niedziela, 4 października 2015

O czterech pokojach z kuchnią i łazienką w ruinie

Wbrew temu, co twierdzi moja żona, mieszkanie, w którym się w piątkę, od czasu do czasu w siódemkę, a dwa razy do roku, kiedy z okazji festiwali Off i Tauron, nasza najmłodsza córka kwateruje w swoim pokoju tabuny znajomych, w dwudziestkę, gnieździmy, jest wyjątkowo ładne i funkcjonalne. I tak jest odbierane przez wszystkich, którzy tu od wypadku zaglądają. Jeśli jednak mu się przyjrzeć z bliska, to można niemal w jednej chwili zauważyć, że ściany są niemalowane od lat, parkiet na podłodze zdarty, klamka od łazienki ledwo się trzyma, okna w stanie rozpaczliwym, drzwi wejściowe wystarczy mocniej kopnąć, by wpadły do środka, dywan wręcz oblepiony psimi kudłami, stół, blaty i kuchenka najczęściej pokryte starym tłuszczem i kawałkami jedzenia, w kątach pod sufitem pająki urządziły sobie domki, a w całym mieszkaniu unosi się atmosfera tragicznego zaniedbania. A mimo to, dla ludzi, którzy tu przychodzą, to wszystko nie ma znaczenia i oni widzą tylko tę wystawę.
My się tu naturalnie wszyscy bardzo staramy, by to wszystko w miarę skutecznie odświeżyć, co nie zmienia faktu, że ile razy żona moja wraca z pracy, jej pierwsze słowa niezmiennie i bezlitośnie brzmią: „Ale tu śmierdzi! Jaki tu syf! CO ZA RUINA!” No i często oczywiście, za tym już idzie prawdziwa awantura. I niech nikt nie sądzi, że ktokolwiek z nas ma jakąkolwiek szansę, by zwrócić uwagę mojej żony na to, jak tu jest naprawdę pięknie, że, co już zostało wspomniane, na pierwszy rzut oka wcale nie jest najgorzej, no a przede wszystkim, że przepraszam cię bardzo, ale nasze mieszkanie to nie ruina.
A więc jest tak, że moja żona wraca do domu z pracy i krzyczy: „Co za ruina!”, a ja od razu myślę sobie, jak to jest z tą przysłowiową wręcz już dziś „Polską w ruinie”? I choć oczywiście świetnie wiem, że autorstwo owego hasła jest od początku do końca zafałszowane i zostało stworzone na potrzeby kampanii wyborczej Ewy Kopacz, osobiście nie mam żadnych wątpliwości, że po ośmiu latach rządów Platformy Obywatelskiej, Polska jest jak najbardziej w ruinie. I to ruinie wręcz strasznej.
Niedawno odwiedził Katowice nasz kolega z doskoku Michał Dembiński i jak na kogoś, kto regularnie występuje w reżimowych mediach, opowiadając o tym, jak to pod miłościwie nam panującymi Hanną Gronkiewicz-Waltz i Ewą Kopacz, Polska kwitnie, rozejrzał się po okolicy, uśmiechnął się sarkastycznie i powiedział: „Widzę, że Polska i tu u was w Katowicach w ruinie”. A ja nawet nie próbowałem z nim dyskutować, bo z jednej strony wiem, jak przez ostatnie lata Katowice wypiękniały, jak wreszcie powstaje ów z dawna wyczekiwany Rynek, jak ta poprzecinana pięknymi stawami i ścieżkami rowerowymi zieleń wokół miasta wręcz zniewala swoją urodą, a z drugiej, świetnie sobie zdawałem sprawę z tego, że on i tak nic nie zrozumie z moich opowieści o tym, jak wygląda miasto w weekendy, kiedy jego ciężko pracujący mieszkańcy wypoczywają w swoich domach przed telewizorami, albo wyjechali poza miasto gdzieś w góry, a ulice – „jeśli wiesz o czym ja mówię” – zostają opanowane przez tłumy prawdziwych właścicieli tego miasta, czyli przez owe mamy Madzi z małymi Madziami i z ich wytatuowanymi, za każdym razem innymi, ojcami.
Ale to też jest niekoniecznie najważniejsze, kiedy mówimy o owej ruinie. Ona się bardzo niedawno objawiła choćby w mieście Łodzi w postaci owej kilometrowej kolejki zapłakanych ludzi próbujących się zapisać na wizytę do lekarza; widzimy ją w tym kibicu Legii Warszawa, który został wypuszczony z aresztu po trzech i pół roku, no i oczywiście w tym jak najbardziej niezawisłym sędzi, który dostał polecenie od władzy, by kibica wypuścić… no więc go wypuścił; widzimy ową ruinę w tym pokazanym przez telewizję TVN24 z dumą kotle ciepłej zupy w jakiejś podstawówce na Kujawach dla miejscowych dzieci, którzy wprawdzie nie głodują, ale za to niedojadają; widzimy ją w tej szkole gdzieś w Warszawie, gdzie pierwszoklasiści mają lekcje do godziny 18 z przerwą na zabawę w świetlicy; widzimy ją w tych autobusach kursujących co 15 minut między Katowicami a Krakowem, bo pociąg na pokonanie 80 kilometrów między dwoma miastami potrzebuje ponad dwóch godzin; widzimy tę straszną ruinę w tych mnożących się jak grzyby po deszczu salonach gier, by ów szczęśliwy i prosperujący jak nigdy od czasów Kazimierza Wielkiego naród mógł sobie zagrać; w tym prezydencie Zduńskiej Woli, który, jak słyszymy, przy pomocy najzwyklejszych wymuszeń sterroryzował niemal całe miasto, a lokalny sędzia nie miał odwagi go skazać, bo jego córka też znajdowała się na prezydenckiej liście; ta ruina wreszcie objawia się w śmierci tego półrocznego dziecka, zagłodzonego przez rodziców za radą miejscowego znachora, no i tej kobiety z dwiema córeczkami znalezionej ledwo co wczoraj w Zielonej Górze…
To jest owa Polska w ruinie i niech nikt nawet nie próbuje mi opowiadać o nowej galerii handlowej tuż przy nowo otwartej autostradzie, bo ja tam byłem i, owszem, przyznaję, że widok był imponujący. Niemal tak samo imponujący, jak moje wypasione mieszkanie, zwłaszcza gdy jego fragment można zobaczyć na ekranie Skype’a, który jeszcze w roku 2005 wcale tak dobrze jak dziś nie działał.

Więcej na ten i inne tematy można przeczytać w moich książkach, które są do nabycia w księgarni na stronie www.coryllus.pl. Szczerze zachęcam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...