czwartek, 17 grudnia 2020

Czy imię "Kusy" pochodzi z dawnej kultury przedchrześcijańskiej

 

      Kiedy jeszcze pod koniec lata spotykałem się z księdzem Rafałem Krakowiakiem, zadzwoniła do mnie moja żona i poprosiła bym spytał Księdza, co w naszej religii jest faktem, a co wyłącznie domysłem. Powiem szczerze, że trochę się tą prośbą zdziwiłem, nie dlatego jednak, że uznałem to pytanie za trywialne, ale ponieważ z tego co mi wiadomo, moja żona akurat odpowiedzi tego rodzaju ma w małym palcu. Raz że ona w ogóle jest bardzo oczytana, a więc z wszelkimi odpowiedziami na wszelkie pytania jest za pan brat, po drugie natomiast, ona od kilku lat prowadzi w swojej szkole zajęcia z tak zwanej „teorii wiedzy”, a ja muszę przyznać, że wystarczy choćby rzucić okiem na podręcznik, z którego te dzieci się uczą, by się zorientować, że tam się dzieją rzeczy tak pasjonujące, że ja osobiście nigdy bym polskiej szkoły nie podejrzewał choćby o mały procent tego co tam się znajduje. Przekazałem jednak oczywiście Księdzu to pytanie, a on, proszę sobie wyobrazić, natychmiast odpowiedział, że... faktem jest wszystko co jest zapisane w Piśmie Świętym. Każda informacja podana czy to przez proroków, czy Ewangelistów, jest oficjalnie traktowana jako fakt.

      Podczas gdy żona moja oczywiście natychmiast wszystko zrozumiała i przyjęła do wiadomości, ja, powiem szczerze, trochę się zdziwiłem. Otóż zawsze byłem przekonany, że to w co ja wierzę i czym żyję od dziecka na codzień, to w żaden sposób nie są fakty, ale wiara właśnie, moje przekonanie, moja pewność, jakkolwiek to nazwiemy. Tymczasem Ksiądz twierdzi, że to są wszystko fakty i w dodatku tę informacje podaje nie jako swoja opinię, lecz jako prawdę obiektywną. Wszystko co znajdujemy w Piśmie Świętym to są fakty.

      Poprosiłem więc Księdza o pomoc, a on mi wyjaśnił, że jest różnica między faktem, a prawdą. To co my uważamy za prawdę wcale nie musi być ani prawdą, ani nawet faktem, natomiast odwrotnie, owszem: fakt jest prawdą, cokolwiem na ten temat ktokolwiek sądzi. Jeśli na przykład ktoś nam zacznie opowiadać o Antarktydzie, to my oczywiście wiemy, że on nam relacjonuje miejsca czy zdarzenia przynajmniej z realnie istniejącego miejsca. Nie zmienia to oczywiście nomen omen faktu, że zawsze ktoś może przyjść i powiedzieć, że coś takiego jak Antarktyda to oczywiste kłamstwo, ponieważ przede wszystkim nikt nigdy tego czegoś nie widział, a poza tym to co nam się pokazuje na zdjęciach, filmach, czy w książkach, to zwykła manipulacja, tak zwany współcześnie fejk. I oczywiście możemy na setki sposobów temu komuś dowodzić tego że Antarktyda istnieje, ale nie mamy praktycznej możliwości sprawić, by ten ktoś – o ile jest autentycznie przekonany co do swojej wiary, a w dodatką ową wiarę przez lata skutecznie podbudowywał różnego rodzaju badaniami – przyznał, że rzeczywiście coś w tym musi być. Możemy mu nawet opowiedzieć, jak to sami mieliśmy okazję tam pofrunąć i wszystko widzieliśmy na własne oczy, a on i tak albo nam zarzuci kłamstwo, albo w najlepszym dla nas wypadku to, że zostaliśmy w jakiś sposób zmanipulowani i to co nam się wydawało faktem, było zaledwie złudzeniem. Mało tego. My możemy jego samego wsadzić w samolot, zawieźć na miejsce, wysadzić, zostawić go tam na parę dni, by się zdążył skutecznie rozejrzeć, a on i tak nam powie, że on nie jest pierwszą osobą, której się to przydarzyło. Przy obiecnej technice, ci co rządzą światem potrafią stworzyć wirtualną przestrzeń, w której każdy zobaczy to co oni widzieć mu każą. A zatem nie było ani żadnego samolotu, ani żadnego lotu, ani żadnego śniegu, lodu i zimna. Wszystlko to działo się w jednym miejscu, w jakiejś komorze, w której zostaliśmy najpierw umieszczeni, następnie zahipnotyzowani, a potem już tylko doświadczeni tym co ktoś tam sobie życzył. Antarktyda to, jak wiadomo, fejk.

      Opowiadział mi ksiądz Rafał jeszcze jedną historię. Otóż wyobraźmy sobie, że przychodzi do nas ktoś, kto mówi, że tu na prawo od tych drzwi, każdego wigilijnego popołudnia pojawia się krasnoludek w czerwonej czapeczce z workiem prezentów, który przynosi nam różnego rodzaju cuda. My na to oczywiście mówimy, że to jest bajka dla dzieci, krasnoludki nie istnieją, a tak zwany Św. Mikołaj to też tylko świąteczna zabawa. W tym momencie nasz znajomy proponuje nam eksperyment. Każe się nam zaczaić przy tych drzwiach przy najbliższej okazji i sprawdzić krasnoludka osobiście. No więc zjawiamy się na miejscu i bardzo proszę – krasnoludek jak żywy. I tak każdego roku: popoludnie wigilijne, godzina 16.25, malutki Św. Mikołaj nadchodzi z workiem prezentów. My go oczywiście dokładnie sprawdzamy, czy to przypadkiem nie jakaś zabawka, ewentualnie komputerowo wygenerowany obraz – nic z tego. Mikołaj jest prawdziwy, żywy, a nawet możemy sobie z nim porozmawiać. I znów, każdego kolejnego roku przez dwadzieścia, czy trzydzieści lat jesteśmy na miejscu, a on też. I oto pojawia się pytanie: czy to czego doświadczamy to fakt, czy tylko nasza błędna wiara? Otóż dopóki ktoś nam nie wykaże w przekonujący sposób, że nam się to wszystko tylko wydawało, ów krasnoludek jest faktem. I kropka.

       A co na ten temat powiedzą ludzie, którym o tym opowiemy? Czy dla nich realność owego krasnoludka stanie się faktem? Oczywiście że nie. Oni oczywiście znajdą jeszcze więcej róznego rodzaju argumentów na poparcie tego, że nie ma mowy o żadnym fakcie. Jednak dopóki oni tam z nami pod te drzwi nie przyjdą i nie pokażą nam pustego przedpokoju, bez śladu krasnoludka, on pozostaje faktem. I tak samo jest z tak zwanymi prawdami Wiary zapisanymi w Piśmie Świętym: dopóki nie pojawi się ktoś, kto nam udowodni, że którykolwiek ze znajdujących się tam przekazów jest błędem, nie ma w ogole o czym dyskutować. A faktem jest, że od Poczatku nie znalazł się nikt, kto by choćby tylko spróbował przedstawić tu jakiś dowód. Jedyne co oni mogą powiedzieć to to, że oni tego czy innego „krasnoludka” nigdy nie widzieli.

     Piszę ten tekst, bo od paru dni chodzi mi po głowie wspomniana tu przedwczoraj kwestia tak zwanej post-prawdy. Jak czytam, owo pojęcie pojawiło się po raz pierwszy w roku 1992 w magazynie „Nation” w eseju dramatopisarza Steve’a Tesicha. Krótko mówiąc, chodzi o to, że przyszłość jaka się przed nami rozciąga to cały szereg manipulacji prokurowanych przez polityków oraz służące im media, których celem jest doporowadzenie społeczeństw do stanu, w którym fakty nie będą miały jakiegokolwiek znaczenia, zastąpione przez emocje i wyrastające z nich osobiste przekonania. I pewnie możnaby było tego całego Tesicha pochwalić za to, że on tak czujnie zaobserwował kierunki w jakich rozwija się nasz świat, gdyby nie fakt, że on sam, pisząc swój tekst, był bardzo mocno zaangażowany w ową manipulację, a to go tak do napisania swojego tekstu sprowokowało to rzekomy szereg manipulacji, które sprawiły że „ten podły oszust” Richard Nixon tak łatwo się wykręcił od odpowiedzialności za tak zwaną „Aferę Watergate”. Zdaniem Tesicha, wszystko było jasne i oczywiste do czasu jak populiści, oraz kontrolowane przez nich [sic!] media i ponadrządowe organizacje nie rozpuściły plotki, że cała owa afera była wyłącznie efektem spisku. Dziś już oczywiście wiemy, że za to co wówczas zrobił Nixon, dziś amerykańscy prezydenci i nie tylko otrzymują pokojowe nagrody Nobla, że owych nagród nie przyznają ci, co w latach 70 bronili Nixona, a mimo to wystarczy otworzyć Wikipedię, by się dowiedzieć, że cały problem post-prawdy istnieje wyłącznie dzięki działaniom tak zwanych „populistów”.

      A zatem, tu mamy jasność, co oczywiście nie zmienia – znów nomen omen – faktu że żyjemy w epoce post-prawdy właśnie i im bardziej się przekonujemy co do tego, że za tą manipulacją stoją istotnie rządy, media i wielkie korporacje, tym bardziej powinniśmy uważać, by się nie dać w to zło wciągnąć. Ja bowiem nie mam bladego pojęcia jaki interes oni mają w tym byśmy przestali rozróżniać fakty od opinii, zwłaszcza gdy wydawałoby się, że to oni właśnie padają owej manipulacji ofiarą, niemniej jestem przekonany, że większość tak zwanych „teorii spiskowych” powstała właśnie tam, w tamtych gabinetach. I przyznaję, że mówiąc o owej większości, mam faktycznie na myśli większość. To im własnie najbardziej zależy na tym, byśmy sobie wzajemnie powtarzali, że tak naprawdę żadnej katastrofy w Smoleńsku nie było i że prezydent Kaczyński albo został zastrzelony gdzieś w Moskwie, albo trzymany jest do dziś w jakiś amerykańskich laboratoriach, że o żadnej pandemii mowy być nie może, maseczki są kompletnie bezuzyteczne, a szczepionka ma służyć wyłącznie do tego, by wybić połowę ludzkości, no i że oczywiście Ziemia jest dyskiem unoszącym się na bezkresnych wodach, poza którymi nie ma nic, a już zwłaszcza jakiegoś śmiesznego Kosmosu.

        Czemu zatem oni nas tu z takim zacięciem szkolą gdy chodzi o parę innych rzeczy, to już wiem na pewno. Wiem na przykład, jak to się stało i w jakim celu, że w pewnym momencie został uruchomiony projekt pod nazwą „Wielka Lechia”. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że na jego końcu od początku miały się znaleźć owe straszne kolędy, śpiewane dziś przez Strajk Kobiet, zwłaszcza gdy czytam:

Śpiewamy kolędy. Nie ma tu taniej sensacji i nikogo nie obrażamy. Nie śpiewamy o samej religii i z szacunkiem odnosimy się do tych osób, które za półtora tygodnia planują świętować. Wierzymy jednak, że my też mamy prawo do tych melodii.
Dlaczego kolędy? Nazwa pochodzi z łaciny, od pierwszego dnia miesiąca, a pieśni noworoczne z życzeniami pomyślności śpiewano jeszcze przed chrześcijaństwem, pojawiały się w starożytnym Rzymie jak i słowiańskich obrzędach godowych. Nawet po złączeniu ich z religią chrześcijańską, jako część kultury ludowej stanowią przestrzeń wypowiedzi, często zawierają elementy życia ludowego. Wreszcie, wspólne kolędowanie to też po prostu spotkanie: wspólny śpiew łączy i wzmacnia, jest bardzo wspólnotowym doświadczeniem. Wierzymy, że my też mamy prawo wykorzystać melodie, które znamy od dzieciństwa, żeby wspólnie śpiewać o tym, co dla nas ważne. I my chcemy wyśpiewać nasze życzenia
”.

       I znów zadaję sobie pytanie, czy rzeczywiście nie warto było naprawdę wiele poświęcić, by można było nas doprowadzić do tego miejsca?



   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...