wtorek, 20 grudnia 2022

Gdy minister Czarnek wlazł w szkodę i nie chce wyleźć

 

       O sytuacji panującej w polskiej edukacji pisałem tu wielokrotnie, obserwując ją z wszelkich dostępnych mi perspektyw, jednak wciąż mam wrażenie, że tego co najważniejsze, powiedzieć mi się nie udało. I pewnie nie udałoby mi się już nigdy, gdyby nie minister Przemysław Czarnek i jego wieloletnia już krucjata na rzecz zreformowania owego systemu dla naszej wspólnej korzyści. Od razu jednak muszę tu wspomnieć, że o owej krucjacie nie mam do powiedzenia jednego dobrego słowa, a wręcz przeciwnie. Uważam bowiem, że dotychczasowe zasługi ministra Czarnka i kierowanego przez niego resortu są odwrotnie proporcjonalne do tego co on i jego urzędnicy w swoją pracę wkładają, a raczej mówią, że wkładają, i jak wiele na to wskazuje, nic się na tym polu nie zmieni, a już na pewno nie wtedy, gdy zastąpi go kolejny minister, może lepszy, może gorszy, ale z całą pewnością taki, który o szkole i o zarazie, która ją toczy nie ma bladego pojęcia.

          Przyjrzyjmy się więc polskiej szkole w perspektywie historycznej, a więc, powiedzmy, od roku 1946, i zastanówmy się co się od tego czasu w niej zmieniło, jeśli owe zmiany oddzielimy od naturalnych zmian, jakie przeszło polskie państwo przez te wszystkie lata. Jest dyrektor, są zastępcy dyrektora, są nauczyciele, są 45-minutowe lekcje, niezależnie od tego czy dotyczą dzieci siedmioletnich, czy 19-letnich byków, takie czy inne podręczniki, są dzienniki – kiedyś papierowe, dziś elektroniczne – i to samo co zawsze bezhołowie, z tą różnicą, że kiedyś nauczyciele mogli uczniów lać, linijką, czy specjalnie wyszykowanymi plecionkami, a dziś, jeśli już, to raczej uczniowie nauczycieli, no i że kiedyś dyrektorów za mordę trzymała partia i bezpieka, a dziś oni sobie mogą robić cokolwiek im przyjdzie do głowy i pies z kulawą nogą nie zwróci im choćby uwagi na niestosowność tego czy innego ich postępowania. Jedyne konkretne zmiany, za którymi stały decyzje ministerstwa, to to że kiedyś gimnazjów nie było, potem były, a dziś znów ich nie ma, to – tak naprawdę jedyna prawdziwa reforma – że matury zostały wyprowadzone poza szkołę i nie da się już przy nich grzebać, że raz na liście lektur jest Sienkiewicz, a nie ma Gombrowicza, a innym razem nie ma Wencla, a jest Tokarczuk, no i może jeszcze to, że dziś nauczyciele są znacznie głupsi niż byli kiedyś. I to wszystko.

       Gdy na scenie pojawił się Przemysław Czarnek, najpierw jako wojewoda lubelski, a następnie członek rządu, przyznam że byłem do niego nastawiony bez mała równie entuzjastycznie, jak do pamiętnych trzech miesięcy pracy Ryszarda Legutki. Wydawało mi się, że po tej całej dotychczasowej nędzy, od Krystyny Łybackiej, przez Katarzynę Hall, Romana Giertycha, Krystynę Szumilas, Joannę Kluzik-Rostkowską, po Dariusza Piontkowskiego, pojawił się ktoś kto przede wszystkim będzie wiedział jaką ma przed sobą  pracę, podejmie ją i z sukcesem zakończy. Liczyłem na to, że to właśnie Przemysław Czarnek weźmie to całe towarzystwo pochowane w dyrektorskich gabinetach i pokojach nauczycielskich za twarz i pokaże im, że szkoła to służba, a nie miejsce schadzek; że jeśli oni na znaczną część dnia dostają pod swoją opiekę nasze dzieci, to tym samym biorą na siebie bardzo poważne zobowiązanie. Ale nie chodzi tylko o dyrektorów i nauczycieli, ale może jeszcze bardziej, o tych co pracą szkół zarządzają, czyli kuratoria, lokalne wydziały edukacji, ośrodki metodyczne i oczywiście wydawnictwa tak zwane naukowe. Na to bardzo liczyłem, tymczasem okazuje się, że zamiast tego, dostaliśmy Lex Czarnek 1.0, Lex Czarnek 2.0, a teraz obietnicę Lex  Czarnek 3.0, a tam prawdziwa sensacja, czyli zakaz promowania dewiacji seksualnych na terenie szkół. Kolejne trzy wielkie reformy Zjednoczonej Prawicy, których jedynym realnym efektem będzie to, że w tych paru warszawskich poznańskich, czy gdańskich szkołach, każdy zboczeniec, który będzie chciał wejść do szkoły, będzie musiał najpierw poprosić o pozwolenie rodziców. A ja już wiem, że większość z nich, włącznie z ich dziećmi, przygarnie kazdego do swojego serca. No i oczywiście stałe podnoszenie pensji dla dotychczas najmniej zarabiających nauczycieli, dzięki czemu oni nie będą dostawali tak jak dotychczas 1800 zł., ale może nawet i 2500 zł. I Czarnkowi się wydaje, że jak on im da te kilka stów więcej, to oni ten gest docenią i go polubią. Otóż nie. Oni będą go mieli w najwyższej pogardzie nawet jeśli on im te pensje podniesie do 4000 zł. Dlaczego? Bo zawsze będą widzieli, ile zarabia sąsiadka, która pracuje na kasie w Auchanie, jej mąż informatyk, brat męża lekarz i siostra męża sędzia. No a poza tym, jeśli się odpowiednio postara, to będzie miała gwarancję, że z okazji Dnia Nauczyciela prezydent miasta każdego roku będzie jej przyznawał okolicznościową nagrodę w wysokości 10 tys. złotych, a dyrektor szkoły też coś dorzuci.

       Kiedy pracowałem jeszcze w szkole, miałem dyrektora, który wymyślił sobie, że jest moim największym przyjacielem i przez cały ten czas jak on tkwił w swoim błędzie, dostawałem od niego, albo na jego wniosek, wszelkie możliwe premie, nagrody i wyróżnienia. W pewnym momencie to była taka sztama, że dziś myślę, że gdybym w to wszedł, to już wkrótce zostałbym wicedyrektorem i żadna siła by nas nie rozdzieliła, by naruszyć ową fantastyczną współpracę. W momencie jednak gdy on się na mnie obraził, wszystko z dnia na dzień szlag trafił, a ja, poza gołą pensją, nie dostawałem już nic. I nie o to mi chodzi, że on mógł coś takiego zrobić. To akurat rozumiem. To co stanowiło problem, to to, że on tego rodzaju ruchy mógł wykonywać całkowicie bezkarnie, i, jak sądzę, wykonuje bezkarnie do dziś. I przecież nie tylko on. I nie tylko gdy chodzi o te głupie premie. A minister Czarnek nawet o tym nie wie.

        I oto rzeczony Czarnek, zamiast spróbować się zorientować, jak wyglądają układy w polskich szkołach, zamiast popytać tu i ówdzie i spróbować uzyskać szczere wypowiedzi na temat tego, co sprawia, że w tych szkołach dzieje się tak bardzo źle, że uczniowie już dawno przestali liczyć na to, że szkoła ich czegoś nauczy i zaraz po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu, już do samego wieczora siedzą na tzw. korkach, a sami nauczyciele, wiedząc, że i tak nie są nikomu do niczego potrzebni, robią wszystko by mieć z uczniami jak najmniejszy kontakt. Dzięki owym korepetycjom, których sam udzielam i w Katowicach i w Lublinie i w Poznaniu i w Toruniu, doskonale wiem, jak często lekcje zwyczajnie się nie odbywają, uczniowie siedzą sami w klasach, a co najgorsze, nikt ani nie ma o to pretensji, ani przede wszystkim się nie dziwi. Czemu? No właśnie przez to, że polska szkoła chyba od zawsze stanowiła wyłącznie pretekst, dla jednych i drugich.

        Z tego co obserwuję, minister Czarnek nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Z jego punktu widzenia, wystarczy, że on zadba o to, by wprowadzić do szkół wychowanie patriotyczne (swoją drogą, ciekawe, kto je będzie realizował?), wyprowadzić z nich edukatorów LGBT i będzie git. Wtedy tym dzieciom nie będzie się już chciało nosić tęczowych toreb, a na paradach równości wrzeszczeć „Jebać PiS!” Pisze więc minister Czarnek swój kolejny projekt, daje mu strasznie wypasiony tytuł Lex Czarnek 2.0, wysyła go do Prezydenta i jest bardzo zdziwiony, kiedy ten mu go odsyła i mówi, żeby nie zawracał głowy.

       Wszystko to stanowi oczywiście obraz mocno ponury, zabawne natomiast w tym wszystkim jest to, że gest Prezydenta szalenie spodobał się zarówno samym aktywistom spod znaku LGBT, jak i politykom opozycji. Oni, dowiadując się, że będą mogli nadal bezkarnie zabawiać szkolną młodzież swoimi obsesjami, zachowują się jakby autentycznie wierzyli, że ta decyzja cokolwiek zmieni, że bez niej oni nie mieliby co wśród polskiej młodzieży szukać. Co za tępota! Dziś, tak jak dotychczas, cała tęczowa i cholera jeszcze wie jaka propaganda dociera do dzieci i młodzieży wieloma kanałami, a te ich pojedyncze akcje nie mają żadnego znaczenia. Oni powinni to wiedzieć i decyzja Prezydenta powinna ich raczej zmartwić, bo to ona może w końcu doprowadzić do tego, że kiedy minister Czarnek wyprodukuje swój kolejny Lex, to w końcu Premier zauważy w czym problem i na to stanowisko powoła kogoś, kto będzie wiedział od czego należy zacząć i co robić dalej, by tej szansy już z rąk nie wypuścić.

       


       

       

1 komentarz:

  1. W szkole mojego syna zdarzyło się tak, że usunięto ze szkoły wybitną nauczycielkę i wychowawczynię, tylko dlatego że : 1. nie lubiła jej p. dyrektor, 2. nie lubili jej nauczyciele, bo ona faktycznie miała swoją misję i fantastyczne pomysły dla swoich uczniów, 3. w końcu nie cierpieli jej ci rodzice, których dzieci miały kiepskie oceny, albo były niegrzeczne. Bo ona faktycznie tylko tego wymagała, żeby sie uczyli i byli grzeczni, a jak tak nie było to miało to swoje sprawiedliwe konsekwencje. No i wywalili ją wspólnymi siłami . Wszystkiego dobrego Panie Krzysztofie, miejmy nadzieję że to sie kiedyś zmieni.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...