czwartek, 31 stycznia 2013

Gabrielowi, od nas - tych przed i po Komunii

Temat tego postu absolutnie nie usprawiedliwia tego typu dygresji, ale nie mam wyjścia. Raz, że chodzi mi to od dłuższego czasu po głowie, a dwa że jestem szczerze przekonany, że to jest coś, o czym należy wspomnieć choć raz.
U mojego kumpla Gabriela, w tym jego wiejskim domu pod Grodziskiem, byłem dwa razy. Raz we wrześniu, kiedy to obaj otrzymaliśmy podwójne zaproszenie, by nagrać dla firmy Tomasza Sakiewicza debatę o Szatanie, wystąpić z Grzegorzem Braunem u Ronina i w ten sposób poznać bardzo miłą panią zatrudnioną przez System gdzieś w prokuraturze na Ochocie, a drugi raz zaledwie w miniony poniedziałek, kiedy to znów zdarzyło mi się wystąpić w tym nieszczęsnym Klubie Ronina, a Gabriel i jego prześliczna (wysoka, szczupła i kruczoczarna, ty idioto!) żona mnie uprzejmie przenocowali.
I muszę powiedzieć, że ten ich dom to miejsce niezwykłe. Jeden potężny pokój, w którym jest wszystko, zaczynając od potężnego łóżka, a kończąc na maleńkiej kuchni, oprócz tego pokój dla dzieci, gdzie jest również jedno niezwykle komfortowe łóżko dla spóźnionego gościa. No i ten nieprawdopodobny wręcz bałagan, te wszędzie walające się książki, ten wręcz niebiański bezwład. Wróciłem we wtorek z Warszawy i pierwsze co powiedziałem mojej żonie, to że musi tam ze mną pojechać i to zobaczyć, bo czegoś takiego na tym świecie nie ma.
Jest tam coś jeszcze, ale żeby o tym powiedzieć, muszę wrócić do refleksji wcześniejszych. Otóż któregoś dnia moja żona i ja wracaliśmy z sobotnich zakupów i nagle uświadomiliśmy sobie, jakie to jest straszne, że my kupujemy, a następnie pochłaniamy aż tak dużo jedzenia. Że gdybyśmy tylko znaleźli sposób, żeby jakoś przeorganizować nasze życie, moglibyśmy kupować, kto wie czy nawet nie o połowę mniej jedzenia, niż to robimy w tej chwili. Otóż – nie mam oczywiście bardzo pewnych danych, ale tak to właśnie oceniam – u Gabriela w domu jedzenia brak. Oni zwyczajnie nie jedzą. Tam jest wyłącznie chleb, masło, ogórek i kawałek żółtego sera. Gdyby nie to, że Gabriel to człowiek pijący, tam nawet podrzędny menel nie miałby co szukać.
No ale dla mnie to jest i tak raj. To jest miejsce, gdzie ja – założywszy, że z nimi nie da się przeżyć bez awantur kilku dni – mógłbym spędzić choćby i wakacje. No i byłem tam w tę poniedziałkową noc i ów wtorkowy poranek. I kiedy tak siedzieliśmy na tym chlebem z ogórkiem, Gabriel opowiedział mi, jak to się stało, że on nie ochrzcił swoich dzieci, nie posłał ich na religię, a dziś nie chodzi z nimi w każdą niedzielę do kościoła. Otóż poszło o to, że kiedy urodził się ich syn, oni chcieli go ochrzcić, ale byli bardzo biedni i ich na te chrzciny zwyczajnie nie było stać. No a później, wiadomo – wszystko się potoczyło szybko.
Kiedy Gabriel mi o tym opowiedział, powiedziałem mu to, co mówię wielu osobom bardzo często, a mianowicie, że to jest okropne jak zwykły „urban myth” potrafił sprawić, że tylu pozornie inteligentnych ludzi żyje w przekonaniu, że Kościół nie da człowiekowi nic, o ile ten mu wcześniej odpowiednio nie zapłaci. Że ja wszystko, co kiedykolwiek miałem ochotę dać mojemu księdzu, dałem mu wyłącznie wtedy, gdy mi zbywało, i nawet do głowy mi nie przyszło, by mu fundować coś ekstra tylko dlatego, że taki jest zwyczaj. Powiedziałem Gabrielowi i jego przepięknej żonie, że kiedy do nas przychodzi ksiądz na kolędę, to my mu albo coś dajemy, albo nie; wszystko zależy od tego, jak nam akurat się wiedzie. I że tak było zawsze. Opowiedziałem mu nawet, że ja bardzo dobrze pamiętam, jak to jeszcze przed wielu laty wprowadziliśmy się do naszego nowego mieszkania i był listopad, a za chwilę grudzień, i przyszedł ksiądz z kolędą właśnie, i myśmy mu podsunęli tę kopertę, a on powiedział, że mowy nie ma, że on od nas nic nie weźmie, bo widzi przecież, że my się dopiero dorabiamy.
No i Gabriel powiedział mi, że oni tego swojego synka nie ochrzcili, bo to był czas, kiedy oni się właśnie dorabiali, i żyli za pięć złotych dziennie, a ksiądz, kościelny i organista przedstawili im cennik, z którego wynikało, że to ich będzie kosztowało 800 złotych. A dalej? Jak już wspomniałem – dalej wszystko poszło z górki.
Jak mówię, my – będąc od zawsze ludźmi Kościoła – nigdy nie daliśmy jednego grosza księdzu, o ile nie uważaliśmy, że nas na to stać. Pamiętam, jak umarli moi rodzice i poszedłem z moim bratem załatwiać w kościele pogrzeb. Przy stoliku siedział kościelny, a przed nami stał jakiś człowiek, któremu umarła mama. No i od początku widać było, że ten człowiek w kościele nie był od lat. Zapytał kościelnego, ile się należy, ten z bardzo pobożną miną odpowiedział mu „co łaska”, człowiek ten dał mu mniej więcej pięć razy więcej, niż nam się to wydało sensowne, kościelny te pieniądze bez słowa wziął, a myśmy dostali jasnej cholery. I przynajmniej jak idzie o mnie, owa cholera mnie nie opuszcza do dziś.
Niedawno Gabriel napisał u siebie na blogu, że któregoś wieczora do jego niezwykłego domu przyszedł ksiądz. Po co? Zwyczajnie, chodził po kolędzie, zabłądził i trafił na Gabriela. Trochę sobie porozmawiali, i z tej rozmowy wyszło na to, że tej wiosny, kiedy już zejdą śniegi, Gabriel zajdzie do kościoła i ochrzci swoje dzieci. To jest z mojego punktu widzenia wiadomość wręcz fantastyczna. Bardzo się cieszę, że Gabriel zamierza ochrzcić swoje dzieci. Mam jednak przy tym do niego jedną prośbę: niech on nie daje księdzu ani grosza. Zero. Niech się zachowa tak jak ja ostatnio, kiedy w moim kościele zamówiłem mszę za swoich rodziców i naszemu – swoją drogą fantastycznemu proboszczowi – nie dałem nic, z tej prostej przyczyny, że zwyczajnie nie miałem. A on się nawet nie skrzywił.
Więc niech mu Gabriel nie daje nic. Nawet gdyby akurat miał ich więcej, niż mu jest na dziś potrzebne. Po to choćby, żeby księdzu pokazać, o co w tym wszystkim chodzi. Żeby mu udzielić tych szczególnych rekolekcji. A jeśli do rozmowy włączy się organista i kościelny, niech on im powie, żeby się poszli pieprzyć. A jeśli oni wszyscy zaczną się opierać, to niech zadzwoni do mnie, ja mu dam numer do naszego przyjaciela Don Paddingtona, a nasz wielki ksiądz mu te dzieci ochrzci za friko. I niewykluczone, że ten akurat chrzest będzie o wiele ważniejszy. Niewykluczone, nawet, że podczas tej uroczystości pojawi się sam Pan Jezus, a córeczka Gabriela zaśpiewa mu „Dzisiaj w Betlejem”. I to będzie oprawa naprawdę odpowiednia.


Przypominam wszystkim o książkach. Można je zamawiać wszędzie, ale najlepiej u Gabriela w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Ja wiem, że to może brzmieć trochę dziwnie, ale wygląda na to, że dziś na rynku nie ma nic lepszego, niż to co on tam sprzedaje. Po prostu. Tak już jest i nie ma się co oszukiwać. Również bardzo proszę w miarę możliwości wspierać ten blog pod podanym obok numerem konta.

20 komentarzy:

  1. Czy należy wprowadzić Ustawową dymisję Sejmu, który nie potrafi uchwalić dodatniego budżetu?

    http://wiecznaplaneta.pl/kmpz.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Z swoją zarobioną kasą mogę zrobić co mi się tylko podoba nawet wywalić ją w przysłowiowe błoto. Ale że akurat czytam co jakiś czas teksty na tym blogu to uznaję, że autorowi za czas poświęcony na ich napisanie należy się choćby gest dobrej woli.

    Żenada, że się ktoś wpieprza w to jak ja wydaje swoje pieniądze, zupełnie jak socjalista.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Toyah
    Cieszę się, że Gabriel wszystko naprawi i dzieci zostaną ochrzczone. Ale nie radź mu, żeby nie płacił organiście - oczywiście jeśli chce mieć na chrzcinach organy - bo o ile wiem, organiści na ogół nie dostają pensji, tylko żyją z co łaski. Czytałam sobie parę razy na ich blogu o tym, jak im się żyje i nie jest to lekki chleb dla muzyka. A instrument nieprzenośny, więc nie dorobią w knajpach i na weselach.
    Napisz coś o Roninie.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Toyah
    Wygląda na to, że nasze modlitwy zostaną wysłuchane...

    PS. Wysłałem Ci mail'a

    OdpowiedzUsuń
  5. To tłumaczenie z chciwym księdzem to się kupy nie trzyma.
    Coryllus jest po prostu niewierzący i ja to szanuję. Chyba, że teraz zaczyna się łamać i stara się jakoś wytłumaczyć, dlaczego ryzykował życie wieczne swoich dzieci.
    Chrzest nie musi być w kościele i wcale nie trzeba do tego księdza. Wystarczy trochę wody i formuła znana każdemu katolikowi (jeśli oczywiście uważał trochę na lekcjach religii).

    OdpowiedzUsuń
  6. @karakuli
    Zgadza się, ale tylko w wypadku konieczności. Nie sądzę żeby do tych wypadków zostały zaliczone względy finansowe.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Marylka
    W Roninie było okay. Napiszę coś, ale niekoniecznie o samym spotkaniu. Choćby z tego wzgledu, że paru durni jest przekonanych, ze myśmy tam gadali sami ze sobą, a ja chcę, żeby oni zyli w tym fałszu do śmierci.

    OdpowiedzUsuń
  8. @karakuli
    Ty to szanujesz? A to z Ciebie łaskawca. Odpierdol się od niego i jego wiary, lub niewiary. Nie Twój zasrany interes. I nie komentuj tu więcej, bo jesteś tu źle widziany.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Toyah
    Takie rzeczy jak rodzinie Coryllusa się zdarzają. Znam takie przypadki. Grunt, że wszystko będzie miało szczęśliwe zakończenie(początek?). Dla sióstr i braci w wierze to dobra nowina.

    OdpowiedzUsuń
  10. @toyah
    Liczyłem, że znajdzie się jakaś relacja filmowa z Pana wieczoru autorskiego.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Jacek Dydyński
    Znajdzie się. Raven wszystko nagrał i będzie sukcesywnie kolejne kawałki wklejał na youtubie. Jutro będzie pierwszy. Dam znać.

    OdpowiedzUsuń
  12. @toyah
    Dziękuję bardzo.
    Dobrej nocy.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie nam sądzić co inny człowiek ma w sercu na dnie. Warto jednak poznać dno własnego serca. Polecam Ks. Piotra i jego znakomite rekolekcje
    dno-serca.pl

    OdpowiedzUsuń
  14. @K.
    Ja tu niedawno poświęciłem cały tekst księżom, którzy zdobyli większą lub mniejszą sławę jako tzw. charyzmatyczni kaznodzieje. Zachowując pełen szacunek dla ewentualnej wyjątkowości wspomnianego przez Ciebie księdza, pozostaję bardzo ostrożny.

    OdpowiedzUsuń
  15. Moim skromnym zdaniem mamy tu doczynienia z wyjątkowoscią przypadku. Chętnie zapyalbym o to Naszego DP

    OdpowiedzUsuń
  16. @Toyah
    @K
    @Toyah
    @K
    Nie wnikając w pożytki z charyzmatycznych księży, przyznaję się, że tylko jednego odbierałam jako charyzmatycznego, a on miał przestrzeloną w czasie wojny szczękę i nic nie można było z jego kazań zrozumieć. Wszyscy się za niego strasznie męczyli, a jednocześnie wiedzieli, że to święty. Ja też, chociaż byłam dzieckiem i nikt mi tego nie mówił.

    OdpowiedzUsuń
  17. @Toyah

    Pańskie teksty są zwykle uporządkowane i do rzeczy.
    W tym nawsadzał Pan mnóstwo spraw do jednej szklanki.
    Najbardziej mnie tutaj zdumiewa, że Pan, prezentujący się jako opoka w kwestiach Kościoła i wiary, szpileczki takie Kościołowi wtyka jakby zapominając, ze Pańskie teksty do różnych oczu trafiają, często poprzednich tekstów nie świadomych, kontekstu nie znających, i konkludujących z niniejszego, że Kościołowi płacić nie trzeba.

    Z poważaniem.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Jacek Wiktor
    Ja Kościołowi nie wtykam żadnych szpileczek, a swoje deksty kieruję do ludzi, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem. Z tej prostej przyczyny, że ci co nie rozumieją, nie zrozumieliby i tak niczego.

    OdpowiedzUsuń
  19. @Toyah
    W realu też tak ludzi wyzywasz?
    A pisał będę gdzie mi się podoba i Tobie nic do tego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Bumerang, czyli blessing in disguise

  Zanim przejdę do rzeczy, muszę przekazać kilka informacji na temat naszej córki Zosi, która pod koniec maja została zdiagnozowana z bardzo...