piątek, 1 maja 2009

Panika na rynku autorytetów

Zdarzyło mi się tu kiedyś napisać tekst poświęcony autorytetom. Przede wszystkim autorytetom, obserwowanym z punktu widzenia procesów, dzięki którym powstają, upadają, a w międzyczasie turlają się po tej szczególnej planszy, popychani przez swoich stwórców. Bezpośrednim powodem przedstawienia przeze mnie tamtych refleksji było zdarzenie z pozoru zupełnie drobne i bez jakiegokolwiek większego znaczenia. Któregoś sobotniego poranka mianowicie przechodziłem obok kiosku Ruchu i za szybą zobaczyłem DVD zatytułowane Rozmowy z mistrzem, a stanowiące zapis wywiadów z Leszkiem Kołakowskim. No i powstał tamten tekst, w którym spróbowałem pozastanawiać się, jak to się dzieje, że te wszystkie autorytety, ci wszyscy nauczyciele, ci nasi mistrzowie, tak łatwo pozwalają sobą manipulować, a przede wszystkim skąd wciąż jest na nich tak wielkie społeczne zapotrzebowanie.
Niedawno mieliśmy okazję gościć u nas w domu pewną Francuzkę. Standard. Wykształcona intelektualistka, raczej lewicująca, choć bez tego szczególnego napięcia, którego można by się było obawiać. Zapytałem ją, czy ona widzi we Francji osoby, których publiczna pozycja ustawia ich w roli właśnie autorytetów. Ona najpierw nie wiedziała, o co chodzi, ale kiedy stopniowo pokazywałem jej przykłady, czy to byłego ministra finansów, czy to byłego prezydenta, czy staruszka przedstawiającego się jako profesor, czy w końcu organizatora akcji dobroczynnych, najpierw ogarnęło ją szczere rozbawienie, a później powiedziała, że nie. Że ona nie umie przypomnieć sobie takiej postaci, którą Francuzi potrzebowaliby jakoś szczególnie hołubić. Może De Gaulle. O De Gaulle’u w towarzystwie mówi się tylko dobrze, ale on już dawno nie żyje.
A zatem, przynajmniej częściowo, potwierdziło się coś, o czym już wcześniej słyszałem. Że w świecie ustabilizowanej demokracji, gdzie społeczeństwa otrzymały już swoją względną autonomię, gdzie wszystko co było do zbudowania, zbudowane zostało już dawno, równocześnie rozwinęły się techniki manipulacji, które najróżniejsze grupy społecznego przymusu stosują wobec człowieka dla poprawienia swoje pozycji. Nie miałem okazji spotkać się z mieszkańcem Litwy, czy Czech, czy Węgier, ż którym mógłbym porozmawiać na ten temat, ale biorę pod uwagę, że tam może mają podobnie do nas. Nie zdziwiłbym się, gdyby akurat oni – nie Anglicy, nie Holendrzy, nie Szwajcarzy, ale właśnie oni – mieli wszędzie pochowanych swoich małych Bartoszewskich, czy Owsiaków.
Dziś w telewizji widziałem krótki bardzo obrazek, ukazujący naszą radość z powodu przyjęcia nas do europejskiej wspólnoty. Oto zatłoczona ulica, a na pierwszym planie jakiś kretyn w stanie wręcz karykaturalnej histerii drze mordę i wymachuje flagą, bo właśnie dowiedział się z telewizji, że oto nastał ten dzień. Ten obrazek trwał tylko przez chwilę, ale od razu pomyślałem sobie, że ta sama scena musiała się powtarzać już wielokrotnie później – na ulicach Bułgarii, Rumunii, czy może Słowacji. I jedyne co wtedy poczułem, to skrajny wstyd i zażenowanie.
A więc już wiem. Może nie mamy wielu tych rzeczy, na które sobie zapracowały społeczeństwa bardziej zaawansowane cywilizacyjnie. Nie mamy niezależnych mediów, niezależnej sztuki, niezależnej myśli, wreszcie silnej i niezależnej opinii publicznej. Mamy za to na przykład Onet, który stanowi słodką przystań dla tego całego kulturowego niewolnictwa, gdzie na pytanie kto w największym stopniu odpowiada za światowy terroryzm, pada demokratycznie autoryzowana odpowiedź, że Stany Zjednoczone (30%), a za nimi Iran i Irak (po 13%) i prawdopodobnie tylko dzięki faktowi, że nawet tam bezczelność zna swoje granice, na trzecim miejscu nie wylądował Zbigniew Ziobro i Radio Maryja. Ale z całą pewnością mamy też jeszcze coś. Coś nieskończenie większego. Całą mianowicie szeroką ofertę autorytetów i autentyczną z tego powodu radość, symbolizowaną przez tego pijanego szczęściem debila z flagą.
A zatem jeszcze parę słów o autorytetach. Nie zauważyłem, żeby ostatnio jakiś odpadł. Tu akurat, dzięki stabilnemu poziomowi nienawiści do IV RP, sytuacja jest opanowana. Natomiast dochodzą nowi. Nie trzeba być szczególnie czujnym, żeby zauważyć pojawienie się w nowej roli prof. Jadwigi Staniszkis. Wystąpiła ona ostatnio kilka razy u Moniki Olejnik w Kropce nad i.Kto oglądał choć kilka razy ów program, ten wie. Olejnik to osoba, która prowadzi swój program na trzy sposoby. Albo przez dwadzieścia minut wydziera się na swojego gościa, nie dając mu dojść do słowa, albo prowadzi ze swoim rozmówcą taką intelektualną przepychankę a la Cezary Michalski, lub wreszcie po prostu zadaje jedno pytanie i cierpliwie i pokornie czeka na znak, kiedy będzie mogła zadać kolejne. Do tej ostatniej grupy należy zaledwie kilka osób: Leszek Balcerowicz, Andrzej Olechowski, biskup Pieronek, Doda i Krzysztof Zanussi. Są jeszcze inni, ale mówię wyłącznie o tych, których ostatnio miałem okazję oglądać. Ostatnio – szybką, krótką i ostrą piłką – wdarła się do tego towarzystwa również Jadwiga Staniszkis.
Dla mnie ten najnowszy awans jest – przyznam się – dość szokujący. Ja interesuję się polityką od dziesiątek lat. Ciekawy jestem tego całego naszego bałaganu bardzo intensywnie i niezwykle starannie. Dlatego też, nie jest tak, że ja nie wiem kim jest prof.. Staniszkis, skąd się wzięła i co się wokół niej aktualnie dzieje. A ja nie mam wątpliwości, że jeśli ja teraz powiem, że obecny awans prof. Staniszkis, z pewnego punktu widzenia, jest równie szokujący, jak gdyby jego bohaterem nie była ona, lecz, powiedzmy, Stanisław Michalkiewicz, to ta opinia w żaden sposób nie będzie oryginalna. Co ja wiem o Jadwidze Staniszkis? To, między innymi, że przez całe lata 80-te i 90-te ona, patrząc z publicznej perspektywy, funkcjonowała jako kompletne dziwactwo. Mam przed sobą wybór jej tekstów, dostępnych na stronie National Louis University w Nowym Sączu, gdzie Staniszkis wykłada, i niemal każdy z nich jest sygnowany nazwiskiem wydawcy – Marcin Dybowski Wydawnictwo Antyk. Jak kto nie wie, niech sobie poszuka. Jeśli komuś się nie chce, to tylko powiem, że osobiście jestem pewien, że gdyby Marcin Dybowski nagle zabłądził i znalazł się przypadkiem w studio u Olejnikowej, to ona zaczęłaby krzyczeć z przerażenia i może nawet wyskoczyłaby przez okno. http://politologia.wsb-nlu.edu.pl/pl/wykladowcy/staniszkis/czytelnia.html.
Z Jadwigą Staniszkis jest już zupełnie inaczej. Jadwiga Staniszkis przychodzi do Olejnik, a ta traktuje ja z nabożeństwem, z jakim dotychczas odnosiła się wyłącznie w stosunku do wspominanego już Leszka Balcerowicza. Ale też sama prof. Staniszkis nie wypowiada ani przez chwilę opinii, które drukowała u Dybowskiego. Staniszkis u Olejnik, podobnie zresztą jak w coraz liczniejszych pokojach salonu, już nie mówi tego, co można poczytać w jej wcześniejszej publicystyce, takiej jak Kapitalizm polityczny i jego dynamika, Kartel zwany państwem, Okrągły stół po dziesięciu latach, Od autorytetu państwa do pajęczyny władzy, Komercjalizacja państwa,czy w wywiadzie dla Tygodnika Solidarność– Zachować sztandary(wszystko do obejrzenia pod podanym wyżej linkiem). Dziś Jadwiga Staniszkis już nie straszy, już nie ostrzega, już nie pokazuje zagrożeń. Ona dziś wyłącznie pokazuje cywilizacyjny przepych współczesnej, nowej Europy i cały legion „dynamicznych, kapitalnych, świetnie wykształconych młodych, sprawnych Polaków”, którzy nas do tej Europy mogą wprowadzić. Już nie mówi o „zachowywaniu sztandarów”. Ona w ogóle o tych sztandarach nie wspomina. Nawet teraz, w ten sam dzień gdy dopiero co te sztandary zostały ze szczególnym okrucieństwem obrażone.
Jest jednak jedna, bardzo szczególna rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę. Otóż Jadwiga Staniszkis przede wszystkim mówi dziś językiem prostym, dostępnym dla każdego. O ile teksty, które można znaleźć na stronie NLUmiejscami wymagają naprawdę znacznego skupienia i czasu, to co ona mówi dziś jest proste i jednoznaczne, jak droga z Warszawy do Brukseli. Ona najwyraźniej zmieniła publiczność. Ona już nie stara się dzielić swoimi spostrzeżeniami z ludźmi wymagającymi, refleksyjnym, lubiącymi dylematy, debaty i spory. Dziś Staniszkis znalazła sobie nowego odbiorcę. Kogoś kogo dla niej przygotowali inżynierowie z ITI Group. Właśnie tych „kapitalnych, znających języki, młodych Europejczyków”. Którzy właściwie już wszystko wiedzą, a teraz tylko przebierają nogami, żeby ruszyć do przodu przy dźwiękach… może nie trąbki, ale czegoś zupełnie specjalnego, nowego, dotychczas niesłyszanego.
I można by się było tym nie przejmować. W końcu nie ona pierwsza i nie ostatnia. Ale, mimo wszystko, pozostaje pytanie – dlaczego właśnie ona? Co się takiego stało, że ktoś taki jak Jadwiga Staniszkis zatoczył nagle takie koło? Czy stało się coś z nią, czy może nastąpiło jakieś zakłócenie niezależnie od jej chęci i planów? Dlaczego, w ciągu ostatnich paru lat, osoba mająca tak niezwykłą pozycję w środowisku niezależnych intelektualistów, ekspertów i komentatorów, ktoś wręcz znienawidzony przez elity – więcej, przez elity traktowany jak ktoś trędowaty – osoba szanowana przez najbardziej znaczące postacie niezależnej Polski, osobista i długoletnia znajoma Lecha i Jarosława Kaczyńskich, nagle z takim hukiem od tych Kaczyńskich się odwraca i zaczyna pełnić rolę rzecznika najbardziej tandetnego mainstreamu?
Mam na temat pewną teorię. Otóż kiedy Lech Kaczyński został prezydentem i zaczął kompletować swój najbliższy gabinet, można się było spodziewać, że Jadwiga Staniszkis będzie jedną z pierwszych osób poproszonych o współpracę. Taka prośba nie nastąpiła. Ona musiała liczyć na mocną ofertę i jej nie dostała. Nie dostała jej od Prezydenta, ale też nie dostała jej później od Jarosława Kaczyńskiego. Osoba z jej pozycją, z jej zasługami, z jej siłą, a przede wszystkim ktoś kto zawsze był tak blisko obu Kaczyńskich. Ktoś kto z jednym i z drugim był w relacjach najbliższych. Zarówno przez Prezydenta, jak i przez Premiera, z jakichś nieznanych absolutnie powodów, została kompletnie zlekceważona. Nie dość, że nie została ministrem, nie dość że nie została szefem kancelarii, nie została nawet dyrektorem gabinetu. Ona nie dostała zupełnie nic.
Ja obserwowałem jej reakcje przez całe dwa lata. One były idealnie skorelowane z kryzysami zarówno po stronie rządu, jak i prezydenta. To wszystko działo się jak na obrazku. Te nadzieje i rozczarowania, które się przekładały na pochwały lub słowa krytyki kierowane pod adresem raz to Premiera, raz to Prezydenta. I ostatecznie prof. Jadwiga Staniszkis przywędrowała tu gdzie jest teraz, do Moniki Olejnik. Ja wiem, że jej Donald Tusk proponował Parlament Europejski i że ona go nie przyjęła. Na to jednak chyba tylko ktoś taki jak Tusk mógł liczyć. Staniszkis jest rozgoryczona, rozczarowana i porzucona. Ale nie jest głupia. Ona to nie Antoni Mężydło ze swoją prostą naiwnością. Ona wie, że w targanej wewnętrzną nienawiścią i szaleństwem władzy Platformie, ona zawsze będzie ciałem obcym. I że oni jej nie dadzą tego, co mogli dać bracia Kaczyńscy, choć ostatecznie nie dali. Ona w tej sytuacji woli ITI Group. Czy, jak to niektórzy mówią, Służby.
A zatem zwykłe rozczarowanie? Prawie. Gdyby nie jedno. Wciąż powraca pytanie. Dlaczego Kaczyńscy jej nie chcieli. Ona była oczywistym kandydatem. Kandydatem dowolnym. Po tych wszystkich latach walki o władzę, kiedy Lech Kaczyński wreszcie został prezydentem, a Jarosław Kaczyński premierem, kiedy obaj zdobyli wszystko. I kiedy zdobyli to wszystko w sposób jak najbardziej zasłużony, Jadwiga Staniszkis dowiedziała się, że jej akurat podziękujemy. To że się obraziła, jest jasne i naturalne. Ale w tym wypadku zupełnie nieistotne. To co się liczy, to pytanie, dlaczego. Dlaczego akurat jej powiedziano – nie. To bym chciał wiedzieć. Bo odpowiedź na to pytanie może naprawdę bardzo poszerzyć naszą wiedzę dotyczącą całego szeregu spraw innych. Zupełnie innych. Zupełnie innych. Jak choćby tego, co słychać na rynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...