samym wejściu natknęliśmy się na grupkę dzieci z puszkami WOŚP, a ja, jak zawsze przy tej okazji, wzruszyłem ramionami i pomyślałem sobie, że oni wszyscy wciąż i niezmiennie, przy całej swojej nienawiści do Kościoła, doskonale wiedzą, że nigdzie tak jak tu nie trafią na prawdziwie złotą żyłę. I oto nagle, kiedy już po kazaniu pan kościelny ruszył z tacą, uświadomiłem sobie, po raz pierwszy w życiu, że za pomysłem, by nie tylko organizować ów event w niedzielę i by dzieci z tymi puszkami wysyłać pod kościoły, stoi coś znacznie większego i bardziej przemyślanego, niż prosta obserwacja, że tam akurat jest dużo wrażliwych ludzi, któzy zawsze są gotowi by okazać serce tu i tam. Nagle sobie uświadomiłem, że podczas gdy owszem tam jest większy ruch, to ruch ten jest generowany przede wszystkim przez osoby, które wychodząc z domu wzięły ze sobą 2, 5, 10, a może i 20 złotych z tą myślą że je wrzucą do koszyka, i że jest nadzwyczaj prawdopodobne, że wiele z tych osób, emocjonalnie sterroryzowanych przez te dzieci, pozbędzie się owych pieniędzy jeszcze przed wejściem do kościoła, na zasadzie: „Oj tam! Dziś jest ten szczególny dzień, te dzieci tak tu marzną, najwyżej za tydzień wrzucę więcej”. A w ten sposób, najlepiej jak tylko można zrealizuje się pojawiające się ostatnio bardzo często wezwanie: „Nie daję pedofilom w sutannach, daję na Owsiaka”. Pomyślałem o tym i zdałem sobie sprawę też z tego, że mało rzeczy jest bardziej oczywistych niż to, że taki to musiał od początku być plan: zwinąć pieniądze z tacy.

       Ale pojawiła się jeszcze jedna kwestia. Otóż, jak się okazało, akurat na tę wczorajszą niedzielę, Kościół ogłosił dzień pomocy dla osób trędowatych, w związku z czym nasz ksiądz na zakończenie Mszy ogłosił dodatkową zbiórkę, a ja w tym momencie pomyślałem, że wielu z nas, jeśli miało jeszcze jakieś drobne po uzupełnieniu puszek WOŚP-u, to wrzuciło je na tradycyjną tacę, a na trędowatych już raczej nie starczyło. A wszystko przez fakt, że od początku swojego istnienia Orkiestra trąbi, i to trąbi głównie przed kościołami, przed i po Mszy Świętej.

        Żona moja twierdzi, że niepotrzebnie węszę spiski, bo pomysł by obstawiać kościoły jest tak pozbawiony wszelkiej ideologii i tak biznesowo oczywisty, że nie ma sensu tu grzebać, ale jest jeszcze moja dziś już bardzo dorosła córka, która w pewnym sensie poparła opinię swojej mamy, ale z drugiej mocno potwierdziła ów aspekt biznesowy dzieląc się ze mną swoim wspomnieniem z czasów, gdy jeszcze była uczennicą gimanazjum. Otóż przypomina ona sobie, że był jeden moment w jej życiu, gdy ona autentycznie rozważała ewentualność wzięcia udziału w owej akcji, ten jeden jedyny raz, gdy w któryś „powośpowy” poniedziałek jej koledzy i koleżanki z klasy licytowali się wzajemnie, ile to złotych przez tę niedzielę zebrali do tych puszek, a pewien kolega nawet zaprezentował wszystkim cały banknot stuzłotowy, który mu wrzucił „jakiś idiota”. I to wtedy właśnie, moje biedne i naiwne dziecko, jak się dziś przyznało - przez szczęśliwie tylko krótką chwilę - pomyślało, że skoro to takie proste, to ona by też tak chciała.

       Opowiedziała mi moja córka ową historię, a ja w tym momencie sobie przypomniałem, że przecież i ja przed wielu laty pracowałem przez jeden rok w pewnym osiedlowym gimnazjum i tam również w ów styczniowy poniedziałek dzieci te nie potrafiły się zająć nauką, bo ich całe życie kręciło się wokół przerzucania z kupki na kupkę rozłożonych na szkolnych ławkach banknotów.

       No a my jesteśmy po kolejnym już wydaniu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, z historycznie prawdopodobnie absolutnie rekordowym wynikiem, a ja sobie myślę, że nawet jeśli sam Jerzy Owsiak jest zbyt głupi, by swego czasu sobie te niedziele pod kościołami przeliczyć na konkretne wyniki, to dzieci, które nie muszą przecież udawać, że są tak strasznie przejęte losem swoich koleżanek  kolegów cierpiących w szpitalach, że są gotowe zarwać cały, często bardzo mroźny, dzień dla tej jakiejś dobroczynności, z pewnością potrafią kalkulować, zwłaszcza gdy każdy dodatkowy grosz jest na wagę złota, a starsi koledzy mają już swoje doświadczenie.

      Na koniec jeszcze jedna refleksja, związana już bezpośrednio z tym, o czym pisałem wczoraj. Otóż kiedy Jerzy Owsiak dopiero startował ze swoim projektem, a nawet wtedy gdy moje dziecko chodziło do gimnazjum, a ja pracowałem w owej osiedlowej szkole, wpływy ze zbiórek ulicznych mogły faktycznie znaczyć wiele. Dziś, jak mam prawo sądzić, zdecydowana większość pieniędzy, a być może niemal całość, które wpływają na konto rodziny Owsiaków nie pochodzi z owych zbiórek, ale ze wspomnianej przez mnie wczoraj ogólnopolskiej ekspansji po bankach, supermarketach, czy innych biznesach. Tym samym więc, jest bardzo prawdopodobne, że te dzieci, które widzieliśmy wczoraj na ulicach, jak stoją ze swoimi puszkami, dziś już całkiem legalnie mogą wygrzebywać te pieniądzę do swoich kieszeni, a sam Jerzy Owsiak zaliczy ów proceder jako drobny koszt działalności, z przeznaczeniem na tak zwany popularnie pijar, również skierowany pod adresem swojego głównego patrona, czyli TegoKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji. 

 


      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...