piątek, 11 grudnia 2020

Przemsa: Weto, czyli czas umierać

Jest kompromis, nie ma weta. Podchodząc do tematu uczciwie dokładnie tyle wiem na temat tego, co zostało wczoraj ustalone. Cała reszta jest mniej lub bardziej opartą na faktach spekulacją. Niewielu bowiem drobnych konsumentów mediów mojego pokroju ma szerszy ogląd spraw związanych z tym szczytem i może z całym przekonaniem, uczciwie stwierdzić, że wszystko jest dla niego jasne i osiągnięto sukces albo wręcz odwrotnie.

Abstrahując więc od tego chciałbym się skupić na czymś znacznie prostszym i jak najbardziej namacalnym, czyli reakcji komentatorów ograniczonych do szeroko rozumianej prawej strony. Obserwacja taka jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Wynika z niego, że najważniejsze było weto dla samego weta, że weto było celem. Polska i Węgry miały wywrócić stolik doprowadzając do zerwania rozmów. Co dalej wtedy by się działo jest już mniej istotne. Właśnie to należało zrobić i koniec.

Dlaczego? No bo przecież groziliśmy wetem.

Myśl, że była to właśnie - tylko i aż - groźba i tak naprawdę każdy zdrowo myślący człowiek miał nadzieję, że nie będzie musiała być spełniona jest niewłaściwa. Weto albo śmierć, jak jakiś zgrywający się na bezkompromisowego twardziela polityk od Ziobry gdzieś tam napisał i reszta Prawdziwie Prawych groźnie mrucząc podchwyciła. To że owszem, faktycznie byliśmy gotowi się postawić używając tego narzędzia i był to straszak realny nie wystarczy. Skoro się dogadaliśmy, ponieśliśmy porażkę.

Nie ma w tym żadnej logiki, ale rwącym szaty bezkompromisowym tropicielom zdrad, których zaufanie do rządów Morawieckiego od zawsze wisi na bardzo cienkim włosku, no bo przecież w porównaniu z takim Korwinem, Braunem, Bosakiem czy Winnickim premier nie tylko nieustannie wszystkim wokół nie wygraża, ale nawet nie zapowiada, jak to szast-prast wszystkich wrogów ojczyzny pozabija lub przynajmniej powsadza, więc jest miękiszonem i tyle.

Musiał więc polec, skoro nie zawetował, a teraz tylko gada.

My, kochający Ojczyznę nad życie, najprzenikliwsi z przenikliwych specjaliści od negocjacji i Polskiej Racji Stanu jesteśmy co do tego przekonani. Znów podle nas zdradzono i tak dalej.

Z drugiej strony są oczywiście ci, którzy cieszą się z porozumienia. Ja również się do nich zaliczam, ale tak jak wskazałem na początku moja wiara, że naprawdę mam powody do zadowolenia jest właśnie tylko wiarą.

Dlatego właśnie pozwalam sobie w puencie tego krótkiego wpisu stwierdzić, że nieważne co w Brukseli osiągnięto lub nie osiągnięto, czy był to faktycznie sukces, czy tak jak twierdzą ci, z których tutaj szydzę sromotna porażka. Jedyne co możemy teraz z całym przekonaniem stwierdzić to to, że Najbardziej Prawi z Prawych osiągnęli w swej zmieszanej z przekonaniem o posiadaniu wszystkich recept na dobrobyt kraju podejrzliwości taki poziom zidiocenia, że Prawo i Sprawiedliwość naprawdę powinno skupić się na poszerzeniu swojego elektoratu spośród osób o poglądach bliżej środka, centrowych, gdyż to bezrefleksyjne, niezdolne do realistycznych ocen oszołomstwo gotowe jest na zawołanie rozwalić wszystko, gdy tylko poczuje, że nie spełniają się jego mokre sny o wprawdzie wirtualnym, ale przecież tak ekscytującym umieraniu z pieśnią na ustach, gdy larum grają i Ojczyzna wzywa.

przemsa


14 komentarzy:

  1. @Przemsa

    Całkowita zgoda!

    A Bóg wtedy rękę poda. Co w tym moim komentarzu należy rozumieć wielostronnie.

    Przede wszystkim zgadzam się z tym co napisałeś. Chcę jednak dodać, że Polska lepiej zna się na wetach, niż ktokolwiek inny. W szczególności na dalekosiężnych skutkach wetowania, ale także zna się na sposobach uchylania się od veto.
    Wygląda zaś na to, że pod wpływem Polski z węgierskim aliantem, Niemcy przystąpiły do konfederacji i - z korzyścią dla siebie - przymusiły całą resztę do uwzględnienia suwerenności Polski z uchyleniem potrzeby veto.

    Niderlandy okazały się na koniec harcownikiem posłusznym Niemcom. Warto to zapamiętać, gdy znowu wystąpią jako arbiter jakiejś holenderskiej elegancji.

    Sukces Polski i Węgier jest niewątpliwy i teraz, zwłaszcza Polska ze względu na wielkość, należy do wyższej, niż przedtem ligi wewnątrz-unijnej. Po to bowiem, aby osiągać sukcesy należy najpierw osiągnąć sukces.

    Ten sukces już jest dokonany w warstwie prestiżowej. Natomiast o tym, czy przyniesie korzyści o przewidywanych kierunkach i rozmiarach, zdecydują PÓŹNIEJSZE poczynania polskich władz. Jeśli bowiem w danym kompromisie przewidziano dla Polski pozycje ryglujące lub drogi rokadowe, to trzeba będzie ich pilnować, a nie oddawać za nic, w czym wytrenowani są platformersi.

    Gdyby więc ktoś potrzebował argumentu o mocy ultima ratio za niedopuszczaniem opozycji nigdy więcej do władzy, to ja wskazałbym właśnie ten.

    Wracając zaś do Niemców, oni też osiągnęli sukces i to, moim zdaniem, olbrzymi. Mianowicie obniżyli rangę, jak kto woli prestiż Unii oraz organów unijnych. Te zupełnie straciły twarz.
    Niemcom jest bowiem wszystko jedno w zakresie unijnej praworządności. Oni mają własną. Nie są też zainteresowani jakakolwiek emancypacją państw sąsiednich, bo przeciwdziałałaby ich interesom eksploatacyjnym. Ochrona interesów budżetowych Unii też im lata, bo bez względu do kogo poszedłby pieniądz unijny i tak do Niemiec wraca.

    Dla Niemiec Unia jest wyłącznie narzędziem. Niemcy zawsze i wszystko ciągną pod siebie i w tym ich wielkość, choć jednocześnie także słabość. Polska i Węgry wykorzystały tę słabość, bo skusiły Angelę, aby wyciągnęła dla Niemiec nadrzędność autorytetu niemieckiego ponad autorytetem unijnym. Wcześniej Niemcy krępowały się korzystać z tego w sposób wyraźny. Teraz, bodaj pierwszy raz, nie krępowały się szachując resztę swoją zdolnością koalicyjną z Polską i Węgrami. Angela załatwiła to z elegancją wzorowej Niemki.

    Nie babrząc się tutaj w kwestie niepowodzenia (na razie) lewackich planów, oczywistymi przegranymi są Francja i Holandia. Ta pierwsza, bo została praktycznie wyeliminowana z prestiżowej rozgrywki o faktyczne przywództwo. Natomiast ta druga dlatego, że została utwierdzona w pozycji niemieckiego laufra, którego sukcesy finansowe zależą jeszcze mocniej od posłuszeństwa wobec Niemiec. Parafrazując tu model stosunków rosyjskich, Holendrzy bogacą się o tyle, o ile Niemcy im pozwalają na stosowną bezczelność.

    Teraz cierpliwie poczekajmy na teksty danego kompromisu, ale przede wszystkim i na jego wdrażanie, lecz powyższe efekty i tak pozostaną. Wdrażanie zaś da rządowi M. Morawieckiego jeszcze wiele okazji do rozgrywek wewnątrz Unii. Opozycji na pohybel można to określić jako nową podmiotowość Polski w labiryncie Unii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz jest znacznie ciekawszy niż moja powierzchowna notka, tak więc dziękuję. Uzupełnię więc tylko - czy raczej się powtórzę - że rozbraja mnie to naiwne, wręcz dziecinne, czarnobiałe chciejstwo tych, którzy uważają się za emanację prawdziwej prawicy, bezkompromisowej racji stanu. Każdy, kto miał okazję sprawować jakieś kierownicze stanowisko wie, że ekspertów-teoretyków nie brakuje i ich super rozwiązania, które oni by na miejscu kogoś od razu wdrożyli, mają w 99% tę wadę, że ich związek z rzeczywistością jest mocno luźny. Gdyby więc miało to sens, napisałbym tym wszystkim krzykaczom od weto albo śmierć! więcej pokory. Szkoda jednak strzępić jęzora. Oni są zawsze pierwsi do wylewania dziecka z kąpielą.

      Usuń
    2. @przemsa

      Skoro zaś mowa o suwerenności, to tutejsi zeloci owej nie biorą pod uwagę, iż o suwerenność dba się u siebie, a nie w Unii, czy gdziekolwiek na zewnątrz Polski.
      Jeśli Polska czuje się suwerenna, to JEST suwerenna. Tak jest teraz. Jeśli zaś sama ma wątpliwości, to nie jest. Tak było za Tuska i tak jest w oczach tzw. konfederatów, czy jak im tam.

      W Unii dba się o wpływy w Unii. Jednorazowe, stałe wpływy, wszystko jedno, byle DBAĆ stale. Tu bardziej liczy się droga, a nie cel.

      Unia jest mechanizmem dynamicznym, a nie statycznym. Istotne jest więc zachowywanie w każdym czasie nie tylko niekwestionowanej podmiotowości. Trzeba też w każdym czasie i nawet na zapas posiadać coś, co prawnicy nazywają czynną legitymacją procesową. Mianowicie, że w każdym czasie a zawsze pod ręką jest zarzut bezprawności skierowanych na Polskę pretensji unijnych. To znaczy zarzut sprzeniewierzania się i bezprawności działań instytucji Unii wobec samej Unii i względem tego co Unia (a nie jej instytucje!) zobowiązała się.
      Akurat w tym kierunku nastąpił ogromny postęp. Zatem poczucie suwerenności powinno się poprawić, a nie pogorszyć.

      I tyle.

      Wszystko wygląda, że Polska wraz z Węgrami cel ten osiągnęły bez względu, co będzie dalej z budżetem. Bo z tzw. praworządnością i z flekowaniem nic już w Unii nie będzie takie same.

      Usuń
    3. Tak w skrócie, problemem jest to, że wielu ludzi nie potrafi pojąć, że większość zdarzeń w polityce jest procesem rozłożonym w czasie. A już na pewno coś tak obiektywnie negatywnego, jak weto, nie może być celem samym w sobie, a tylko - nawet sama możliwość jego użycia - środkiem do jakiegoś złożonego celu.

      Usuń
  2. Jeszcze tytułem komentarza do samego tekstu, bo mi się właśnie przypomniało, o czym zapomniałem. Niesamowite jest to czynienie cnoty z podejrzliwości; przekonanie, że podejrzewanie porażki lub zdrady czyni z nas osoby bystrzejsze, przenikliwsze. Zauważyłem, że niektórzy coś takiego mają wręcz wpisane w DNA. Ich nigdy nic nie przekona.

    OdpowiedzUsuń
  3. @All

    https://dorzeczy.pl/kraj/164633/kaczynski-dostalismy-szable-ktora-bedziemy-mogli-bronic-polskiej-suwerennosci.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałem ten tekst. W Rzeczpospolitej pisali w podobnym tonie, ale nie potrafię teraz znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Powiem zupełnie szczerze, że udało się zdobyć wszystko, co tylko było teraz do zdobycia możliwe, by z jednej strony zabezpieczyć pozycję naszego kraju wewnątrz Wspólnoty, a z drugiej wzmocnić polski budżet, polską gospodarkę potężnym zastrzykiem pieniędzy"

    Czytam obu Panów komentarze a potem to zacytowane powyżej zdanie z linku Dorzeczy i jest mi "powiem zupełnie szczerze" smutno. To nie jest wypowiedź zwycięzcy, to jest zdanie wypowiedziane przez człowieka który wie, że tu sukcesu nie ma. Zdobyto to co było do zdobycia (czyli daleko do zadowolenia) ale tak by nas nie przekreślono w Unii i żebyśmy dostali kasę która najwyraźniej bardzo, bardzo jest nam potrzebna.

    Nierozstrzygając czy weto byłoby skuteczniejsze czy nie, to jest tzw dobra mina do złej gry, a ta szabla wygląda bardziej jak szabelka tylko do wymachiwania, do której odwołał się wiedząc, że lubimy takie obrazy. To jedno zdanie Kaczyńskiego najlepiej pokazuje co zdobyliśmy... czas.

    Odwlekliśmy w czasie to co nieuniknione a co tak smutno wybrzmiewa międzysłowy. I wszyscy wiedzą, Panowie także, co to jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Integrator

      Można powiedzieć, że "czas" i nie będzie to dalekie od prawdy, choć zbyt uproszczone. Bo to będzie czas dalszej gry, a nie oczekiwania na wypłacenie się Polski z klęski. Póki zaś gra trwa, to jest i szansa na wygraną.

      Ja nie bardzo rozumiem, na czym miałaby tu polegać dzisiejsza wygrana? Na anihilacji przeciwników, na obezwładnieniu ich ze skutkiem nieodwracalnym? Czy może na pieprznięciu tym członkostwem Polski w Unii. Każde rozwiązanie nieostateczne oznaczałoby bowiem dla Polski zużycie chwilowej przewagi. A potem co? Czekać aż lepiej się przygotują? To jest neverending story.

      W rezultacie, do kupienia był tylko czas, którego z kolei Angela (i południe) stracić nie mogła, gdyby musiała zderzyć się z veto. Polska to dobrze wykalkulowała.



      A póki czas jest, póty nadziei. Oni już nie są tacy sami. My też. Bo wszak coś się stało, nieprawdaż?

      Usuń
    2. "Nierozstrzygając czy weto byłoby skuteczniejsze czy nie, to jest tzw dobra mina do złej gry, a ta szabla wygląda bardziej jak szabelka tylko do wymachiwania, do której odwołał się wiedząc, że lubimy takie obrazy.

      Mój tekst jest jednak właśnie o tym, że dla wielu radykałów weto było celem samym w sobie i gdy go nie zrealizowano, zaczęło się wycie o zdradzie i tradycyjnym wymachiwaniu szabelką dla samego wymachiwania, gdy w rzeczywistości owszem, robiono właśnie coś takiego, tym nie mniej nie po to, by zadać cios, ale pokazać, że naprawdę jest się gotowym to zrobić gdyby pozostało już tylko to.
      To raz. Dwa, to trudno jest mi się zgodzić, że jest aż tak źle, skoro reakcję tych trochę poważniejszych od TVN komentatorów w Polsce i poza jej granicami pokazują, że niespecjalnie więcej było do ugrania i bynajmniej Kanclerz nie pieje z zachwytu. I nawet jeżeli był to tylko czas – a przecież nie można mieć złudzeń, że oni tam w tej UE (nieomal wszyscy, a już na pewno z Niemcami na czele) nam nie odpuszczą i zrobią wszystko, by przymusić nas do realizacji ich wizji polityki i świata – to jest to wymierna korzyść. Tak więc nawet jeśli kupiliśmy właśnie tylko czas, to wiara w to, że wetem osiągnęlibyśmy więcej jest moim zdaniem naiwna.

      Usuń
  6. "Można powiedzieć, że "czas" i nie będzie to dalekie od prawdy, choć zbyt uproszczone. Bo to będzie czas dalszej gry, a nie oczekiwania na wypłacenie się Polski z klęski. Póki zaś gra trwa, to jest i szansa na wygraną." orjan

    Otóż to.
    Swoją drogą ja naprawdę byłbym zachwycony, gdybyśmy ogłosili weto i wtedy Niemcy zaczęliby nam się łasić do nóg godząc na wszystko i przy okazji zaczynajac płacić reparację za II w ś. Problem w tym, że to nierealne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uważam, że następstwa wariantu w który nie poszliśmy nie mogą być określane jako nierealne. Może by się łasiła Merkel może nie, pewne jest to, że mamy ciężko bo poza opozycją w kraju dokładnie cały świat jest przeciwko nam, i to coś właśnie kopnęło w dupę Trumpa i całą ich demokrację. Ja bym to weto postawił, i czekał na kolejne propozycje. Ale weto nie padło i jak to się mówi w amerykańskich filmach shut da fuck up. Bo jeśli nie będzie tej ekipy i przyjdzie nowa to nas zamiotą w pół roku, bez weto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ja bym to weto postawił, i czekał na kolejne propozycje."

      A ja bym się właśnie nie rozpędzał na tyle by twierdzić, że należało koniecznie postawić weto. Zakładam, że Morawiecki wiedział co robi i gdyby faktycznie uznał, że przyniesie ono więcej korzyści, wtedy dopiero go użył.

      "Bo jeśli nie będzie tej ekipy i przyjdzie nowa to nas zamiotą w pół roku, bez weto."

      Otóż to. Bezalternatywbość jest zawsze wyszydzana, ale moim zdaniem w tej chwili nie ma realnej alternatywy dla PiS. Albo inaczej: jedyną alternatywą jest powrót do władzy jeszcze wścieklejszej platformy z dodatkami.

      Usuń
  8. Poza potrzebą dowalenia rządowi, dla której zaspokojenia zawsze znajdzie się kij, jest coś racjonalnego w żądaniu weta. Takie weto nie jest wywróceniem stolika, tylko wstaniem od gry z szulerami. Zgoda na sprzeczne z traktatami rozporządzenie stawia nas w gorszej sytuacji.

    Wkurzył mnie Ziemkiewicz, który uznał, że mglisty kompromis na szczęście to i tak nie ma znaczenia, bo traktaty nie są respektowane, a wszystko zależy od siły.

    Od lipca oddajemy pole. Chyba już teraz jest tak, że jedyne co możemy zrobić, to uwalić nie budżet nawet, ale tylko kasę na pokowidową odbudowę, co mniej zaszkodzi bogatszym krajom. Zresztą któż to wie, co jest w tych papierach.

    Jeśli nie rozumie się umowy, to się odmawia jej podpisania. Tak to widzę.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...