czwartek, 24 grudnia 2020

przemsa: Biegowa Opowieść Wigilijna

Ponieważ całkiem lubię ten tekst – a możecie mi wierzyć, że choć napisałem już ich trochę nie jest to dla mnie odczucie powszechne – pozwalam sobie go wkleić dzisiaj także tutaj. Jego pierwotna wersja znajduje się w Szkole Nawigatorów pod adresem:
http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/biegowa-opowiesc-wigilijna

Jest dwudziesty czwarty grudnia, kilkanaście minut po piątej rano. Pada deszcz, ciemno. Biegnę lasem. Nie za bardzo wiem po co. Wiem za to dlaczego. To przez głupią, dziecinną ambicję. Mamy już dwudziesty czwarty dzień grudnia, a za mną zaledwie sto pięćdziesiąt kilometrów. W każdym wcześniejszym miesiącu było tego więcej. Trzeba zatem coś nadrobić nadrobić. Z trudem się zebrałem, a teraz jest mi ciężko. Sprawdzam tętno i widzę, że niewiele brakuje do mojego maksimum. Niechętnie zwalniam i wtedy właśnie czuję ukłucie. Centralnie w klatce piersiowej. Muszę stanąć. Zatrzymuję czas na zegarku, opieram się dłonią o drzewo i wystraszony daję sobie odpocząć. Po dłuższej chwili oddech wraca do normy. Żadnego bólu już nie czuć, zatem chyba w porządku. Dobrze, że do domu już niedaleko. Jeszcze tylko – zerkam na zegarek – niecałe trzy kilometry, doczłapię. Po kilkunastu minutach jestem na miejscu. Wszyscy śpią. Nie robiąc hałasu rozbieram się i wpadam do łazienki. Wchodzę pod prysznic. Nim biorę się za mycie, pozwalam wodzie długo po mnie spływać

Facet siedzi w fotelu w salonie. Ja w szlafroku wytrzeszczam na niego oczy. Zatyka mnie. Naprawdę nie wiem, jak zareagować. Nie powinno go tu być. Uciekać, krzyczeć, sięgnąć do szuflady po nóż? Ubiega mnie. Słyszę jego głos. – Spokojnie, na wszystko jest już za późno – brzęczy gdzieś głęboko w mojej głowie. Wolę nawet nie zgadywać, co to ma znaczyć. Przyglądam mu się wreszcie. Ubrany w czarny garnitur z innej epoki, w takiego samego koloru koszulę ze stojącym wysoko kołnierzykiem i gładko przyczesanymi na bok olśniewająco białymi włosami przypomina przedsiębiorcę pogrzebowego ze starych komedii. Z tym, że nie ma w nim nic śmiesznego. Wąskie usta są zaciśnięte, a zimne oczy patrzą na mnie z nienawiścią i bezwzględną zawziętością. Odzywa się znowu i wtedy dopiero zauważam, że jego twarz pozostaje nieporuszony niczym maska. Mimo to jego głos dobiega moich uszu. Czy raczej dźwięczy niezależnie od nich. Nie potrafię dokładnie go zidentyfikować.

– I jak umiera się pod prysznicem – pyta beznamiętnie.

Milczę, bo co niby mógłbym odpowiedzieć. Bardziej zajęty jestem tym, że nie mogę się ruszyć, a myśl o śpiącej na górze żonie i dzieciach sprawia, że wpadam w panikę.

– No już, możesz – mówi, a ja czuję, że odzyskuję władzę w nogach. – Idź do łazienki – rozkazuje, bo nie sposób nazwać inaczej tego tonu.

Choć nie wiem dlaczego, bez wahania wykonuję polecenie. Dziwne. Odnoszę wrażenie, że raczej sunę równo i jednostajnie nad podłogą niż stawiam kroki. – To pewnie przez ten zbyt – pocieszam się bez przekonania.

Leżę pod prysznicem golusieńki. Z rozbitej głowy lub tylko nosa – nie widzę dokładnie, bo ta nie jest zwrócona w moją stronę – sączy się krew. Ciągle lecąca woda rozcieńcza ją i w odpływie znika przypominająca napój malinowy, rzadka ciecz. Jestem jakoś dziwnie powykręcany i nie wiem, czy oddycham. Mam nadzieję, że tak, ale nie założyłbym się o to. Zdecydowanie wyglądam martwo i ze zgrozą konstatuje, że koszmarna irracjonalność całej sytuacji dziwi mnie coraz mniej.

– Zdaje się, że to nagła śmierć sercowa – słyszę i wtedy orientuje się, że stoi tuż za mną. – Nie masz pojęcia o medycynie, więc nie będę cię raczył szczegółami. Istotne, że jest z tobą na tyle źle, że zjawiam się ja. A możesz mi wierzyć, że nie fatyguję się do ludzkiego śmiecia na nierokujące pogawędki.

– Umarłem?

– Prawie. Mózg jeszcze pracuje, ale mówiąc szczerze nie oczekiwałbym cudu. A w twojej sytuacji, to właśnie cud byłby niezbędny. Na tym etapie przechodzenia do – zdecydowanie nie nazwałbym go lepszym – świata, medycyna jest raczej bezradna. Zresztą skąd miałby się wziąć tu lekarz? Nim cię ścięło definitywnie, dzwoniłeś może na pogotowie? – kończy szyderczo.

– Jesteś…?

– Diabłem. To chyba oczywiste. Przyszedłem po twoją duszę.

– A nie czeka aby tu gdzieś obok jakiś mniej upadły anioł? – pytam z pewnym zadowoleniem zauważając, że moje ciężkie poczucie humoru ma się mimo wszystko nadal nieźle.

Spogląda na mnie z politowaniem.

– Obawiam się, że są zajęci mniej beznadziejnymi przypadkami. I nie mam tu na myśli kondycji fizycznej, ale raczej dorobek tudzież całokształt.

– Nie jestem taki zły – stwierdzam niepewnie.

– Byłeś, jak już. Czas przeszły mocno uzasadniony. Wymieniać mógłbym długo, ale weźmy pierwszy lepszy przykład z brzegu. Kiedy ostatni raz przyjmowałeś Komunię?

Zaskakuje mnie. Nieprzyjemnie i boleśnie. Czuję mrowienie w – zdaje się, że mało cielesnym– karku. – Hmm. W sierpniu? – odpowiadam niepewnie.

– W czerwcu, ósmego. A mamy grudzień… – Albo dalej – ciągnie. – Wprawdzie wybrałeś się trzy razy z dziećmi na roraty, jednak na niedzielnej Mszy Świętej już się nie zjawiłeś. Pracowałeś! Pamiętaj aby dzień święty święcić! Naprawdę za każdym razem niesamowicie i niezmiennie bawi mnie ten wasza szczera, debilna bezmyślność. Macie coś napisane. Czarno na białym. Oczywiste. Przykazania, Stary i Nowy Testament, nauczanie Kościoła, świadectwa świętych. A wy i tak wiecie lepiej. No bo przecież tego nie można traktować literalnie! Ważne jest, by być uczciwym i miłym, a ta cała reszta, to taki dodatek. W dzisiejszych czasach mniej ważny. I tak dalej w ten kretyński deseń. Jeden z drugim chłopek-roztropek, mędrek myśli sobie, że wie lepiej, co należy robić, by wypełniać wolę TegoKtóryPozwoliłMiWykorzystywaćKażdąOkazję! Tego, który nie wiedzieć czemu stworzył was, a później obiecał, że po śmierci może być wam jednak dane kontemplować Jego oblicze! Pomimo tego, że ta egzaltowana idiotka Ewa i jej infantylno-naiwny maż Adam, mając WSZYSTKO, skusili się na NIC! Pomimo tego, że wprost Mu wykazałem jakim beznadziejnym jesteście ścierwem. I On śmiał ukarać także i mnie! – wrzeszczy. – Pewnie już słyszałeś kiedyś te historię, co? Aha, no tak. To tylko taka alegoria. Jaki tam Pan Światła pod postacią węża, bajki dla dzieci – kończy drwiąco.

Zmienia się. Już nie jest przedsiębiorcą pogrzebowym, ale pełzający, gadem. Grubym, oślizłym i błyszczącym. Syczy i błyskawicznie zbliża swoją wielką głowę do mojej. Złe, jednak identyczne jak w człowieczej wersji oczy wbijają się we mnie ze wstrętem.

– Nienawidzę was – wyrzuca. – Nienawidzę was tak bardzo, że nie jesteście sobie w stanie tego nawet wyobrazić. To przez was zostałem wygnany sprzed Jego oblicza! I moim jedynym celem jest zemsta. Aż do końca świata.

Patrzę jak wraca do swojej ­– z mojego punktu widzenia – dawnej, ludzkiej postaci. Znów siedzi w fotelu, a ja, tak jak na początku, stoję sparaliżowany strachem, gdy…

Zjawia się kot. Moja kotka. Człapie powoli. Ziewa. Przeciąga się i patrząc na niego obojętnie ociera się o poły mojego szlafroka. Ewidentnie jest głodna.

– Ona mnie widzi – mówię z nadzieją, która się właśnie we mnie zatliła. – A zdaje się, że powinienem być czymś w rodzaju ducha. Czy więc aby coś ci się jednak nie pomyliło – zdecydowanie nabieram pewności siebie.

Zbywa mnie machnięciem ręki. – Koty są obok. To znaczy tu i tam. Mają ten przywilej od momentu, gdy On stworzył zwierzęta. Wszystkie oddały mu cześć, a tylko to jedno odwróciło się obojętnie. Nie pozwolił się nawet pogłaskać. Bo tak. Oniemiał, ale też rozbawiło Go to tak bardzo, że po wygnaniu z Raju pozwolił kotom różnić się od innych zwierząt i być wszędzie, nie tylko ludzkim świecie. Oczywiście kot nie jest tego świadomy. Stąd te wszystkie jego dziwne, schizofreniczne zachowania i humory. Koty po prostu czują, że coś tu nie pasuje. Raz wokół sami żywi, za chwilę mignie ktoś umarły. Nie rozumieją tego i stąd te ich dziwne reakcje. Ale zostawmy koty, bo zdaje się, że twojego nakarmić będzie musiał jednak ktoś ździebko twardziej stąpający po tym świecie – zaśmiał się nieprzyjemnie.

Nic nie mówię. Słucham.

– Twój czas dobiegł końca. O niebie zapomnij. Obstawiam piekło, ale w grę niestety wchodzi również czyściec. Wprawdzie nigdy nie głosowałeś na SLD lub Platformę i napisałeś kilka śmiesznych tekstów o Tusku i Petru, ale to jednak za mało by zrównoważyć inne grzechy. Samych zaniechań masz tyle, co dni dorosłego życia. Liczę jednak, że szala przeważy się na moją stronę.

Przerywa i sprawia wrażenie zamyślonego. Albo to tylko moja wyobraźnia, bo jego twarz nie wyraża nic poza nienawiścią.

– Wieczność – zdawało mi się, że wymawia to słowo z lubością. – Jak bardzie nie jesteś w stanie wyobrazić sobie wieczności? – pyta patrząc na mnie wyczekująco.

Nie odpowiadam, ale chyba też tego nie oczekuje.

– Zdradzę ci więc, że wieczność może być już sama w sobie czymś tak okrutnym, że w zasadzie nie potrzeba niczego więcej. To niewyobrażalna dla ludzkich pomiotów, nieskończona, pozbawiona wszelkiej nadziei tęsknota za Jego miłością. Miałeś jej namiastkę tysiące razy. Bardzo mocno odczułeś jej obecność, gdy rodziły się Twoje dzieci. Więc pomyśl, że Jego miłość jest googol googoli razy większa. A Ty ją poczujesz raz, w pełni, i zostanie ci odebrana. Na zawsze i zawsze. Na wieczność. Na tym polega piekło…

Zaczynam krzyczeć. A może tylko bardzo chciałbym. Nie wiem. Jeżeli jeszcze takową mam, paniczny strach mrozi mi resztkę krwi w żyłach. Czuję lodowate, przejmujące zimno. I głos. Inny. Znajomy.

– Tato, tato. Co ci się stało? Poślizgnąłeś się pod prysznicem?

To córka. Patrzy się na mnie lekko wystraszona. Musiała wstać przed momentem. Rozglądam się otępiały. Leżę, nadal leje się na mnie zimna już woda. Z nosa cieknie mi krew. Boli głowa. Jestem zziębnięty. Z trudem podnoszę się na śliskich kafelkach. Cały się trzęsę.

– Tak, tak… –  dukam spierzchniętymi ustami. – Musiałem się poślizgnąć – mówię. Całuję ją zapewniając, że wszystko w porządku. Zakręcam kurek. Wycieram się ręcznikiem. Ubieram szlafrok. Krew tamuję chusteczką. Wychodzę do pokoju. Siadam wyczerpany i z zziębnięty na kanapie obok córki. Ta odwraca się mówiąc:

– A wiesz, tatusiku, gdy wstałam przed chwilą pomyślałam, że dziś Wigilia i pomodlę się za ciebie tak trochę bardziej…

Kotka siedzi wymownie przed miską. Podaję jej jedzenie.

 


przemsa, 24.12.17
(z drobnymi poprawkami z 24.12.20)

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...