czwartek, 15 kwietnia 2010

Wystarczy sięgnąć... aż sięgnąć



Pisałem już tutaj, bardziej i mniej bezpośrednio, że to nieszczęście jakie wszyscy przeżywamy, jest dla mnie doświadczeniem w większym stopniu mistycznym niż politycznym, czy nawet kulturowym. Oczywiście, może i nie chcę wchodzić aż tak daleko jak zrobił to mój serdeczny kolega Michał Dembinski na swoim blogu www.jeziorki.blogspot.com (przy okazji polecam jak najszczerzej), i szukać wśród tych znaków jeszcze głębiej, ale w końcu – czemu nie? W końcu, dzieją się rzeczy niezbadane, i prawdopodobne że już do końca naszego życia, wymagające od nas szczególnej pracy ducha i serca.
A więc znaki. Znaki, i płynąca z nich szansa. Ja sam nie do końca wiem, jakie to znaki, a tym bardziej jaka to szansa, ale Bóg mi świadkiem, że staram się i jedno i drugie rozpoznać najlepiej jak potrafię. Więc słucham słów, które do mnie dochodzą, zapamiętuję te obrazy i staram się. Bardzo się staram zrozumieć. No i rozglądam się wokół siebie. I widzę ludzi. Różnych.
O wielu z nich już też pisałem. Mniej lub bardziej bezpośrednio. O wielu z nich jednak nawet nie wspomniałem. A oni są, widzimy ich wszystkich w tej nieprawdopodobnej kolejce, oczami wyobraźni w tych pociągach jadącymi do Warszawy z najdalszych miejsc naszej Polski, ale też tych ludzi w swoich domach, jak siedzą przed telewizorami i płaczą razem z nami. I tu też próbuję znaleźć w tym wszystkim ten znak. I go zrozumieć.
Każdy z nas ma swoją szansę. Proszę Boga bym ją umiał dobrze wykorzystać. I proszę Boga bym w tym szukaniu nie pobłądził tak jak to już stało się udziałem wielu. Bo ich też widzę. Już Andrzej Wajda z żoną swoją dali swoje świadectwo, o którym powiedziano już i tak za dużo. A ja tylko dodam, że oni już z tym prawdopodobnie będą musieli umrzeć. A więc jest mi ich zwyczajnie żal. Wczoraj też widziałem przestraszonego kardynała Dziwisza, który w tym kluczowym momencie nie znalazł w sobie dość siły, żeby powiedzieć.: Tak, to ja. Ale też to ja mówię wam dziś – milczeć!
Też wczoraj widziałem w telewizji Władysława Bartoszewskiego, jak z charakterystyczną dla siebie satysfakcją ogłasza, że nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś tak pospolity jak Prezydent Warszawy ma spoczywać nie dość że w obcym mieście, to jeszcze w tak świętym miejscu jak Wawel. I słyszę go, jak powtarza ten swój pomysł z prezydentem miasta i wiem, że musi być bardzo zadowolony z tego, że udało mu się tak sprytnie wyrazić to co czuje. Prezydent Warszawy. Prezydent Warszawy. Prezydent Warszawy… I widzimy, jak rośnie ta fatalna porażka, a ja wiem, że on też prawdopodobnie z tym będzie musiał zyć już zawsze. I też mu współczuję.
A przecież wszyscy dostaliśmy swoją szansę. Jak cudownie zbudował mnie Lech Wałęsa! Od swych pierwszych słów o wyrwanym sercu, do tej wzruszającej prośby do Pana Boga o przebaczenie, i wreszcie wczoraj w tym niezwykłym oświadczeniu o tym, że gdy działa Duch Święty, nie pozostaje nam nic innego niż się podporządkować. I zawierzyć. Biedny, i tak bardzo wciąż prawdziwy, Lech Wałęsa. Jak to się stało, że on wiedział gdzie trzeba spojrzeć, by zobaczyć prawdy, a inni – podobno nawet mądrzejsi i bardziej wykształceni od niego – już nie? Czy poszło o to, że go dotknął nagle ten palec, czy może zmotywował czysty, zwykły strach? Nie wiem. Ale wiem – i wierzę, że się nie mylę – że Lech Wałęsa pokazał nam wszystkim, że nikt nie jest z góry pominięty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...