środa, 3 października 2018

O sensach i ich braku


       Niedawno bardzo wrzuciłem tu tekst o tym, jak to legenda muzyki popularnej Paul McCartney, wydawszy swoją nową płytę, by liczyć na to, że ona się jako tako sprzeda, musi uciekać się do pomocy Jimmy’ego Kimmela, gwiazdy amerykańskiej telewizji ABC, który sprzedaje mu swój czas antenowy, no i dba bardzo o to, by widzowie dowiedzieli się tego, że ów Paul McCartney wydał nową płytę, że ona jest podobno bardzo dobra i że warto ją nabyć nie w ramach abonamentu Spotify, ale normalnie, w sklepie. Choć wciąż uważam, że tamten tekst był naprawdę ważny i cenny, w większości wypadków został potraktowany wyłącznie jako dalszy ciąg mojego niedawnego sporu z Coryllusem i w związku z tym wszystko co chciałem powiedzieć na temat rynku treści i szans jakie mamy, by ów rynek rozedrzeć na pół, w jednej sekundzie szlag trafił i zostałem z pustymi rękoma.
       Choć mam poważne obawy, że i tym razem efekt może być słabszy od zamierzonego, spróbuję może raz jeszcze pokazać, jak sytuacja się prezentuje w rzeczywistości, a i to w rzeczywistości najlepszej z możliwych, a więc takiej, gdzie przynajniej jeszcze jakieś drogi pozostały otwarte. Jak być może część Czytelników pamięta, jeden rozdział swojej książki „Rock and roll czyli podwójny nokaut” poświęciłem działającemu w Internecie projektowi o nazwie „Mahogany Sessions”, gdzie regularnie możemy oglądać kolejnych, młodych i najczęściej kompletnie nieznanych artystów prezentujących swoje talenty, talenty – co warto podkreślić – najczęściej absolutnie unikalne. „Mahogany Sessions” to projekt brytyjski, natomiast, o czym dowiedziałem się stosunkowo niedawno, tego samego typu pomysł by prezentować nieznane, a wybitne talenty, realizują też Amerykanie, tu akurat pod nazwą „Tiny Desk Concert”. Jak mówię, pomysł jest bardzo podobny, z tą różnicą, że podczas gdy Brytyjczycy puszczają wyłącznie videoclipy, Amerykanie zapraszają poszczególnych artystów do swojego studia, urządzonego na wzór bardzo gustownej biblioteki, i ci się tam skutecznie prezentują, właśnie w formie maleńkiego koncertu.
      Ale jest jeszcze coś. Z tego co zdążyłem zauważyć, repertuar amerykański jest znacznie, znacznie szerszy. O ile bowiem Brytyjczycy przedstawiają głównie tak zwaną popularną alternatywę, tamci nie boją się niczego, włącznie z muzyką ściśle poważną. I oto, proszę sobie wyobrazić, że wczoraj trafiłem na coś takiego.



      A więc teraz, już na zakończenie, powtarzam swoje powracające jak zły sen pytanie, jakie szanse ma ta niezwykła istota, by wejść na szczyt, albo choćby znaleźć się u jego stóp? No i to drugie – jakie szanse mamy my?
      Na koniec pragnę złożyć pewne oświadczenie, wyłącznie dla osób korzystających z portalu szkołanawigatorow.pl. Otóż dzisiejszy tekst jest tu już moim ostatnim. Proszę bardzo nie traktować tego jako gestu pod adresem mojego serdecznego kumpla Coryllusa, któremu wiele zawdzięczam i z którym, mimo szeregu ostatnio spięć, pozostaję w jak najlepszej komitywie. Jego niedawne uwagi, jakoby mój udział w przedsięwzięciu pod nazwą „Szkoła Nawigatorów” miał wartość ujemną i wyłącznie szkodził jego interesom, nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Rzecz natomiast w tym, że ja bardzo źle znoszę to co się tu wyprawia i powiem szczerze, że kosztuje mnie to zbyt wiele nerwów, by się tu dłużej udzielać, zwłaszcza w sytuacji gdy większość chętnych do komentowania moich notek już dawno powyrzucałem i dziś to już jest zaledwie kilka, wciąż tych samych osób, których w porywach, tak jak to miało miejsce wczoraj, może się znaleźć nawet 15.  A zatem od jutra, jeśli ktoś ma ochotę, zapraszam wyłącznie na swój blog pod adresem www.toyah.pl. Dziękuję.


5 komentarzy:

  1. Szanse sa zaiste nieszacowalne. Mam kontakt z kilkoma nastolatkami zainteresowanymi muzyka mieszkajacymi na koncu Polski. Ich zainteresowania muzyczne sa bardzo roznorodne: jest miedzy nimi i skrzypaczka, sa oczywiscie dziewczeta, ktorym marzy sie kariera wokalistki o swiatowej slawie...
    Mysle, ze talentow wszedzie jest pelno.
    Janko Muzykant wiecznie zywy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahn jest już jakiś czas na szczycie
    http://hilaryhahn.com/discography/

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli mogę, to uważam, że odejście ze SN to dobra decyzja. Komentatorzy jakby zaślepieni nienawiścią do projektu "Dobra Zmiana". Obecnie jak chce się kogoś nazwać durniem, można też powiedzieć "DRANIU".

    OdpowiedzUsuń
  4. za decyzję z ostatniego akapitu Bogu niech będą dzięki ... życie to dar od Boga, a nie konieczność nieustannych przepychanek ...

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie ciągłe przepychanie się z mądralińskimi wszechwiedzącymi jest bez sensu. Ale i tak szkoda bo tam pozostaną już tylko tacy.
    Bendix

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...