niedziela, 31 maja 2009

Jest polska odpowiedź na Strażaka Sama

Minionej nocy spałem jakoś marnie. W sumie nic takiego. Czym człowiek robi się starszy, tym częściej zdarzają się najróżniejszego typu zakłócenia. Faktem jest, ze zbudziłem się wcześniej niż to sobie zaplanowałem i, chcąc nie chcąc, zrobiłem sobie kawę i, żeby jakoś zacząć ten dzień, zasiadłem przed telewizorem by sobie popatrzeć na mój ulubiony TVN24. Tefauenowski poranek, jak można było oczekiwać, utrzymywał się w nastroju spokojnie wesołym, a więc najpierw pojawiła się Maria Czubaszek, która, mogę się założyć, już za dwa lata będzie kandydować w wyborach do Sejmu, po pani Czuwaszek – ni z gruszki niż pietruszki – nasz ukochany wicepremier Andrzej Lepper, a w międzyczasie – słuchajcie, słuchajcie – moim oczom ukazała się przepiękna świątynia w Licheniu, a u jej stóp, na zielonym trawniku, sam pan premier Donald Tusk.
Stał więc sobie pan premier, kołysał się z piłkarską gracją na boki, za nim tryumfowało licheńskie sanktuarium, a przed nim, usadowieni na krzesełkach spijało z jego ust dobrą nowinę parędziesięciu sołtysów, którzy na te okoliczność zjechali do Lichenia z całej Polski. Muszę tu od razu oświadczyć, że od czasu gdy Donald Tusk kilka lat temu wziął ślub i zaczął gorliwie manifestować swoje świeże pragnienie bycia, tak jak większość Polaków, człowiekiem wierzącym, jego występy na tle jakiejkolwiek symboliki religijnej robią na mnie porażające wrażenie. A więc, stał sobie Donald Tusk pod licheńską świątynią i przemawiał do zgromadzonych sołtysów swoim bardzo ostatnio charakterystycznym stanowczym i dobitnym tonem.
Proszę pozwolić mi na małą dygresję. Jestem pewien, że każdy, choćby typowo niedzielny obserwator naszej sceny politycznej, zauważył, ze w ostatnim czasie, ten niesławny think tank premiera Tuska musiał podpowiedzieć Premierowi, że kiedy przemawia do Narodu, powinien przestać się jąkać, stękać i nieśmiało wyłamywać sobie palce, a zamiast tego ma zacząć gadać mocno, głośno, zdecydowanie, a przede wszystkim – powoli. Bardzo powoli. Ma gadać na tyle powoli, że kiedy wypowie słowo, powinien baczyć, by to co powiedział przed momentem, miało czas odpowiednio wybrzmieć. Powiem szczerze, ze mój skromny umysł nie jest w stanie przejrzeć stojącej za tą zmianą strategii. Mogę się jedynie domyślać, że specjaliści od relacji polityk – wyborca uznali, że nowe czasy wymagają nowych środków i że w czasach miłości ludzie potrzebują, żeby do nich mówić tak jak się pisze w bulwarowej prasie. Przede wszystkim pomału i wyraźnie. Więc może to jest własnie tak. Może tu leży rozwiązanie nie tylko tej zagadki.
Więc stał premier Tusk na zielonym trawniku, za nim kościół, a przed nim sołtysi i przed oczami zdumionej publiczności rozgrywał się teatr prawdziwie nowoczesny. Ktoś pomyśli, że będę chciał może tu wspomnieć tego anonimowego obywatela, który zaraz na początku spotkania sołtysów z premierem odezwał się w te oto (cytuję z pamięci) słowa:
„Panie Premierze, ja chciałem przede wszystkim powitać Pana Premiera i podziękować za to, ze Platforma Obywatelska spełniła swoje wyborcze obietnice. Chciałem też wyrazić uznanie, że oto doczekaliśmy się wreszcie rządu, który dba o interesy prostych ludzi”.
Może ktoś się spodziewa, że ja dziś piszę te słowa po to, żeby opowiedzieć o tym jak Donald Tusk na spotkaniu z sołtysami pod licheńską świątynią zapewnił siedzących na przyniesionych krzesłach, jak również zgromadzonych przed telewizorami, że (znów z pamięci) „już wkrótce polska wieś nie będzie się niczym różniła od wsi holenderskiej”. A może powinienem zwrócić uwagę na ten fragment wypowiedzi Premiera, kiedy on zauważył, że w czasach kryzysu on, jako premier, i jego ministrowie oczywiście będą robić wszystko co należy, żeby ulżyć niedoli prostego człowieka. Że on, jeśli tylko dostrzeże potrzebę, natychmiast zajdzie do jednego ze swoich ministrów i mu powie otwarcie, szczerze i mocno: „No, bratku, wysypuj pieniążki, bo we wsi tej a tej ludzie są w potrzebie”. I nie będzie dyskusji. Ale praca powinna trwać przede wszystkim tam, w gminach, na dole. Tam gdzie się budują Orliki. Że w czasach miłości i post-polityki, to co się liczy, to zwykła dobrosąsiedzka pomoc. Nie tam w Warszawie, ale obok nas. W chałupie. Na tej drodze, którą pielgrzymi udają się do Naszej Matki w Licheniu.
Zgadzam się. To wszystko są słowa doniosłe. I to bez względu na to, czy wypowiedział je premier rządu, czy prosty sołtys. Uważam, że słowa te powinny zostać zapisane i wspominane. Dziś jednak, chciałbym bardzo podzielić się refleksją na inne słowa i inny gest. Otóż chodzi mi o to, że w pewnym momencie, podczas spotkania sołtysów z Premierem pod sanktuarium maryjnym w Licheniu, podniósł się z krzesła pewien obywatel-strażak i doszło do wymiany, którą należycie opisał portal gazetaprawna.pl:
„Stanisław Jagielski z woj. kujawsko-pomorskiego zapytał premiera, dlaczego za uczestnictwo strażaków-ochotników w gaszeniu pożarów są różne stawki za godzinę. “Ja się cieszę, że udało się utrzymać system dofinansowania, bo było parę takich pomysłów żeby tego nie było” odpowiedział premier. Obiecał strażakowi, że poinformuje o tych problemach ministra spraw wewnętrznych i administracji. Premier stwierdził też, że nie sądzi "aby w najbliższym czasie realny był projekt jakichś specjalnych czy wyższych emerytur dla Ochotniczej Straży Pożarnej". Zaznaczył przy tym, że mówi "to też jako strażak z Kistowa koło Sulęczyna na Pomorzu". "Też jestem w Ochotniczej Straży Pożarnej i to nie tak dla picu tylko na serio i w jakimś sensie też mógłbym ten postulat wygłosić.” http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/321714,premier_spotkal_sie_w_licheniu_z_soltysami_i_mieszkancami_wsi.html
A więc mamy sensację. Otóż okazuje się, że premier Donald Tusk nie dość, że jest piłkarzem i intelektualistą, że jest magistrem i tancerzem, że potrafi i krzyknąć i pogłaskać, to na dodatek dowiadujemy się, ze on jest autentycznym Supermanem. I to nie „dla picu”, ale autentycznie. W ten niedzielny poranek Naród odkrył, że kiedy śpimy, kiedy się bawimy, kiedy, robimy zakupy, kiedy zajmujemy się tysiącem najbardziej błahych spraw i kiedy jesteśmy głęboko przekonani, że w tym samym czasie Donald Tusk albo ciężko pracuje, albo kopie piłkę, lub siedzi z panią Małgosią w kinie, to są też miejsca w które nasza wyobraźnia nie sięga. Że my, ludzie o jakże ograniczonych horyzontach, kiedy spokojnie płyniemy na tym statku o imieniu Polska po wzburzonych falach światowego kryzysu, nawet nie przypuszczamy, że może akurat w tym momencie, premier Donald Tusk rzuca wszystko i zamiast odpocząć po ciężkiej pracy dla Kraju, zakłada strażacki hełm i pędzi do Kistowa koło Sulęczyna na Pomorzu gasić pożary.
I zwróćmy uwagę na cos jeszcze. Kiedy premier Tusk przedstawia nam to swoje wyznanie, on nie narzeka, on się nie skarży. On tylko skromnie i cichutko wspomina o tym, że przecież on też „w jakimś sensie” mógłby się zwrócić do Grześka Schetyny, żeby mu co nieco podwyższył. Ale wie, że czasy są trudne, więc taka małostkowość byłaby po prostu nie na miejscu.
Należałoby jakoś to wszystko skomentować. A ja nie wiem jak. Stoję, nie po raz pierwszy zresztą, przed Donaldem Tuskiem bezradny. Ale spróbuję. To co powiem, może się wydać bardzo luźno, jeśli w ogóle, związane z tematem, ale wierzę, ze jest coś, co krąży między jednym a drugim. Otóż wczoraj miałem okazję gościć z wizytą u mojego kolegi Gemby (pozdrowienia i podziękowania dla pani Gembowej). W pewnym momencie rozmowa zeszła na temat tak prymitywny, jak brak pieniędzy. I Gemba powiedział coś, co mnie zaintrygowało. Otóż zauważył on, że te wszystkie samochody, które jeżdżą dookoła nas, w gruncie rzeczy i w większości przypadków są własnością nie tych kierowców, lecz banków. A ja sobie już później, wracając do domu, pomyślałem, że również te wszystkie piękne domy, które powyrastały wokół nas jak te grzyby po deszczu, też nie są w większości wypadków własnością ludzi, którzy tam mieszkają, lecz banków. A skoro tak, to prawdopodobnie ten nasz cały piękny świat, którym tak się zachwycamy od już dwudziestu lat, a który z takim bólem sobie wywalczyliśmy, i z którego tak jesteśmy dumni, to też w dużym stopniu nie nasza własność, lecz banków. A zatem, kiedy tak bardzo jest nam dobrze i tak bardzo rozpiera nas to nasze poczucie przynależności i kiedy te perspektywy niekiedy wydają się być tak szerokie, to poruszamy się wyłącznie w świecie fikcji. Bo co powiemy, kiedy się któregoś dnia okaże, że i my sami nie należymy już do siebie, tylko do któregoś z tych banków, których reklamy możemy sobie codziennie pooglądać na ekranach naszych telewizorów?
A w tej sytuacji, wiadomość, że Donald Tusk jest strażakiem, może być dokładnie tak samo poważna i realna, jak każda inna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...